No! Nareszcie! Otwarte! [recital Aleksandry Świgut na 106. urodziny Filharmonii Łódzkiej]
W przededniu 106. rocznicy urodzin Filharmonii Łódzkiej odbył się recital fortepianowy w hołdzie Arturowi Rubinsteinowi. Jeszcze niedawno spotkanie z muzyką na żywo było dla wielu myślą opartą na oczekiwaniu i nadziei.
Kiedy drzwi do kultury zostały ponownie otwarte, wszyscy, którzy tak bardzo tęsknili, mogli znów zasiąść na widowni filharmonii. Dotarło do mnie, że dawno nie widziałam tylu szczęśliwych ludzi – tak różnych pod wieloma względami, którzy są zadowoleni z tego samego powodu – możliwości udziału w koncercie na żywo. Odnoszę wrażenie, że ogólnie panującą atmosferę tego wieczoru można opisać często wypowiadanymi słowami przed koncertem: „No! Nareszcie! Otwarte!”.
Wieczór pełen inspiracji, wzruszeń, rozmów i wszechobecnej postaci Rubinsteina. W programie pojawił się jego wielki repertuar, który dla młodego pokolenia pianistów stanowi niezwykłe źródło nowych interpretacji. Artur Rubinstein należał do tych artystów, którzy przy fortepianie czują się jak ryba w wodzie. Myślę, że dokładnie to samo można powiedzieć o pianistce, która tego wieczoru podjęła się wykonania niezwykle trudnego i zróżnicowanego repertuaru. Aleksandra Świgut jest laureatką I Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych w Warszawie. W tym roku natomiast będzie startowała w Konkursie Pianistycznym im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie i to właśnie utwory, które pianistka wykonała tego wieczoru dla publiczności, są częścią programu, który artystka zaprezentuje podczas konkursu. Koncert rozpoczął się od dwóch fragmentów słynnych cykli K. Szymanowskiego – „Szeherezada” z cyklu „Maski” oraz „Wyspa syren” z cyklu „Metopy”. Dzieła bardzo zróżnicowane – siła kontemplacji i zabawa sarkazmem muzycznym. Następna w kolejności zabrzmiała sonata b-moll F. Chopina oraz „Małgorzata przy kołowrotku” – pieśń F. Schuberta w transkrypcji fortepianowej F. Liszta, która jest uznawana za niektórych za początek romantyzmu w muzyce. Po dziełach romantycznych przyszła kolej na muzykę bliższą naszym czasom – „Trzy procesje uliczne” S. Natry, napisane z niezwykłą precyzją i świadomością możliwości instrumentu. Bez wątpienia utwór ten wymaga niezwykłej sprawności od wykonawcy. Po przerwie usłyszeliśmy bohaterską sonatę Es-dur Beethovena. Zwieńczeniem koncertu były „Andante spianato” i „Wielki Polonez Es-dur” Fryderyka Chopina. Dzięki temu publiczność mogła się zderzyć z próbą odkrycia czegoś nowego, próbą wsłuchania się inaczej w to, co jest tak dobrze jej znane. Bez wątpienia jej sposób gry budzi ogromne emocje. Wielokrotnie biorąc udział w koncertach zaobserwowałam, że publiczność jest bardzo interesującym obiektem badawczym. Dzieli się na widzów i słuchaczy. Pierwsza grupa to ci, którzy słuchają i potrzebują nieustannego kontaktu z artystą. Poddają oni obserwacji i interpretacji nie tylko muzykę, którą prezentuje wykonawca, lecz także jego zachowanie, emocje, sposób, w jaki się porusza. Dla drugiego typu odbiorców najistotniejszym elementem jest sama muzyka. Często, by nie zakłócać sobie odbioru, zamykają oczy i wchodzą w błogi stan kontemplacji. Myślę, że bez wątpienia należę do pierwszego typu widza. Z trudem mogłam oderwać wzrok od dłoni pianistki, które oprócz poprawnego naciskania poszczególnych klawiszy wskazywały na emocje odczuwane przez artystkę. Dwie ręce – pełzające, skaczące, ciężkie, szponiaste, miękkie, łagodne, intrygujące, tajemnicze i przelewające się – pełniły funkcję narratora, podkreślały charakter danego utworu i pozwalały dostrzec w nim obecność wykonawcy.
Wielokrotnie po koncertach online muzycy zaznaczali, że ogromnie brakuje im kontaktu z żywą publicznością i oczywiście braw, których nie da się niczym zastąpić. Zatem nastał również ten piękny moment. Na salę koncertową spłynęła lawina oklasków, która doprowadziła do bisu. Aleksandra Świgut, chcąc wprowadzić słuchaczy w wieczorny klimat, zagrała krótką wariację na dobranoc na temat najbardziej znanych kołysanek.
Ponowne otwarcie instytucji kultury uświadomiło nam, jak bardzo tęskniliśmy za sztuką i innymi ludźmi. Czuję, że w końcu zrzuciliśmy ciężar, który dręczył nas przez ostatnie miesiące. Zatem powtórzę z ulgą – No! Nareszcie! Otwarte!
Maria Krawczyk