Koreańska jaskółka i japońskie diabły, czyli „muzyczne Jing i Jang”
Japończycy zgodnie ze swą naturą okazali się introwertyczni i powściągliwi w rozmowach. Za to ich muzyka porwała publiczność. Nie było w niej chłodu ani wyrachowania, sama energia. Równie mocno zabrzmiała muzyka w wykonaniu Koreanki.
Czwarty wieczór Skrzyżowania Kultur, pomimo niezbyt dużego oddalenia geograficznego dwóch reprezentowanych przez artystów krajów: Korei Południowej i Japonii, okazał się niezwykle kontrastowy. Pierwszą część koncertu wypełniła muzyka klasyczna Korei w wykonaniu Ahn Sook-sun, śpiewaczki reprezentującej gatunek sztuk scenicznych pansori, w drugiej części natomiast wystąpili bębniarze-biegacze z zespołu Ondekoza, znani w Japonii pod nazwą „diabelskich bębnów”.
Występ Ahn Sook-sun, wielokrotnie nagradzanej i koncertującej na całym świecie artystki był, jak zapowiadała to przed koncertem Maria Pomianowska, naprawdę silnym przeżyciem duchowym. Śpiewaczka wystąpiła przed publicznością w pięknym, tradycyjnym stroju, trzymając wachlarz, którym wykonywała gesty ilustrujące opowieść. A opowieść była niezwykła! Dzięki fascynującej technice wydobycia głosu, który raz sięgał krzyku, raz był tęsknym zawodzeniem, raz złowrogim charczeniem, przenieśliśmy się wraz Ahn Sook-sun i z towarzyszącym jej bębniarzem grającym na bębnie changgo do magicznego świata Korei Południowej. Tekst eposu, który wykonywała śpiewaczka był bowiem nie tylko historią o biednym i bogatym bracie, ale także iście homeryckim opisem geografii tego regionu Azji, przekazem wierzeń tamtejszych ludów, a także wdzięczną baśnią, w której ludzie i zwierzęta żyją ze sobą w zgodzie. Niezwykła była również relacja, jaką artystka starała się nawiązać ze słuchaczami. Publiczność zachęcona przed koncertem do wydawania okrzyków, po przełamaniu bariery nieśmiałości, która zwykle dzieli wykonawcę od odbiorcy, żywiołowo reagowała na nierzadko dowcipne i niespodziewane zwroty akcji w śpiewo-recytowanej historii Ahn Sook-sun. Siła przekazu artystki tkwiła niewątpliwie w jej głosie, którym potrafiła oddać najsubtelniejsze emocje w sposób tak sugestywny, że nie sposób było oderwać od niej oczu i uszu!
Druga część środowego koncertu odsłoniła przed oczami i uszami widzów, którzy tłumnie stawili się w festiwalowym namiocie, odmienną stronę ludzkiej natury związaną z szlachetnie rozumianą fizycznością. Występ japońskiej grupy Ondekoza najlepiej opisać jako konsekwentnie przeprowadzony, oczyszczający rytuał. Na scenie festiwalowej zaprezentowało się czterech artystów: troje bębniarzy (dwóch mężczyzn i jedna kobieta) oraz flecista. Artyści pojawili się na scenie bardzo poważni i skoncentrowani, zajęli miejsca przy swoich bębnach, spośród których najważniejszą rolę odgrywał wielki bęben taiko, po czym rozpoczęli nieprzerwane kontinuum rytmu i nieziemskich tchnień różnego rodzaju bambusowych fletów. Każdy ich ruch, każdy gest był przemyślany, sposób dobywania dźwięku z każdego z instrumentów został pieczołowicie zaplanowany i opracowany. Spektakl, który tworzyli stopniował napięcie od pierwszych dźwięków do samego końca a sami artyści wkładali w swój występ całą swoją energię, nie oszczędzając się ani nie cofając przed niczym. Jeden z nich, przewodnik rytuału, skupiał na sobie największą uwagę. Nie tylko pozbywał się stopniowo kolejnych części swojej garderoby, ale przede wszystkim zdawał się zapominać o otaczającym go świecie i w całości oddawać się grze. Grymas jego twarzy towarzyszący każdemu kolejnemu uderzeniu w taiko podczas kulminacyjnego finału świadczył o rozdzierającym bólu i wycieńczeniu, jaki musiał przezwyciężyć, by podołać zadaniu, które przed nim postawiono. Zmierzył się z samym sobą, stoczył rytmiczny bój z własnymi słabościami i zwyciężył, za co publiczność nagrodziła go szalonym aplauzem.
Relacjonują: Karolina Kolinek i Paweł Siechowicz
Dla prostoomuzyce.pl dokumentowała Joanna Galant: [gallery]355[/gallery]
Marek Relich w tym czasie przyłapał Klementa Kilemę, jednego z mistrzów prowadzących warsztaty, na strojeniu instrumentu: [gallery]356[/gallery]