Nie gniewam się...
Chyłkiem wślizgnęły się do salonu. Róża rozłożyła nuty, siadła do fortepianu. Patrzyła na Martę srogo, jak w obliczu niebezpieczeństwa. Marta poczuła, że marzną jej stopy, ręce i policzki ogarnia zaś płomień. Desperacka lekkość, coś błazeńskiego i bohaterskiego zarazem zaszumiało w głowie.
- Co śpiewać? - spytała drżącymi ustami.
Nie mogła zrozumieć odpowiedzi Róży, musiała podejść i zajrzeć w nuty.
Chrząknęła, zabrzmiały akordy.
Ich grolle nicht
Und wenn das Herz auch bricht
Ewig verlornes Lieb...
Ewig verlornes Lieb…/
Nie gniewam się
chociaż serce pęka
Na wieki stracona miłości…
Pierwszą frazę pieśni usłyszała gdzieś poza sobą, jak cudze wyznanie, z którym nie wiadomo co zrobić; uporczywie wpatrywała się w lustro, pamiętając to tylko: „język blisko przy wargach, no i szczęk nie zaciskać”. Nagle ujrzała twarz… Drgnęła. Czyjeż były te oczy, takie zapamiętale w żalu? Czyj był obłudny uśmiech przebaczenia i nozdrza dyszące zemstą?
Wie du auch strahlst
In Diamantensprach…
Er fällt kein Strahl
In deines Herzens Nacht
Das weiss ich längst/
Choć diamentowym
promieniejesz blaskiem,
w noc twojego serca
promień nie pada żaden.
Wiem to nie od dziś.
Policzki Marty ścierpły, twarz w lustrze pobladła. Marta zrozumiała: żal, gniew, obłudne przebaczenie – to były jej własne uczucia; twarz w lustrze była jej twarzą; pieśń Schumanna stała się dziś jej pieśnią.
- Ich sah dich ja im Traume (Widziałam cię we śnie) – spojrzała wzrokiem, który mógł otruć życie.
- Und sah die Nacht in deines Herzens Raume (i ujrzałam noc w twoim sercu) – melodia wezbrała, przesiliła się, poniosła w górę.
- Und sah die Schlang, die dir Herzen frisst (i ujrzałam węża, który ci pożerał serce)…
Wysokie la, nieosiągalne dla Róży, rozbłysło dwukrotnie pełnią bolesnej radości i spłynęło w sol, wibrujące, młode, wspaniałe.
- Ich sah, mein Lieb, wie sehr du elend bist ( ujrzałam, moje kochanie jaka jesteś biedna).
Marta, na progu między przebaczeniem a zemstą, odwracała się, przechylała z wolna na niedobrą stronę, fa brzmiało coraz ciemniej… Nabrała tchu.
Ich grolle nicht
Ich grolle nicht/
Nie gniewam się.
Zstąpiła nieodwołalnie w mroki, spoczęła na złowróżbnym do.
Róża impetycznymi oktawami zasypała to zejście…
Jeszcze przez chwilę dźwięczały struny Blühtnera, Marta zaś drżała z gniewu. W kącie salonu zasnutym zmierzchem uczynił się ruch… Odsunięto fotel, ktoś wstał, przekręcił wyłącznik. W jaskrawym świetle Marta zobaczyła, że ojciec siedzi na kanapie i patrzy na nią spod nawisłych brwi – pytająco. Władyś stał pod ścianą, zmieniony na twarzy. On także wpatrywał się w Martę. Po minucie ciszy rzekł:
- To niesłychane jak Tusia robi się podobna do mamy… - Uśmiechnął się z przymusem.
- Istotnie, wspaniałe rezultaty, wspaniały głos. Ale czy to nie jest zbyt poważny repertuar dla takiej… panienki? - dodał.
Róża odeszła od fortepianu.
- Nie – zaprzeczyła. - Nie! Nie ma zbyt poważnych repertuarów dla poważnego głosu!
Zbliżyła się do Marty, objęła ją, z bliska zajrzała w oczy, przeniknęła ją gorącymi promieniami.
- Córeczka moja… własna…
/Maria Kuncewiczowa, Cudzoziemka/