Poznajmy się: Mieczysław Weinberg
W połowie lat sześćdziesiątych, gdy Siergiej Prokofiew już nie żył, a pokolenie Alfreda Sznitkego dopiero zaczynało zwracać na siebie uwagę, zdaniem wielu obserwatorów rosyjskiej sceny muzycznej najciekawszym kompozytorem po Dymitrze Szostakowiczu był Mieczysław Wajnberg*.
Do Związku Radzieckiego przybył – nie całkiem z własnego wyboru - z Polski. Mieszkał w Moskwie i na ogół tam właśnie w programach koncertowych pojawiały się jego symfonie, koncerty lub kwartety smyczkowe, wykonywane przez najznakomitszych interpretatorów. Na życie zarabiał pisaniem muzyki filmowej; sławę przyniósł mu melodramat Lecą żurawie, a popularność Mruczanki Misia Puszatka.
Wajnberg przyszedł na świat w Warszawie w 1919 roku. Dwadzieścia lat później, po studiach pianistycznych u Józefa Turczyńskiego, zapowiadał się na laureata kolejnego Konkursu Chopinowskiego, gdy wybuchła wojna i musiał uchodzić przed Niemcami – po raz pierwszy. W 1941 roku uciekał przed nimi po raz drugi. Trzeci raz jego życie zawisło na włosku za sprawą radzieckiej władzy. Prześladowcy zmieniali się, lecz powód zagrożenia pozostawał: był Żydem.
We wrześniu 1939 roku, gdy zdołał już przedrzeć się za wschodnią granicę, nadano mu radzieckie obywatelstwo, zamieniając imię Mieczysław na Mojsieja i wysłano do Mińska. Tam zapisał się do konserwatorium, do klasy kompozycji Wasilija Zołotariowa. 21 czerwca 1941 roku miejscowa orkiestra odegrała jego dyplomową kompozycję, a dzień później Niemcy napadły na swego niedawnego sojusznika. Uciekając, Wajnberg dotarł do Taszkientu, skąd dzięki protekcji Szostakowicza pozwolono mu przeprowadzić się do stolicy. Po paru latach życia w Moskwie, bynajmniej nie przypominającego idylli, w nocy z 6 na 7 lutego 1953 roku, tuż po koncercie, na którym Dawid Ojstrach wykonał jego Rapsodię na tematy mołdawskie, Wajnberga aresztowano. Zgon Stalina, a potem interwencja Szostakowicza pozwoliły mu odzyskać wolność po 11 tygodniach pobytu na Łubiance.
Playlistę z IV Symfonią znajdziesz w serwisie streamingowym WiMP. Posłuchaj także innych utworów kompozytora:
Owocem prawie 50-letniej aktywności twórczej Wajnberga, przerwanej dopiero przez chorobę i śmierć w 1996 roku, stał się ogromny dorobek, obejmujący m.in. 22 symfonie, 9 koncertów, 7 kantat, 70 utworów kameralnych i prawie 30 cyklów pieśni do poezji polskiej, żydowskiej i rosyjskiej oraz 8 dzieł scenicznych, w tym 4 opery. Niezwykłej produktywności Wajnberga sprzyjało jego przekonanie o tym, że pisząc muzykę, nade wszystko należy sięgać do przeszłości, bo tylko tym sposobem można stworzyć coś własnego, a zarazem zrozumiałego. Takie nastawienie do muzyki wyniósł z domu. Jego ojciec Szmul był skrzypkiem i dyrygentem-samoukiem, od najmłodszych lat pracującym w teatrach. Muzykę uprawiał z pasją, ale traktując jak rzemiosło wymagające świetnej techniki, obeznania z repertuarem, pracowitości oraz znajomości oczekiwań słuchaczy.
