Performance: ożywiając duchy Olszynki Grochowskiej
Dramat nigdy nie jest jeden. Póki jednostka stanowi część zbiorowości, jej nieszczęście nie powinno pozostać obojętne społeczności. A póki należymy do takiej społeczności, i my odczuwamy konsekwencje zarówno jej zwycięstw, jak i porażek.
Pod koniec listopada w rocznicę powstania listopadowego odbyła się internetowa premiera niecodziennego spektaklu „Ananke” według pomysłu Marka Kowalskiego, w mrocznej przestrzeni performatywnego Teatru Akt na Olszynce Grochowskiej. „Ananke” uważa się za statyczny dramat oczekiwania inspirowany utworem Stanisława Wyspiańskiego „Warszawianka” z 1898 r. Akcja „Warszawianki” rozgrywa się w dniu bitwy o Olszynkę Grochowską 25 lutego 1831 r. w sztabie gen. Józefa Chłopickiego, stacjonującego w Dworku Grochowskim. Opowieść ta nawiązuje do popularnego motywu pożegnania ukochanego idącego na bój, niosąc w sobie także znaczenia metaforyczne i ikoniczne, dotyczące wolności, miłości, pamięci historycznej. Co ciekawe, w 1929 r. Alfred Stadler stworzył operę opartą na „Warszawiance”.
W „Ananke” znajdziemy i radość, i śmierć „…towarzyszące postaciom, noszącym piętno halucynacji, wizji i fantasmagorii”, jak czytamy w opisie spektaklu. Akcja koncentruje się na relacjach dwójki ludzi zaplątanych w dzieje historii. Są one oparte na pewnego rodzaju transie, stanowią próbę zatrzymania szczęśliwych chwil z przeszłości i jednocześnie projekcję marzeń o przyszłości… Dzięki sugestywności performerów, hipnotyzującego Marka Kowalskiego z Teatru Akt (jako Józef Rudzki) i Anny Ługowskiej ze Sztuki Ciała (jako Maria), oraz frapującej warstwie muzycznej skomponowanej przez Roberta Jędrzejewskiego, bardzo nowatorsko wykorzystującego brzmienia wiolonczeli, otrzymujemy niebanalny teatr wizualno-dźwiękowy, w którym dramat losu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach – bohaterów oraz całego narodu. Jednak to, co szczególnie zwraca uwagę w filmowej wersji spektaklu, to realizowane przez Krzysztofa Skarżyńskiego światła (zwłaszcza w kontekście wykorzystanych w minimalistycznej scenografii witraży Tadeusza Jarosiewicza, będących bezpośrednim nawiązaniem do twórczości Wyspiańskiego) oraz prawdziwie piękne ujęcia autorstwa Sylwii Zawadzkiej. Zbliżenia na twarze performerów, delikatność relacji, metaforyka opowieści oparta na symbolice różnych elementów oraz intymna atmosfera całego spektaklu, mimo że jest on „zaledwie” rejestracją. To wszystko może sprawić, że dosłownie „utkniemy” przy ekranie komputera – zamyśleni, zapatrzeni, zasłuchani, pogrążeni w dziwnym bezczasie. A przecież rzadko się zdarza, że niszowe spektakle transmitowane online są tak spójne w warstwie filmowej z ogólną koncepcją wydarzenia!
fot. Sylwia Zawadzka
O kulisy powstania „Ananke” zapytaliśmy twórców…
Tytułowa Ananke to bogini przeznaczenia oraz uosobienie konieczności i zarazem częste w twórczości Wyspiańskiego zapożyczenie z antyku. Tymczasem mnie od zawsze fascynowało dopełnienie pewnej sytuacji: Olszynka Grochowska jako historyczne miejsce bitwy powstania listopadowego, toczący się w Dworku Grochowskim dramat „Warszawianka” Stanisława Wyspiańskiego i moja działalność artystyczna tocząca się od 10 lat na Olszynce Grochowskiej. Dla mnie »Ananke« to próba łączenia materii teatralnej z tańcem, głównie butoh. To myślenie tonem, barwą, gestem, ruchem i wyrastającym z nich wzruszeniem. To teatr wizyjny – wykraczający poza sferę świata ziemskiego, to również teatr wykraczający poza teraźniejszość, synteza różnych sztuk – muzyka, taniec, malarstwo, pantomima.
