Nic nie jest pozorem [Ariadna na Naxos w Operze Krakowskiej]
17 października 2025 r. w Operze Krakowskiej odbyła się premiera opery Richarda Straussa „Ariadna na Naxos” przygotowana w koprodukcji z Operą w Tel Awiwie - Jafie oraz Operą w Dortmundzie przez międzynarodowy zespół realizatorów i wykonawców. Teatr zaangażował dwie obsady – gościnną i krakowską. Puntem odniesienie dla moich przemyśleń jest obsada, którą miałam przyjemność obejrzeć w dniu premiery.
Filip lord Chandos, fikcyjny autor „Listu” Hugo von Hafmannsthala (1901), opisuje przyjacielowi swój stan jako bycie pośrodku wszystkiego, doświadczanie prawdy
w tym, co pozornie sprzeczne: równocześnie w życiu duchowym i fizycznym, uprzejmości i brutalności, sztuce i barbarzyństwie… Nic nie jest pozorem – konkluduje Filip - wszystko jest prawdą. Drugie uczucie, którego doznaje, to przeświadczenie, że pierwsze jest symbolem drugiego, że rozumiejąc jedno – odsłaniamy inne tajemnice. Zatrzymajmy w pamięci te przemyślenia lorda Chandosa oglądając spektakl Opery Krakowskiej „Ariadna na Naxos”, do której libretto napisał starszy odpowiednio o 10-11 i 15 lat Hugo von Hofmannsthal.
Pierwsza stuttgarcka premiera „Ariadny na Naxos” odbyła się w 1912 roku. Ośmiogodzinny spektakl zakończył się prawie fiaskiem. Lecz ani kompozytor, ani autor libretta nie porzucili tematu. Stopniowo przygotowywali jej nową wersję. Drugą operę rozpoczyna Prolog (1913) napisany na potrzeby przyszłej wiedeńskiej premiery (1916) opery Richarda Straussa w miejsce „Mieszczanina szlachcicem” Moliera (1670), który otwierał dwuczęściowy spektakl zaprezentowany w Stuttgarcie. Komedia z piosenkami i baletem powstała na zamówienie króla Ludwika XIV. Była satyrą na wielkopańskie zapędy ówczesnego mieszczaństwa. Ukazywała absurd wymieszania sztuk, wartości i umiejętności w jednym, kipiącym tyglu. Jej bohater, Pan Jourdain, niewiele wie, a jeszcze mniej rozumie, ale wszystkim artystom, uczonym i potrzebującym więcej - wypłaca hojnie ze swojej kiesy i pozwala działać, tworzyć rzeczy nowe, choć w punkcie wyjścia wydawało się to nie do pogodzenia. Hrabia z Prologu Hofmannsthala, reprezentowany na scenie przez głos Majordomusa (Itay Tiran), jest podobnym ignorantem. Ale i on stwarza przestrzeń do działania dla twórców. I on stawia wyzwania, w pierwszej chwili, nie do pogodzenia.
Scenografia (Simon Lima Holdsworth) i kostiumy (Oren Dar) w krakowskiej inscenizacji mają ogromne znaczenie. Akcja Prologu rozgrywa się w domu wiedeńskiego nuworysza. Zaprojektowanym dostojnie i bezosobowo. Na monumentalnych czarnych ścianach pojawia się złoty ornament, często powielany w historii, meander. W części zarezerwowanej dla artystów współczesnych – Niewiernej Zerbinetty i jej czterech kochanków oraz całego sztabu ludzi pracujących na wizerunek tych celebrytów – meandruje spokojnie i równo, przewidywalnie.