Sięgał więc Wajnberg do tradycyjnych gatunków oraz po sprawdzone środki, co słychać w utworach nagranych na tej płycie. Oba złożone są z czterech części. Pierwsze to tradycyjne sonaty z dwoma wyrazowo skontrastowanymi tematami, ostatnie są kalejdoskopami żywych, wielokrotnie tanecznych wątków nawiązujących do folkloru: żydowskiego, polskiego i rosyjskiego. W częściach środkowych do głosu dochodzi liryzm, melancholia, a nawet dramatyzm.
Dzieła te powstały w stosunkowo niewielkim odstępie czasu: IV Symfonia napisana została w roku 1957, Koncert skrzypcowy dwa lata później. Oba wykonano w tym samym 1961 roku. W połowie lat siedemdziesiątych ukazały się w Anglii na LP wydanym przez His Master’s Voice, złożonym z nagrań zakupionych od radzieckiej firmy płytowej Miełodija, pierwszej i na długie lata jedynej płycie z muzyką Wajnberga dostępnej na Zachodzie. Wspomniane dzieła znalazły entuzjastów i powoli zaczęły zwracać uwagę na osobę nieznanego wtedy poza granicami ZSRR kompozytora.
Komponując IV Symfonię, 40-letni Wajnberg miał już w dorobku trzy, dotąd niewykonane (I z 1942, II z 1946 i III z 1949). Mógł się spodziewać, że nowe dzieło spotka podobny los i w najlepszym wypadku od czasu do czasu IV Symfonię przegra przyjaciołom na fortepianie, albo ktoś przeczyta sobie partyturę. Dedykował ją zresztą takiemu właśnie potencjalnemu „czytelnikowi”, młodszemu koledze-kompozytorowi Rewolowi Buninowi. Tymczasem z nową dekadą w jego kompozytorskiej biografii nadeszły „złote lata”. Nigdy przedtem ani potem nie wykonywano aż tylu jego utworów, zarówno dawnych jak i nowych. 16 października 1961 roku zabrzmiała także IV Symfonia, wykonana przez Orkiestrę Filharmonii Moskiewskiej pod batutą Kiryłła Kondraszyna. Przygotowując utwór do wykonania, kompozytor dokonał w partyturze pewnych korekt, zamienił kolejność wolnych części i usunął ich tytuły.
Pierwotny tytuł Toccata część pierwsza zawdzięczała głównemu tematowi, granemu przez smyczki w unisonie dodatkowo podkreślającym jego witalność. Zarówno ten, jak i kontrastujący z nim temat (wykonywany przez instrumenty dęte) nawiązują do stylu stworzonego przez Szostakowicza – mistrza i mentora Wajnberga. Korzenie drugiego tematu, podobnie jak wielu innych wątków w tym dziele, tkwią jednak przede wszystkim w symfoniach Gustava Mahlera. W przedwojennej Warszawie Mahler nie był kompozytorem grywanym ani cenionym. Entuzjazmem do jego muzyki Wajnberg zaraził się w Moskwie. W powolnej części drugiej, rozpoczynającej się (i kończącej) melancholijnym duetem klarnetu i smyczków, towarzyszące mu motywy instrumentów dętych jeszcze wyraźniej wpisują się w mahlerowską tradycję, chociaż skomponowane ponad pół wieku później – oddaliły się od tradycyjnej tonalności. Nastrój tej części, nazwanej wcześniej Intermezzem, typowy jest dla wielu innych utworów Wajnberga i pozwala zrozumieć, dlaczego podczas nagonki rozpętanej w 1948 roku przez Żdanowa wiele jego utworów zakazano wykonywać, zarzucając im pesymizm. Zauważmy zresztą, że zarówno IV Symfonia, jak i Koncert skrzypcowy skomponowane zostały w minorowych tonacjach – a moll i g-moll.
