Koncertowy Rekord Guinnesa na czterech gitarzystów i orkiestrę
Czwartkowy wieczór Jesieni Gitarowej należał do Finalistów Konkursu Gitarowego im. Jana Edmunda Jurkowskiego. W ostatnim, III etapie gitarzyści wykonali słynny utwór Concierto de Aranjuez - Joaquina Rodrigo z towarzyszeniem orkiestry. Mieli do wyboru jeszcze trzy inne koncerty, wszyscy zdecydowali się na ten sam. Ciekawie zapowiadał się ten wieczór.
Jako pierwszy wystąpił artysta z Bośni - Sanel Redźić. Grał bardzo stanowczo i poprawnie, wręcz książkowo. Technicznie wykonany bardzo poprawnie, jednak praktycznie bez polotu. Być może spowodowane to było faktem, że grał jako pierwszy a i utwór nie należał do łatwych. Po nim wystąpił reprezentant Polski – Marcin Kuźniar. Jego wykonanie było takie bardzo „nasze” – dało się słyszeć wspaniałą miękkość w grze, gitara brzmiała bardzo ciepło i jedynym chyba problem naszego wykonawcy - co można by zrzucić na garb stresu – były znaczne problemy z utrzymaniem rytmu. Jak dla mnie było to jednak najcieplejsze wykonanie tegoż utworu.
Zapowiadając przerwę konferansjerzy obiecali, że zastanowią się podczas niej, jak widzom urozmaicić drugą część finału zmagań konkursowiczów. Sprawa nie była łatwa - w drugiej części znów mieliśmy dwukrotnie usłyszeć ten sam utwór. Śmiano się nawet, że orkiestra chyba przystąpiła do bicia rekordu Guinnesa, gdyż łącznie z próbami tego dnia wykona Concierto de Aranjuez aż OSIEM razy.
Po przerwie prowadzący pojawili się na scenie po uprzedniej zamianie marynarek co spowodowało wybuch śmiechu na sali (wyjaśnienie dla nieobecnych – panowie BARDZO różnią się gabarytami…) i tak efekt urozmaicenia koncertu został minimalnymi środkami osiągnięty.
Jako trzeci wystąpił Francuz – Florian Larousse. Co by nie powiedzieć o jego grze, trzeba przyznać, że czarował gitarą przepięknie. Były momenty, że w tym na wskroś hiszpańskim utworze dało się słyszeć brzmienia tak charakterystyczne dla paryskich kawiarenek. Francuz grał z wielką swobodą, świetnie interpretując utwór. Od samego początku nawiązał świetną więź z dyrygentem i jego orkiestrą. W niektórych momentach dało się zauważyć, jak bardzo mocno komunikują się wzrokiem, co pozwoliło do perfekcji utrzymać rytmy i współbrzmienia z orkiestrą.
Ostatnim wykonawcą Concierto de Aranjuez był Tajwańczyk, na co dzień studiujący w Niemczech, Chia – Wei Lin. Jego gra z kolei była bardzo niemiecka. Nacechowana wielką precyzją, szaleńczą wręcz wirtuozerią a przy tym wielką sprawnością. Twarda i stanowcza. Bardzo techniczna. Nie udało się uniknąć nieczystych dźwięków blokowanych na progach gitary. Jednak wszelkie te nieścisłości Tajwańczyk bronił tempem wykonania i mistrzowskim władaniem instrumentem. Otrzymał chyba najdłuższe oklaski ze wszystkich. Właściwie dla słuchaczy dość jasnym było, że nagroda główna - 18 tys. złotych i koncertowa gitara - powinna przypaść jednemu z dwóch ostatnich grających. Po wszystkich czterech wykonaniach jury udało się na obrady. Prowadzący, Wojciech Wieczorek podzielił się refleksją, że jemu od zawsze pierwsza część koncertu kojarzy się ze ścieżką dźwiękową do kreskówki – „Przygody kota Filemona” – na co sala znów parsknęła śmiechem… Jak by tego było mało, zaproponowano zakup na stoisku płyty z nagraniem poprzedniej edycji festiwalu z 2010 roku, gdzie jeden z wykonawców grał właśnie przed chwilą po raz czwarty odegrany koncert - w razie gdyby ktoś nie zdążył się nauczyć koncertu jeszcze na pamięć po tylu wykonaniach jednego wieczoru…
A co do skojarzeń… Rzeczywiście koncert pozwala na różne skojarzenia. Gdy prześledzi się historię jego powstania, to znajdziemy w niej i radość połączoną z sielanką miodowego miesiąca związanego z ogrodami Aranjuez, gdzie przebywał kompozytor wraz z małżonką, ale też i w drugiej jego części – cierpienie związane z utratą dziecka i ciężką chorobą żony kompozytora. Ten utwór to nie tylko wirtuozerski koncert do popisów gitarzystów, ale też kawałek serca samego kompozytora. I pewnie dlatego cieszy się popularnością, doczekał się już wielu transkrypcji, a nawet napisano do tematu drugiej części słowa i wykonywany jest on nieraz jako pieśń, np. w nagraniach Jose Feliciano czy Placido Domingo.
Na zakończenie słowa uznania należą się orkiestrze AUKSO i jej dyrygentowi Markowi Mosiowi. Wygląda na to, że Kameralna Orkiestra miasta Tychy staje się jednym z najbardziej znaczących zespołów w kraju. Brzmienie orkiestry połączone z niezwykłą charyzmą dyrygenta sprawia, że słucha się jej z niesamowitą lekkością i przyjemnością. Nawet kiedy towarzyszy soliście brzmi precyzyjnie, zachowując jednak funkcję akompaniującą, co nie wszystkim orkiestrom się udaje. Urzekła mnie jedność zespołu, rytmika i brzmienie poszczególnych sekcji tak czyste, jak w mało której orkiestrze. Słuchając AUKSO ma się wrażenie pewnej jedności organizmu, jakim orkiestra się stała. I wreszcie walory estetyczne: piękna prezencja artystów powoduje, że słuchając ich, także chce się na nich patrzeć. Maestro Marek Moś pracuje całym ciałem, pokazując orkiestrze każde wejście, a pięknymi gestami przenosi każdy dźwięk na słuchacza. Jestem przekonany, że o tym zespole jeszcze nie raz będzie głośno, bo nie boi się wyzwań. Raz towarzyszy solistom klasycznym – jak chociażby w Jesieni Gitarowej w Tychach, a innym razem potrafi zagrać z zespołem bluesowym, czy rockowym, nadając mu zupełnie nowe brzmienie.
Ostatecznie JURY postanowiło nagrodzić wszystkich finalistów i tak:
1 miejsce – Florian Larousse – Francja
2 miejsce – Chia – Wei Lin – Tajwan
3 miejsce - równorzędnie – Marcin Kuźniar – Polska i Sanel Redźić - Bośnia
Koncertu cztery razy wysłuchał i uwiecznił na zdjęciach Adrian Nowak: [gallery]372[/gallery]