W części zarezerwowanej dla przedstawicieli świata poważnej opery – biegnie po skosie, zapowiadając silne emocje. Rytm wyznacza nie tylko dwa różne miejsca gry, ale także akcentuje to, co bliższe współczesnemu życiu. Zerbinetta (Hila Fahima), niczym popkulturowa gwiazda, przemierza scenę dynamicznymi krokami, z których każdy oceniony jest na efekt, każdy uwieczniony przez osobistego paparazzi. Ze swoimi tancerzami zastyga w Instagramowych ujęciach. Dobrze znanych, choć niezmiennie kiczowatych. Bohaterowie opery Primadonna/Ariadna (Natalia Rubiś) oraz Tenor/Bachus (Rafał Bartmiński) przygotowują się do przedstawienia. Obie przestrzenie spajają przez ruch kelnerki i kelnerzy hrabiego, bowiem tak jak u Moliera, trwa uczta. I podobnie krążą nauczyciel tańca i muzyki (choreografia i ruch sceniczny Yoram Karmi). Przestrzenie sztuki niskiej i wysokiej, współczesnej i dawnej, łączy młody kompozytor (Monika Korybalska), mający za chwilę zadebiutować „Ariadną”, przynależny do świata poetyki autora libretta. Jego zaangażowanie i niezdolność do kompromisów mają swoje źródło w wyznawanym idealizmie. W owym traktowaniu serio prawdy jednej i drugiej strony sceny. Zerbinetta kokietuje go, gra na jego uczuciach, lecz ostatecznie to jego opera – choć okrojona i poszarpana - zwycięży, jego prawda zaciąży nad losem Ariadny niczym wyrok, a jego determinacja zakończy się sukcesem.
Właściciel domu zaprosił przedstawicieli dwóch artystycznych światów, aby śpiewem oraz tańcem i klaunadą (towarzysze Zerbinetty to postaci rodem z komedii delle`arte: Arlekin, Brighella, Scaramuccio i Trufaldino) uprzyjemnili jemu i jego gościom czas między obiadem a pokazem fajerwerków. Przedłużająca się biesiada doprowadziła do pozornie nieprzemyślanej decyzji gospodarza, którą spokojnym i wyważonym głosem ponownie oznajmia Majordomus. Że został już tylko czas na jedną wspólną sztukę. Młody kompozytor z wiary popada w rozpacz. Ale wspierają go inni, ci mniej wierzący w swoją misję. Nauczyciel muzyki doradza drobne skróty. Zerbinetta wprowadza je dosłownie w partyturze, znajdując jednocześnie miejsce dla swoich popisów. Przekonując młodego do łagodniejszego potraktowania głównej bohaterki opery, sama otwiera się na prawdę uczuć. Na krótką chwilę, ale to wystarczy, by przypomnienie własnej niewinności pozwoliło jej zrozumieć i narodzić się współczuciu. Decyzja hrabiego w swej przemyślanej części narzuca artystom także scenografię - zamkniętą ścianami przestrzeń sceniczną z niestabilną podłogą. Zniszczenie podrzuconej makiety nie zniszczy wszak myśli.
Naxos. W białe ściany pokoju z dużymi oknami wpisano to, co powinno znaleźć się na zewnątrz - morze. Morze otaczające samotną wyspę, na której Tezeusz porzucił Ariadnę. Morze w krakowskiej inscenizacji jest falą, grotą, przepustką do życia. Stale obecne - nie pozwala czułej bohaterce zapomnieć o porzuceniu przez kochanka. Córka Minosa cierpi. Myśli już tylko o śmierci zapowiedzianej przez nadejście Hermesa.
I tylko jego wyczekuje. Trzy służące - pielęgniarki – mojry (Najada, Driada i Echo) czuwają nad jej snem, zdrowiem i samopoczuciem. Nie za bardzo im się to udaje. Historia uczy, że nie mogło. Inna księżna – Daisy – opisując w pamiętnikach koszmary własnego życia wymienia właśnie służące czuwające przez całą noc przy jej łóżku. Otwiera się zatem pierwsza przestrzeń do działania dla grupy Zerbinetty. Na scenę tanecznym krokiem wkraczają lekarze, ale i oni działają z podobnym skutkiem. Zerbinetta nie ustępuje i wybiera inną drogę. Zabiera Ariadnę na hawajskie wakacje pełne słońca, drinków i zmysłowych kochanków. Daje jej lekcję odpuszczania. Skuteczną przez chwilę. Niemniej uśmiech szczęścia na twarzy Ariadny już w nas pozostał. Trzecia morska odsłona wydobywa na powierzchnię podmorskich bohaterów i zwierzęta. Zmysłowość narasta. W tych trzech odsłonach uczestniczą śpiewacy i tancerze. Chwilami jest tak wiele ruchu, że trudno wybrać plan gry, na którym można się skupić. Trzeba chłonąć oczyma i słuchać. Dać sobie czas, aby refleksja przeszła sama.
