Lotnik na dachu teatru [finałowe spektakle Buthopolis]

27.08.2020
fot. Krzysztof Stach

Tajemniczy lotnik na dachu. Wiolonczelista w ciemnych okularach na dziedzińcu. Kobieta owinięta czerwoną włóczką w ceglanych ruinach. Nagie postaci w głębi sadu. Nieznajomy znieruchomiały w fotelu na środku ogrodu. I w tym wszystkim ktoś ukryty w kokonie zawieszonym na jednym z drzew.

Aura towarzysząca czwartemu, finałowemu dniu Butohpolis przerosła wszelkie oczekiwania. W odróżnieniu od I edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Butoh, która rozgrywała się głównie na scenie Teatru Akt i fascynowała intymnością pokazów, ta eksplorowała także plener. Oprócz spektakli i transmisji oraz towarzyszącej imprezie prezentacji Księgi Butoh (koncepcja i opracowanie graficzne: Karolina Bieszczad-Stie) nie zabrakło więc flash mobów na ulicach Warszawy czy właśnie performance'ów na jej obrzeżach. W ten sposób obostrzenia sanitarne stały się impulsem pobudzającym kreatywność artystów, a butoh odsłoniło mieszkańcom stolicy swoje kolejne, być może nieznane dotąd oblicze.

Na zakończenie festiwalu wystąpił Teatr Limen Butoh wraz z gośćmi. Projekt „Miejsca niemożliwe” składał się z trzech części: „Nocnego lotu” zatańczonego na dachu teatru przez Marka Kowalskiego przy muzyce Roberta Jędrzejewskiego (wiolonczela), tytułowych „Miejsc niemożliwych” w wykonaniu inicjatorki festiwalu Sylwii Hanff i Marzeny Brzezińskiej oraz „Nocy, która płonie dzień” Grupy Laboratorium Kultury Czynnej pod opieką artystyczną wspomnianej Sylwii Hanff i Romana Woźniaka, przy muzyce Indii Czajkowskiej. Po pokazie odbyła się jeszcze projekcja wideo w sali oraz online, w ramach której można było zobaczyć „Kesseki (Nieobecność)” Anny Ventury Natsuki – artystki, która z powodu panującej na świecie sytuacji, mimo wielkich chęci, nie mogła się w tym roku pojawić na festiwalu osobiście. Niewątpliwie w przypadku sztuki butoh jest to wielka strata, gdyż lepiej jej doświadczać, niż po prostu oglądać, aczkolwiek film przygotowany przez Natsuki pozostawał na wysokim poziomie realizacyjnym; nie była to wyłącznie rejestracja wideo, raczej bardzo przemyślany artystyczny eksperyment wizualny. Niemniej „Miejsca niemożliwe” całkowicie przyćmiły tę dalszą część wieczoru, jeszcze długo później pracując w głowach zebranej publiczności. Bodaj najczystszy w swojej formie był „Nocny lot”, inspiracją dla niego było opowiadanie Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, refleksja: „Leci się ku gwiazdom, które migną w szczelinie chmur, a potem nie można już się zniżyć i pozostaje się tam na zawsze”. To był rzeczywiście taniec rzucający wyzwanie zarówno artyście, jak i obserwatorom. Marek Kowalski balansował na krawędzi, wspinał się po budynku, tańczył w dymie. Chociaż wszystko tu było intuicyjne, a tancerz bardziej „był tańczony”, niż tańczył (kierując się istotnym w sztuce butoh procesem twórczym, rozgrywającym się zawsze „tu i teraz”), to jednocześnie imponowała jego sprawność fizyczna, pomysłowość, choreografia. To nie element zaskoczenia był tutaj najistotniejszy, choć momentami mogliśmy się czuć zaskoczeni czy nawet zszokowani. Wspaniała była też relacja tańca i muzyki, niewymuszona, jakby jedno istniało i funkcjonowało obok drugiego w sposób naturalny. A przecież eksperymentalne improwizacje na wiolonczeli idealnie oddawały nastrój performance'u i podążały za jego dynamiką. Niedziwne, ze Marek Kowalski, aktor teatru fizycznego i zarazem współtwórca Teatru Akt, chętnie zaprasza do współpracy Roberta Jędrzejewskiego, artystę intuitywnego i multimedialnego, obecnie doktoranta Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.