Trzecia część Symfonii – pierwotnie zatytułowana Serenadą – budzi podejrzenie, iż towarzyszy jej emocjonalny program, skądinąd częsty w twórczości Wajnberga. Do tragicznego losu rodziców i siostry, którzy zginęli w obozie w Trawnikach, jak i całej żydowskiej społeczności Wajnberg nawiązywał w swej muzyce wielokrotnie. Dają temu wyraz wiersze, po które sięgał komponując utwory wokalne, a także tytuły i dedykacje na dziełach instrumentalnych. Tę część rozpoczyna solo waltorni – być może aluzja do rytualnego szofaru, kojarzonego z opłakiwaniem? Kończy ją solo skrzypcowe – może wspomnienie ojca, który grał na tym właśnie instrumencie? W stronę programowego rozumienia tej muzyki kieruje jeszcze jedna wskazówka. Zapytany podczas wywiadu o to, jak nauczył się komponować w bardzo szybkim tempie (IV Symfonia zajęła mu ledwo trzy miesiące), Wajnberg wyznał: „Nie napisałem ani jednej symfonii, w której nie wykorzystałbym czegoś z utworu wokalnego, z jakiegoś romansu albo z opery... Uważam bowiem, że w muzyce – także instrumentalnej – najważniejsza jest melodia, w niej właśnie drzemie to, co najważniejsze.” Tak też uczynił pisząc i tę symfonię, gdyż główny temat trzeciej części pochodzi z pieśni Żydek z cyklu Biblia cygańska, napisanego w 1956 roku do wierszy Juliana Tuwima (Żydek napisany w 1924, cykl wydany w 1934). Słuchamy zatem melodii, która wcześniej towarzyszyła przejmującym słowom o niedoli Żyda skazanego na bezdomność i odrzucenie. W tle zaś słyszymy pizzicata skrzypiec nasuwające skojarzenie z frejlachem, najpopularniejszym tańcem wschodnioeuropejskich Żydów, doskonale znanym Wajnbergowi z czasów, kiedy zarabiał na życie, grywając w teatrach bulwarowych i na żydowskich weselach w przedwojennej Warszawie.
Zupełnie inny charakter mają taneczne rytmy finału. Tematem żywiołowych wariacji jest rosyjska melodia ludowa „Przepiórka” (wersja różniąca się od znacznie popularniejszej białoruskiej). Słychać rytm mazurka, nad wszystkim zaś unosi się duch „Pietruszki” Strawińskiego.
Znacznie pomyślniej toczyły się estradowe losy koncertów solowych Wajnberga, gdyż wszystkie wcześnie znajdowały interpretatorów. Pierwszym wykonawcą Koncertu skrzypcowego, 12 lutego 1961 roku, był Leonid Kogan, któremu utwór został zadedykowany. Towarzyszyła mu – choć wielokrotnie, zwłaszcza w przetworzeniu pierwszej części, słowo to nie jest stosowne, gdyż słuchamy jej na pierwszym planie, jak w symfonii – Moskiewska Orkiestra Symfoniczna pod dyrekcją Giennadija Rożdżestwienskiego. Pomimo tych symfonicznyh epizodów powstało jednak dzieło dla solisty, wymagające od skrzypka zarówno popisu technicznej wirtuozerii, jak i śpiewnego frazowania, nieodzownego w obu powolnych częściach, w których daje o sobie znać melodyczny dar Wajnberga.
W prokofiewowsko-marszowym finale Koncertu odzywają się reminiscencje muzyki popularnej w międzywojennej Warszawie. Wizytówką stylizowanego folkloru polskiego, uważanego za „muzykę narodową”, była kwarta lidyjska. Podobnie jak w obu powolnych częściach, wyraźne są też w tym finale echa melodii żydowskich. To właśnie one były „ojczystym” językiem pianisty, a potem kompozytora Mieczysława Wajnberga, dojrzewającego wśród warszawskich muzyków grywających w teatrach, na dansingach i weselach.
Danuta Gwizdalanka
*oryginalna pisownia nazwiska kompozytora - obecna w dokumentach i przez niego używana do ostatniego listu po polsku. Wajnberg był polskim kompozytorem i Polakiem czuł się do końca życia. Wariant nazwiska - Weinberg - wymyślił Szwed, kierując się pozorną logiką historii żydowskich nazwisk i transliteracji.
Danuta Gwizdalanka
(mat. prasowe Warner Music Poland)