Na Naxos zabłądził także Bachus. Według jednej z mitologicznych legend zakochany wówczas w Kirke i szukający jej namiętnie. Spotkanie dwojga nieszczęśliwych kochanków nie mogło więc skończyć się źle, choć pomyłki wydłużają oczekiwanie na moment kulminacyjny. Warto wtedy wczytać się w słowa libretta.
W autorze dochodzi do głosu poeta tworzący lirykę miłosną. Dzięki temu zamiast opisu emocji wchodzimy w głąb duszy. Spełniona miłość mitologicznych kochanków jest pierwszym zakończeniem opery. Triumf kompozytora - drugim. Obydwa odbywają się w scenerii wyprowadzonej z obrazów Salvadora Dalego, na których czas przepływa swobodnie. Jak na scenie: mitologiczny i antyk grecki - 1670 – 1901 - 1912 – 1913 - 1916 – 2025 - ∞. Nic nie jest pozorem. Każdy ma swoją prawdę i tylko czasami dwie prawdy mają części wspólne. Prawda nie ma terminu przydatności, dlatego krakowski spektakl wyreżyserowany przez Ido Ricklina jest tak bardzo współczesny.
Obie części krakowskiej inscenizacji są spójne. Reżyser czuwał nad tym, aby i w drugiej części nie zabrakło elementów jawnej teatralizacji. To Primadonna i Tenor kreują powierzone im role operowe. Primadonna bywa Ariadną, ale po dużych partiach wokalnych pozwala sobie na lekkie rozkojarzenie, na prywatne przyglądanie się innym aktorom, na wejście w interakcję z komediowym Arlekinem. Ten jest śpiewakiem, ale gdzieś głęboko tkwi w nim bohater komedii dell`arte skłonny do błazenady. Dystans do roli i sztuki pozwala - po raz kolejny - wziąć w nawias czas.
Opera „Ariadna na Naxos” jest utworem trudnym, zarówno dla orkiestry, jak i dla śpiewaków. Richard Strauss słyszał wszystkie instrumenty. Prowadził wiele głosów równocześnie, malował dźwiękiem. Wprowadzał do swoich kompozycji instrumenty nietypowe, tutaj czelestę i fisharmonię. Sopranistce - kreującej rolę Zerbinetty - między stuttgarcką a wiedeńską premierą zmniejszył zakres z trzykreślnego „fis” na „e”, aby łatwiej było można znaleźć wykonawczynię tej partii. Ale i tak jesteśmy świadkami sceny, w której Zerbinetta porządkuje przez kilka minut rzeczywistość wokół siebie samymi tylko dźwiękami. Z tym trudnym wyzwaniem dyrygent i orkiestra, wszyscy śpiewacy poradzili sobie doskonale (kierownictwo muzyczne - José Maria Florêncio). Myślę, że po obejrzeniu krakowskiego przedstawienia w pamięci widzów pozostanie wiele wzruszeń. Mnie dostarczyła ich liryczna Natalia Rubiś, ekspresyjna Monika Korybalska i doskonały aktorsko Szymon Komasa.
Rzeczywistość dopisała premierowym przedstawieniom nieplanowany epilog w postaci antyizraelskich protestów. Czas ponownie się cofnął. Hugo von Hofmannsthal to wiedeński arystokrata o korzeniach czesko-żydowsko-lombardzkich. Nie dożył II wojny światowej. Ale realizator pierwszej „Ariadny” granej wspólnie z „Mieszczaninem” tak. Genialny inscenizator Max Reinhardt pochodził z rodziny osiadłych w Wiedniu żydowskich kupców. Gdy naziści doszli w Niemczech do władzy - musiał uciekać. Najpierw schronił się w Paryżu, potem w Londynie, wreszcie w Nowym Jorku, gdzie wkrótce zmarł. Historia niby podobna, a jednak inna. Pogłębiona o nowe doświadczenia. Jakby naród żydowski nadrabiałw przyspieszonym tempie zaległości w studiowaniu, nieobecnych w kanonie, Ksiąg Machabejskich. Niemniej zawsze boli, gdy sztukę miesza się z polityką wbrew intencjom twórców.