Opinia sąsiadów się liczy
Dyrygent - postać dość tajemnicza, gdyż zwykle podczas całego koncertu bezpardonowo stoi odwrócony do nas tyłem. Dzięki konkursowi im. Grzegorza Fitelberga, gdy na sali wiszą telebimy, a operatorzy bacznie filmują wszystkich uczestników, możemy i my spojrzeć na twarz dyrygentów podczas ich pracy z orkiestrą. A praca to ciężka. Spójrzmy, jak najciekawsze postaci kolejnego dnia uchwycił Krzysztof Lisiak:
[gallery]388[/gallery]
Orkiestra także nie ma łatwo. „To jest ciężki kawałek chleba” - odpowiada jeden z muzyków Filharmonii Śląskiej na pytanie o to, jak gra się na konkursie. Muzyków coraz ciężej jest zdyscyplinować. Nic dziwnego – grają w końcu bite 5 godzin dziennie. Tylko najlepsi są w stanie zmobilizować ich do pracy. 20 listopada to ostatni dzień pierwszego etapu przesłuchań.
Kto dzisiaj zrobił na mnie największe wrażenie? Bez wątpienia – McAuley.
Stanisław Koczanowski – spokój i opanowanie
To swobodny i elegancki dyrygent – nie szaleje, kieruje orkiestrą bez większego wysiłku. Jedyne, czego mu trochę brak, to wyrazistości. Wykonanie symfonii Haydna i uwertury Berlioza zabrzmiało czytelnie, ale nie zrobiło większego wrażenia.
Maciej Koczur – kontrasty
Najmłodszy uczestnik Konkursu Fitelberga postawił na kontrasty: tempa, w menuecie w symfonii Haydna, i dynamiki w uwerturze Rossiniego. To było jedno z najlepszych wykonań tego utworu w czasie konkursu. „Szkoda, że nie dokończył” - powiedział mój sąsiad. Niestety, było już po czasie. Dyryguje efektownie, jest na co popatrzeć i czego posłuchać.
Andrew Koehler – rytm przede wszystkim
Dyryguje szerokimi ruchami, dźwięk jest mocny i pewny. Zwraca dużą uwagę na rytm, dzięki czemu orkiestra brzmi żywo. Z polotem i dramatyzmem. W "Zemście nietoperza" nie musiał nawet za bardzo przerywać orkiestrze – dostawał od niej to, co chciał.
Markku Laakso – północny akcent
Ten uczestnik przyjechał na Konkurs Fitelberga z Finlandii. Wysoki, postawny, przy pulpicie nie szaleje. Jest opanowany i rusza się raczej mało, ale niestety odbija się to na muzyce. W Symfonii Es-dur KV 543 niewiele było rzeczy, które mogły zwrócić uwagę. „Nudzi jak nie wiem co”, mruknął sąsiad z góry, kiedy Fin próbował część wolną. Menuet zabrzmiał jak taniec niedźwiedzi – był wolny i masywny. Taki pełny dźwięk bardziej pasował do uwertury Webera. Początek był obiecujący, ale niestety później nie działo się nic ciekawego. Laakso doświadczenia ma dużo, charyzmy – niestety nie.
Gyuseonga Lee – nieśmiałość szkodzi
To jeden z najmłodszych uczestników konkursu. Brak doświadczenia dawał mu się we znaki – przez cały występ był sztywny i spięty. Uwagi do orkiestry wypowiadał bardzo cicho i nieśmiało, miał ich zresztą niewiele. Muzycy grali bardzo nieprecyzyjnie – słychać było, że starali się tylko przeczekać występ. Uwertura Rossiniego zabrzmiała bardzo kiepsko – pod koniec zapomniał pokazać wejścia perkusji, a zmęczeni muzycy też tego nie dopilnowali.
Chin-Chao Lin – konkret
Tajwańczyk lubi decydowane brzmienie – za „Eroicę” Beethovena wziął się ostrożnie, ale czytelnie. Wskazówki dla muzyków miał konkretne, ale też nie musiał dawać ich dużo – grali dobrze bez tego. Jako jedyny kazał grać smyczkom marsz żałobny bez vibrata – od razu zabrzmiał lepiej! Często mówił do orkiestry w trakcie dyrygowania. Beethoven bardzo mu się udał, Weber niestety nie był tak dobry. W orkiestrze zgrzytało, grała też zbyt delikatnie i mało precyzyjnie.
Ciaran McAuley – ostra jazda po irlandzku
Ten gość lubi, jak jest szybko i lekko. Co więcej – lubi jak jest szybko, lekko i precyzyjnie. Symfonia Es-dur KV 543 Mozarta zabrzmiała jak nigdy na tym konkursie. Muzyka pod jego batutą żyje i mieni się wszelkimi kolorami. Część wolna zabrzmiała prawie tanecznie, wszystko było klarowne, i to przy pełnym składzie. Uwertura Rossiniego też wypadła znakomicie – dźwięk był ostry, tempa szybkie, ale czuło się też w tym muzykowaniu ogromną dawkę humoru. To jeden z moich faworytów.
Alexander Merzyn – precyzja
Niemiec lubi cyzelować szczegóły. Haydna kazał grać bez vibrata, ale nie wszyscy muzycy posłuchali – trudno wykorzenić stare nawyki. Przesłuchiwał każdą grupę instrumentów osobno. Symfonia nie brzmiała źle, ale Merzyn tak często zatrzymywał się, żeby nad czymś popracować, że w sumie nie usłyszeliśmy za dużo. Nad Straussem za to nie chciało mu się za bardzo pracować – kierował muzyków bez przekonania.
Maja Metelska – planowanie
„Eroica” zabrzmiała ciekawie – dyrygentka kierowała nią decydowanie i stanowczo. Mogło być jeszcze lepiej, ale na drodze stanęło jury – za każdym razem, kiedy kandydatka przerywała, żeby wprowadzić jakiś swój pomysł w życie, była proszona o zadyrygowanie następną częścią. „Szkoda, bo miała fajne pomysły i to mogło ciekawie zabrzmieć” - skomentowała sąsiadka, i miała 100% racji. Uwertura Webera nie była już tak ciekawie wykonana – miała być wykonana koncertowo, ale Metelska miała z tym problemy. Często coś nuciła pod nosem i czasem krzyczała na orkiestrę – widać było, że coś jej się nie podoba i chciałaby to zmienić.
Przemysław Neumann – milczenie jest złotem
Niestety – nie dla tego pana. Orkiestra mało co zagrała z Haydna – dyrygent ciągle im przerywał, kazał coś poprawiać, wracał i zaczynał od początku. Dobrze, że jury kazało mu robić następne części, bo przez cały występ nie wyszedłby poza wstęp do „Symfonii londyńskiej”. Jako jedyny zrobił rzecz niedopuszczalną – pokazał po sobie, że się irytuje i traci nad sobą panowanie. Na pewno nie zyskał sobie tym sympatii muzyków. Wątpię, żebyśmy zobaczyli go w drugim etapie.
Dyrygentów obejrzał i sąsiadów posłuchał Oskar Łapeta
Wstępem opatrzyła (kaw)