Radość ze słuchania muzyki przychodziła naturalnie [relacja z Gdańskiej Jesieni Pianistycznej]
Jonathan Plowright, Łukasz Borowicz i Orkiestra Symfoniczna PFB – to ich grę usłyszeliśmy podczas koncertu w ramach Gdańskiej Jesieni Pianistycznej 27 listopada.
Pierwszy zabrzmiał Haydn i jego XI koncert fortepianowy D-dur. Jego pierwsza część, „Vivace”, została zinterpretowana zgodnie ze swoja nazwą. Zagrana była żywo i dokładnie, a orkiestra od samego początku przyciągnęła moją uwagę. Kiedy jednak pojawił się fortepian, odniosłem wrażenie, że tempo (które dodatkowo pianista Jonathan Plowright zwiększył, gdy rozpoczął swoją partię) było zbyt szybkie. W pośpiesznym tempie nadawanym przez fortepian nie wybrzmiał już kunszt orkiestry, który mogłem słyszeć jeszcze pół minuty wcześniej. W dalszej części jednak współbrzmienie wszystkich instrumentów zostało bardziej zrównoważone przez dyrygenta Łukasza Borowicza. Również dynamika fortepianu i orkiestry była świetnie zgrana.
W drugiej części moje odczucia co do szybkiego tempa nieco się zmieniły. Choć początkowo zabieg był dla mnie wciąż nieco niezrozumiały, widziałem, jak wraz z rozwinięciem treści muzycznej konstrukcja utworu staje się dzięki tempu niezwykle przejrzysta. Przepływy nastrojów i ewolucje tematów pojawiały się naturalnie i z łatwością dało się je słyszeć lub odbierać. Dzięki temu dzieło Haydna nie zostało przedstawione jako muzyka skomplikowana i zawiła – bo taka przecież nie jest. Brzmiało ono, w najlepszym tego słowa znaczeniu, niezwykle przystępnie, a radość ze słuchania tej muzyki przychodziła naturalnie. „Rondo” potwierdziło tylko moje odczucia. Zagrana muzyka była po prostu rześka (nie zdawała się trwać nawet tych niespełna 20 minut).
Następnie Plowright wykonał „Legendę As-dur op. 16 nr 1” Ignacego Jana Paderewskiego. Tu od razu było wiadomo, że nie trzeba się obawiać braku emocji i ekspresji, bo dzieło samo w sobie jest niezwykle obrazowe, wyraziste i romantyczne. Na początku otrzymałem jednak wrażliwość przejawiającą się w delikatnych kontrastach i licznych zabawach tempem. Z czasem pojawiało się więcej dobrze wyważonego dramatyzmu i emocji. Jedynym minusem było wykonanie powtórzonego tematu po emocjonalnej kulminacji, które wydało mi się zbyt przerysowane i hałaśliwe. Niezwykle mocno uderzane klawisze niskich rejestrów sprawiły, że zamiast fortissimo utwór był po prostu głośny. Zakończenie po takim uderzeniu brzmiało nie tak przerysowanie, trochę wybity z rytmu nie do końca mogłem je docenić za pierwszym razem.
W „Grze w karty” Igora Strawińskiego, która wybrzmiała po przerwie, moją uwagę najbardziej przykuły druga i trzecia część – może z tego prostego powodu, że są bardziej efektowne. Przy tym dziele nasunęła mi się jedna myśl: dobrze, że odeszliśmy już od relacji festiwali nagrywanych jedną kamerą. Choć co prawda takie przypadki już latem stawały się rzadkością, to na koncercie Gdańskiej Jesieni Pianistycznej naprawdę można było widzieć dobrze kierowaną kamerę, która niemal „słyszała” muzykę. Pokazywała mi zazwyczaj aktualnie grające instrumenty i faktycznie ułatwiała wirtualne uczestnictwo w tym wydarzeniu.
Dzięki kamerze zwracałem uwagę na współpracę i brzmienie fletów czy trąbek oraz na artykulację skrzypiec i analizowałem każdy pojedynczy instrument. Cała ta oprawa ułatwiała odbiór zarówno klasycznych dzieł Haydna, romantycznych utworów Paderewskiego, jak i neoklasycznych, zróżnicowanych rytmicznie dzieł Strawińskiego.
Wojciech Gabriel Pietrow