„Nomadland” w kinie Praha
„Nomadland” to film, który w bezpretensjonalny sposób opowiada o tym, co najważniejsze. A fakt, że w tym roku „rozbił bank”, jeśli chodzi o oscarową ceremonię (ponadto wygrał również podczas rozdania Złotych Globów i nagród BAFTA!), napawa optymizmem – wciąż jest w kulturze popularnej miejsce na to, co kameralne i wartościowe, choć pozbawione „fajerwerków”.
Przede wszystkim to, co zwraca uwagę, to niezwykle autentyczna, oszczędna, zarazem wiele mówiąca gra Frances McDormand, będącej jednocześnie współproducentką filmu. To bardzo ważne, bo na ekranie towarzyszą jej naturszczycy, co wzmacnia dokumentalny aspekt całej fabuły. Opowiadana historia jest oparta na książce Jessiki Bruder „Nomadland. W drodze za pracą” i inspirowana życiem Amerykanów, którzy z różnych względów znaleźli się na społecznym marginesie – jedni nie byli w stanie sprostać wyzwaniom kapitalizmu i popadli w biedę, drudzy poczuli się zawodowo wyeksploatowani, jeszcze inni postanowili spędzić końcówkę życia w wyjątkowy sposób lub – jak główna bohaterka Fern – nie mogą znaleźć sobie miejsca po stracie ukochanej osoby. Można zatem mnożyć pytania, czy podróż kamperem przez Stany jest dla nich de facto ucieczką od przeszłości, czy też próbą swoistego „zahibernowania” wspomnień, na ile bycie współczesnym nomadą to przymus, a na ile świadczący o wielkiej odwadze i potrzebie wolności wybór.
W filmie padają nawet znamienne słowa, że dzięki byciu nieustannie w drodze można ulec wrażeniu, że gdzieś, kiedyś spotka się w trasie tych, za którymi tak bardzo tęsknimy. Ostatecznie Fern, mimo upływu lat, nie jest w stanie zdjąć z palca obrączki po mężu, a ukojenie przynosi jej jedynie obcowanie z dziką przyrodą. Mimo że bliscy i przyjaciele proponują jej szereg innych rozwiązań. Wszystkie są dobre, ale nie dla niej, Fern jest inna. Uśmiecha się, gdy spotyka przypadkowych ludzi, oferuje im bądź przyjmuje pomoc, kiedy obserwuje lecące nad horyzontem ptaki i fale smagane wiatrem… Uwodzi ją prostota życia, nie przerażają jej jego trudy: zimno, brak stabilności, kłopoty finansowe. Miękkie, ciepłe łóżko w domu siostry, wykwintny dom poznanego na bezdrożach przyjaciela – to wszystko nie może jej przynieść ukojenia, czasy dobrobytu i swojego miejsca w tradycyjnie pojmowanym społeczeństwie ma już za sobą. Prawda jest taka, że jej dusza nie może zaznać spokoju po śmierci męża, a podróż pozwala nasycić się stanem przejściowym pomiędzy stratą ukochanej osoby a kresem własnego życia… kiedyś.
Piękne pejzaże, emocjonalna głębia, nastrojowa muzyka Ludovica Einaudiego – Oscary dla najlepszego filmu, pierwszoplanowej roli kobiecej i za najlepszą reżyserię (Chloé Zhao) w pełni zasłużone. Ten film ukazuje nam inne oblicze „cygańskiego życia” i jego współczesny, choć zarazem bardzo uniwersalny kontekst.
(MB)