(Marek Kowalski, pomysłodawca, performer)
Pierwszy raz na Kozią Górkę trafiłam wiosną. Pamiętam zapach burzy i kwitnącego sadu, zmieszane po chwili z wonią teatralnej pirotechniki, zachodzące słońce w kroplach deszczu na kwitnących drzewach. Takie chwile ważą. Jednak Olszynkę w ogóle znałam od zawsze jesienną, co roku chodziliśmy z harcerzami po tym lesie w rocznicę bitwy, mieliśmy nawet za zadanie wykuć i śpiewać »Warszawiankę 1831«; raz nawet składałam kwiaty pod pomnikiem, ale te rajdy były przede wszystkim łażeniem po lesie z przyjaciółmi. Myśleliśmy sobie jednak, że niektóre drzewa muszą pamiętać minione zdarzenia… Niedaleko, na Grochowie, była moja szkoła i oczywiście wystawialiśmy na którymś apelu fragment »Warszawianki« Wyspiańskiego. Grałam wtedy Annę, dobrze pamiętam, co mówiłam: »Cały gościniec pełnią tak gęstym szeregiem, płyną na koniach, siostro, ja nawet pomyśleć nie mogę, żeby któryś z nich padł, zginął od kuli, a oni idą tam, gdzie grad kul leci, mnie by, siostro, z żalu, moje zamarło serce«, a kolega dopowiadał: »Oto wstążka jest jej, generał nie śmiał sam doręczyć«, a ja znów: »Boże, cała we krwi«. Teraz przyszło mi grać Marię. Zwykle, gdy przychodziliśmy do teatru, temperatura sięgała 12 stopni. Paliliśmy w kominku, parzyliśmy kawę, rozmawialiśmy, robiliśmy rozgrzewkę, dobijaliśmy do ok. 17 stopni. Czasem zbieraliśmy liście, rzadziej turlaliśmy się po kładce. Gadaliśmy o tym, co tam jest, u tego Wyspiańskiego… Chcieliśmy raczej zająć się tym, co nam najbliższe, historią dwojga prostych ludzi w cieniu wielkich wydarzeń. Po chwili się okazało, że tysiące ludzi pytały, co z tą Polską, jaka i czyja ma być. Na ulicach wrzało, a ja marzyłam o tym, by pozostać z dala od tego – gdybym nawet chciała iść na tę wojnę, nie byłoby takiego wojska, które niosłoby moje sztandary, chciałam więc »robić swoje«. To była piękna jesienna podróż. Poza akcją miasta, poza jego czasem – liście, jesień, zapach i szelest, gwizd pociągów… Bardzo jestem wdzięczna za ten bilet Markowi Kowalskiemu. I dziękuję Teatrowi Akt za to, że stworzył taką enklawę.
(Anna Ługowska, performerka)
Dla mnie, z audiowizualnego punktu widzenia, najistotniejsza jest kwestia przepływów energetycznych – w każdym wymiarze – spektaklu jako całości, spektaklu w wersji online, spektaklu jako zajawce składającej się z 50 ujęć. To są różne dzieła. Wymagają odrębnego podejścia i to wymusza na nas aktualna rzeczywistość. Musimy być czujni i gotowi na każdą ewentualność. To poszukiwanie istotnych gestów, intrygujących zabiegów formalnych czy pewnych abstrakcji, które umiejscawiają widza w wykreowanej na potrzeby spektaklu przestrzeni. W każdej z wymienionych wersji w inny sposób. I warto przywołać słowa Lamberta Wiesinga: »Ludzie sądzą, że mogą zobaczyć coś na obrazach, choć jednocześnie są pewni, że to, co widzą, nie jest realne, ale tylko obecne w sposób sztuczny. Chodzi o ten fenomen, że obraz otwiera widok na rzeczywistość wolną od fizyki«. Wiara w magię i terapię przez sztukę wciąż jest mi bliska. A muzyka? Muzyka jest najważniejsza.
(Robert Jędrzejewski, muzyk)
Spektakl można obejrzeć do końca tygodnia (17.01.2021)