Siła spokoju – Faust i Herreweghe podczas ICE Classic
Drugi koncert cyklu ICE Classic był pokazem spokoju, opanowania i precyzji – niezbędnych cech dobrego lekarza, którym z wykształcenia jest Philippe Herreweghe. Choć kończył psychiatrię, a nie chirurgię, to jego występ w Krakowie z Orchestre des Champs-Elysées przypominał staranny, metodyczny i konsekwentny zabieg. W tym stylu wykonawczym z łatwością odnalazła się Isabelle Faust, która nie jest typem egzaltowanego wirtuoza, a emocje w jej grze wyrażane są subtelnie.
Jeśli ktoś nie jest dobrze osłuchany z licznymi wykonaniami Koncertu skrzypcowego D-dur op. 77 Johannesa Brahmsa, może z powodzeniem rozpocząć od tego, co wczoraj usłyszeliśmy w Centrum Kongresowym ICE. To rodzaj wzorca szczegółowo uwzględniającego detale historyczne po obu stronach – orkiestry oraz solistki. Isabelle Faust przestudiowała wskazówki Józefa Joachima, jednego z najwybitniejszych skrzypków XIX wieku, któremu Brahms zadedykował Koncert – nie skorzystała jednak z jego kadencji, bodaj najczęściej grywanej. Wybrała bardzo oryginalną kadencję Ferruccia Busoniego z 1913 roku, w której partii solowej towarzyszą kotły, wiolonczele i kontrabasy.
Dźwięk „Śpiącej królewny”, skrzypiec Antonia Stradivariego, na których grała Isabelle Faust, mógł na początku nieco zaskoczyć swoją delikatnością i niewielkim wolumenem, lecz po chwili ucho się do niego przyzwyczajało, tym bardziej, że orkiestra starannie unikała przykrywania go swoim brzmieniem.
„Stradivariusy” bywają różne – część polskiej publiczności zapewne miała okazję słyszeć Janusza Wawrowskiego, którego instrument wyprodukowany w 1685 roku (roku narodzin Bacha), ma wyrazistsze i ostrzejsze brzmienie. „Śpiąca królewna” pochodzi z 1704 roku, złotego okresu twórczości mistrza z Cremony. Także dzięki temu instrumentowi Faust potrafi osiągnąć niebywale subtelne piana, którymi zachwycała w Adagio. Artystka pokazała także pazur w trzeciej części, Allegro grazioso..., wykonując ogniste rondo o romantycznie rozumianym węgierskim charakterze.
Współpraca Faust z zespołem była na tyle dobra, że artyści bisowali wspólnie, wykonując Marzenie z cyklu Sceny dziecięce Roberta Schumanna, którym częstokroć kończył swoje recitale jeden z największych pianistów XX wieku Vladimir Horowitz. Tym razem zabrzmiało w transkrypcji na skrzypce i orkiestrę. Było to niezłe wprowadzenie do kolejnej części koncertu, w której usłyszeliśmy II Symfonię C-dur op. 61 Roberta Schumanna.
Tu Orchestre des Champs-Elysées mogła miała większą swobodę dynamiczną. Podobnie jak przy Brahmsie, Herreweghe narzucił dość szybkie tempa. Wśród instrumentów dętych drewnianych uwagę przykuwały piękne sola oboju, klarnetu i fagotu w trzeciej części, pełnej melancholii, nostalgii i romantycznego liryzmu. W sekcji instrumentów dętych blaszanych wyróżniały się miękkim brzmieniem waltornie i dość ciemne barwowo puzony. Herreweghe wydobył z dzieła jego beethovenowskie nawiązania, zaakcentował fragmenty polifoniczne, jako specjalista od Bacha selektywnie traktując poszczególne głosy i dbając o przejrzystość faktury.
Wnikliwa praca nad historycznymi aspektami partytury zaowocowała pełnym prostoty, uporządkowania i spokoju wykonaniem obu dzieł. Takie granie nie szokuje rozmachem ani wysoką temperaturą uczuć. Stanowi wzorzec swoją dokładnością i emocjonalnym stonowaniem. Jest spójnym i przemyślanym efektem wielogodzinnych prac na próbach i punktem wyjścia dla tych, którzy z dziełami pragną eksperymentować. „Siła spokoju” – to podobno jedno z najmniej efektywnych haseł wyborczych w Polsce po transformacji. Jednak to, co nie sprawdza się w pełnym agresji świecie polityki, zdało egzamin w niemieckiej symfonice romantycznej, pozwalając dziełom wybrzmieć w kształcie możliwie najbliższym temu, co usłyszeli szczęśliwcy zgromadzeni w lipskim Gewandhausie półtora wieku temu.
Dla KBF Mateusz Ciupka, autor bloga „Szafa melomana”