Słuchanie i współodczuwanie bez obaw [Finał 15. Gdańskiej Jesieni Pianistycznej]
6 listopada wybrzmiał koncert inaugurujący 15. Gdańską Jesień Pianistyczną. Niestety chwilę po tym wprowadzono kolejne obostrzenia i reszta planowanych wydarzeń odbyła się w sieci. Mimo tej zmiany nie zabrakło wyjątkowych artystów, których każdy mógł „zaprosić” do swojego domu. W piątek 4 grudnia można było uczestniczyć w koncercie zwieńczającym festiwal, podczas którego zaprezentowano dzieła Mozarta i Beethovena.
Uwertura do opery „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta stała się również uwerturą do piątkowego koncertu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Jak wspomniał prowadzący wydarzenie Konrad Mielnik, nie mogło zabraknąć kompozycji Mozarta – twórcy, który dla fortepianu zrobił tak wiele. Po takim wprowadzeniu nastał czas na „danie główne”, którym tego wieczoru był IV koncert fortepianowy G-dur op. 58 Ludwiga van Beethovena. Można powiedzieć, że Beethoven stworzył dzieło innowacyjne na swoje czasy. Jest to pierwszy w historii przypadek koncertu, w którym to pianista, a nie orkiestra rozpoczyna dzieło. Kompozytor zawarł w nim dwa bardzo charakterystyczne dla swojej twórczości elementy – smutne, łkające, melancholijne brzmienie fortepianu oraz potęgę, grozę i ponure, energiczne brzmienia w partiach orkiestry. Część druga tego dzieła to bez wątpienia jeden z najbardziej dramatycznych fragmentów w twórczości Beethovena.
Nie bez przyczyny fotele w filharmonii nie mają pasów bezpieczeństwa ani nie ma przy nich masek tlenowych. Kiedy wybieramy się na koncert, chcemy w skupieniu i bez zbędnych bodźców wsłuchać się w dzieło. To utwór ma wzbudzić w nas emocje i przenieść do świata, który proponuje kompozytor. Dlaczego o tym mowa? Wielokrotnie podczas koncertów zdarzyło mi się odczuwać ogromny niepokój, a nawet stres. W mojej głowie mobilizowałam całe zastępy myśli, które dopingowały wykonawców z obawy przed ewentualną pomyłką. Skąd się to bierze? Niekiedy z wyczuwalnej niepewności, czy po prostu ze zbytniej nerwowości wykonawcy. Bez wątpienia każdy z nas miał okazję choć raz obserwować, jak wykonawcy stąpają po cienkim lodzie. Chwila nieuwagi i kąpiel w zimnej wodzie gotowa. Problem w tym, że to nie jest aspekt, którym powinna się przejmować publiczność. Niezwykle cenię artystów, którzy rozumieją, że są widzowie o słabych nerwach. Podczas piątkowego koncertu publiczność nie musiała się o nic martwić. Wystarczyło zasiąść na „domowej” widowni i słuchać. Pasy nie były konieczne – na pokładzie znakomity dyrygent młodego pokolenia Szymon Morus i wyjątkowy pianista Piotr Pawlak. Warto wspomnieć, że obydwaj panowie zostali laureatami Pomorskiej Nagrody Artystycznej. Nic więc dziwnego, że publiczność była w dobrych rękach. Szymon Morus jest znany z tego, że nie boi się prowadzić nawet najtrudniejszych dzieł i doskonale odnajduje się w każdym rodzaju muzyki. A na czym polega wyjątkowość Piotra Pawlaka? Prowadzący Konrad Mielnik nie mógł się nachwalić zaledwie 22-letniego pianisty. I nic w tym dziwnego – młody artysta jest otwarty na nowe wyzwania i nieustannie dba o swój rozwój – nie tylko w dziedzinach artystycznych. Studiując równolegle fortepian z organami, ukończył studia matematyczne. W tym czasie otrzymał pierwszą nagrodę na Konkursie im. Fryderyka Chopina w Darmstadt, a następnie przyjechał do Polski i wygrał międzynarodowy konkurs organowy. Konrad Mielnik wspomniał również swoją rozmowę z pianistą o nowo podjętych studiach dyrygenckich. Na pytanie odnośnie do powodu wyboru kolejnych studiów artysta odpowiedział, że skoro skończył studia matematyczne na uniwersytecie, to ma teraz sporo czasu, który w ten sposób chce wykorzystać.
Piętnasta Gdańska Jesień Pianistyczna zakończyła się z klasą i w klasycznym stylu. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku wszyscy miłośnicy festiwalu spotkają się w sali Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i będzie to równie wyjątkowe wydarzenie. Niebawem święta, więc mogę sobie pozwolić na przedwczesne życzenia. Życzę wszystkim melomanom więcej takich artystów, którzy kontrolowanie technicznej części utworu biorą na siebie, a widzom pozostawiają to, co dla nich najlepsze – słuchanie i współodczuwanie.
Maria Krawczyk