fot. Sylwia Zawadzka

Zupełnie inna w charakterze, choć przystająca do pozostałych atmosferą dziwności i niepokoju, była druga część spektaklu, inspirowana malarstwem Zdzisława Beksińskiego. Performerki tańczyły na surowym, betonowym dziedzińcu, a wizje, które kreowały, pozostaną w pamięci. Wprost nie można było odwrócić wzroku od powolnego spaceru z deską na głowie czy zagadkowych rekwizytów. Wymieszano ze sobą: turpizm i grozę, fantastyczność i zarazem mistycyzm – szczególnie gdy artystki obwiązały sobie szmatami głowy na wzór postaci znanych z prac tragicznie zmarłego malarza. Z tych minimalistycznych, ale też niezwykle mocnych obrazów wyłonił się finał – bardzo odważny, intrygujący, hipnotyczny w swoim charakterze, zarówno w warstwie dźwięku, jak i ruchu. Na uwagę zasługują niezwykłe kostiumy, twórcze potraktowanie ciała i jego bezbronnej nagości, gra kolorów i choreografia w poszczególnych sekwencjach oraz ogólna koncepcja, zakładająca współistnienie różnych światów w przestrzeni ogrodu i sadu przy Teatrze Akt. Na scenie grała w niebieskiej peruce India Czajkowska, przypominając przedziwną czarodziejkę ożywiającą zgromadzone wokół postaci. W zrujnowanym ceglanym pomieszczeniu wśród czerwonych kul tańczyła obwiązana włóczką kobieta, gdzieś dalej kuliła się srebrna postać z plastikową lalką na brzuchu, z walizką wśród zwisających z gałęzi sznurków mocowała się pamiętana z zeszłorocznego festiwalowego performance'u Magdalena Jakubów, nieopodal zastygł w fotelu jedyny w tym gronie mężczyzna, za ogrodzeniem ruszały się jak w transie i w pewnym oddaleniu od siebie dwie półnagie kobiety z sugestywnie zakrytymi twarzami, a pomiędzy wszystkimi z tych światów bardzo powoli wychodził z kokonu motyl, któremu nigdy nie urosły skrzydła. Wszystko to niesamowicie działało na wyobraźnię, oddziaływało na zmysły, igrało z kodami kulturowymi i skojarzeniami, odwoływało się do naszych najgłębiej skrywanych traum, tęsknot i sennych marzeń. Można by trwać w tym tajemniczym butoh-ogrodzie bez końca, jednak proces wymagał rozwoju, kulminacji. I niestety ta, która nadeszła, dla wielu mogła okazać się rozczarowująca. Jedna z performerek wyszła na scenę i zaczęła mówić i krzyczeć do wcześniej przygotowanego mikrofonu słowa zapisane na kartce. Ten krzyk, to skonkretyzowanie znaczeń wydawało się tu całkiem nie na miejscu, chociaż może właśnie na takim efekcie wewnętrznej niezgody w widzu twórcom w jakiś sposób zależało. Wykrzyczane słowa wtargnęły zatem do świata, który czarował oraz uwodził i nagle znów staliśmy się grupką ludzi uwikłanych w różne okoliczności polityczne i społeczne, narażonych na bodźce pochodzące z zewnętrznego świata. W moim odczuciu posunięcie to nie wykorzystało w pełni potencjału trzeciej części performance'u, wręcz naruszyło jego frapującą konstrukcję i atmosferę pewnego niedopowiedzenia. A choć na koniec wszystkie postaci z tej dziwnej bajki ostatecznie znieruchomiały, to przecież tak przygotowana puenta wydawała się zbyt wykalkulowana, wyreżyserowana, zaplanowana. Spektakle z dobrą reżyserią to skarb, ale w sztuce butoh chcemy wierzyć, że jeszcze wszystko może się zdarzyć, że poszczególne obrazy to jedynie punkt wyjścia dla tańczącego. W końcu, nawiązując do Księgi Butoh: „dla wielu tancerzy Butoh to coś więcej niż forma tańca. Czasami jest to koncept, szersza forma sztuki lub pewien sposób myślenia o życiu, śmierci i świecie”. Tymczasem nawet awaria sprzętu nie zatrzymała potoku słów, które najwyraźniej należało wyczytać z kartki aż do ostatniego hasła. Gdy piszę tę relację, moje rozczarowanie miesza się z zachwytem. Na szczęście ten ostatni jest dominujący – czwarty dzień Butohpolis był niezwykłym przeżyciem, doświadczeniem, które zaczyna żyć w odbiorcy własnym życiem i rozbudza pożądanie powrotu do miejsc niemożliwych.

(MB)

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.