Muzyka – Spacer – Muzyka [relacja z inauguracji gdańskich Mozartian]
Mozartiana. TE Mozartiana. Park Oliwski. Gdańsk. Popularyzacja muzyki pięknej w pigułce. Koncert inauguracyjny odbywa się przed pałacem Opatów, który został wybudowany w roku urodzenia Wolfganga Amadeusza Mozarta. Wstęp – wolny. A raczej – sfinansowany przez miasto i sponsorów.
(Swoją drogą, gdyby policzyć koszt organizacji koncertu i podzielić przez liczbę obecnych słuchaczy – ciekawe, jaki wyszedłby ekwiwalent pieniężny – ile musiałby kosztować bilet na ten koncert przy zakładanej frekwencji, żeby wydarzenie sfinansować bezpośrednio z kieszeni odbiorcy – bez pośrednictwa urzędników? – ale to na marginesie)
Na inaugurację ludzie przychodzą tłumnie, już pół godziny przed. To ci, którzy wiedzą, że aby zająć dobre miejsce, nie można być punktualnym, trzeba być przed czasem. Przychodzą z plecakami, z główką słonecznika w reklamówce, z piwkiem albo siedzą przy kawce (obok sceny jest kawiarnia, właśnie zwijają roletę, żeby klientom lepiej się słuchało). Są w każdym wieku, od niemowlęcia delikatnie trzymanego na rękach przez tatę po sędziwe panie, zwykle zebrane w grupki po trzy, cztery, koleżanki-emerytki. Żadnego dress-code'u, ale jak pojawiają się panowie w garniturach, to znaczy, że to notable miejscy. Po całym parku paradują Wolfgangi, Konstancje i inne postaci w strojach z XVIII wieku, uskuteczniając scenki rodzajowe. Do tego wśród zieleni porozstawiane głośniki i leci muzyka Mozarta. Ale przed 19.00 wszystko cichnie i minutę po rozpoczyna się koncert. Będzie jedno divertimento, koncert na waltornię i symfonia zwana „Linzką”. Filharmonicy Łódzcy pod wodzą Pawła Przytockiego, z udziałem waltornisty Pawła Cala, będą nas bawili przez półtorej godziny. Co prawda dziś już podczas Divertimenta nikt się nie śmieje z żartów kompozytora ani kunsztu wykonawczego solisty aż tak bardzo się nie ceni, bo konstrukcja waltorni znacznie ułatwia wirtuozowskie popisy, ale i tak jest pięknie.
fot. Renata Dąbrowska
To teraz sobie pospacerujemy
– planują dwie słuchaczki. Bo choć koncert inauguracyjny, wydłużony o bisy, się skończył, to nie oznacza końca muzycznego wieczoru. O 21.30 – Mozart na jazzowo. Dziwna kombinacja? Pozornie. Muzyka Mozarta ma puls – ważny składnik jazzu. A okazuje się, że gdy zabierze się Mozartowi parę nut – jego utwory mają też niezły swing. Ale taką Symfonię nr 40, „Marsz turecki” czy „Lacrimosę” z „Requiem” trzeba umieć dobrze zaaranżować, żeby nie pójść w banał albo nie przekombinować. Na szczęście jakość rodzi jakość. Za Mozarta wziął się Leszek Kułakowski, świetny kompozytor, jazzman, improwizator. Doskonale słucha się tego kompozytora w tych aranżacjach. Muzycy świetnie sobie radzą. Niespodzianką jest równie ciekawie zaaranżowana na jazzowy big band… „Prząśniczka” Stanisława Moniuszki. Obchodzimy rok moniuszkowski, Kułakowski wykłada na uczelni imienia Moniuszki, wszystko się zgadza.
Wieczorny, nocny już chłód wygania z parku niewiele osób. Wszyscy są zresztą dobrze przygotowani – koce, kurtki lub puchowe kamizelki, płaszcze przeciwdeszczowe, na wszelki wypadek, bo prognozy bywają różne i zawodne. Niektórzy zabrali nawet własne krzesła albo rozkładane turystyczne fotele.
Ja dostałam krzesło i czerwony kocyk. Otulam się. Piję herbatę. Oświetlona archikatedra oliwska z organami ukończonymi mniej więcej w roku śmierci Mozarta też chyba słucha. Jest dobrze. Festiwal potrwa kilka dni. W jego ramach będą kolejne eksperymenty – „Cosi fan tutte” zmiksowane ze „Ślubami panieńskimi” Aleksandra Fredry (autorski pomysł dyrektora artystycznego Jana Łukaszewskiego, do którego wszyscy mówią tu: Mistrzu Janie), Mozart po klezmersku, Mozart w rytmach latino… Wpadnijcie na Mozartiana. Sprawdźcie, co jeszcze tu wymyślą.
Kinga Wojciechowska