Internetowy salonik muzyczny w domowym salonie [relacja z koncertu online Filharmonii Łódzkiej]
Szanowni Państwo, zapraszamy do salonu i saloniku – własnego i muzycznego. Zaraz rozpocznie się koncert, na ekranach wielkie odliczanie. Do startu pozostała jedynie minuta. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem… Liczba widzów wciąż wzrasta, do wyboru miejsce transmisji – Facebook albo YouTube. Trzy, dwa, jeden…
Piątkowy (20.11.2020) koncert symfoniczny Filharmonii Łódzkiej pod batutą maestro Antoniego Wita za nami. Cóż to było za wydarzenie! Myślę, że można spokojnie powiedzieć, że narodził się nowy rodzaj odbioru muzyki. Nazwałabym to zjawisko „internetowym salonikiem muzycznym”, w którym każdy może podyskutować, pogratulować i podzielić się własnymi przeżyciami związanymi z tym, co przed chwilą usłyszał i zobaczył na swoim ekranie. Przestrzeń internetowa nie kojarzy się z nadmiarem życzliwości. Anonimowość stwarza poczucie nieograniczonej wolności i bezkarności. Szczególnie w ostatnim czasie trudno sobie wyobrazić dyskusje w sieci bez złośliwości. Jednak miałam wrażenie, że podczas tego koncertu nikt z komentujących nie chciał być anonimowy. Atmosfera panująca w komentarzach pod transmitowanym koncertem emanowała uprzejmością i poczuciem wzajemnego zrozumienia. Od samego początku widzowie witali się między sobą, komentowali, skąd pochodzą i dokąd dotarła transmisja. Ponadto wśród osób zamieszczających komentarze pojawili się przedstawiciele filharmonii, którzy również włączali się w dyskusję i dawali znać publiczności, że cieszą się z tak licznego przybycia. W jednym z komentarzy zaznaczyli, że na obu platformach jest więcej odbiorców niż krzeseł na publiczności FŁ. Jeśli wziąć pod uwagę to, że przed odbiornikami mogło zasiąść więcej niż jedna osoba – ta liczba powiększyłaby się znacząco. Jakie z tego wnioski? Filharmonia Łódzka ma wielu sympatyków, którzy lubią spędzać czas na wspólnym słuchaniu muzyki. Nic, tylko brać przykład!
Podczas koncertu orkiestra Filharmonii Łódzkiej wykonała dwie symfonie – reprezentującą dojrzały klasycyzm symfonię G-dur nr 92 „Oksfordzką” Josepha Haydna oraz przedstawicielkę wczesnego romantyzmu V symfonię B-dur Franza Schuberta. Tego wieczoru odpowiedzialny za „słowo” Marcin Majchrowski swoim radiowym głosem zwrócił uwagę słuchaczy i opowiedział kilka ciekawostek dotyczących historii powstania tych dzieł. Symfonia G-dur nr 92 została ukończona w 1789 r. na zamówienie z Paryża i Bawarii. W późniejszych latach Joseph Haydn wyruszył do Anglii, by stworzyć dwanaście symfonii. W tym czasie został wyróżniony doktoratem honoris causa na Uniwersytecie Oksfordzkim. Podczas uroczystości dzieło wykonano pod batutą samego kompozytora. Od tego momentu symfonia otrzymała swój podtytuł – „Oksfordzka”. Podczas koncertu naszła mnie myśl, jak bardzo różni się współczesne wykonanie od tego, którym dyrygował Haydn? Ale i piątkowa symfonia była znacząco inna od tych, które wybrzmiewają ówcześnie w salach koncertowych, a to dlatego, że z powodu wprowadzonych restrykcji skład orkiestry został częściowo zmniejszony. W jednej z zapowiedzi koncertu Antoni Wit podkreślił, że jest to bezsprzecznie spore utrudnienie dla instrumentalistów. Jednak od pierwszych dźwięków wyrafinowanej brzmieniowo części Adagio, którą można nazwać wstępem do niezwykle żywiołowego Allegra spiritoso, jasne staje się, że nie ma powodów do obaw. Zaraz po części drugiej można było usłyszeć kolejno pełne kontrastów: Adagio cantabile, Menuetto: Allegretto oraz Presto, które jak wir wciąga swoim niezwykłym tempem i zmiennością materii. Po pierwszym utworze posypała się niezliczona liczba gratulacji, emotikon „braw” i „serduszek” oraz słów życzliwości dla artystów. Sam dyrektor Filharmonii Łódzkiej doczekał się pozdrowień od kolegi z klasy. Jednak gdy artyści wstali, w tle biła im brawo jedynie głucha cisza. Uświadomiłam sobie, że orkiestra nie widzi tej niezwykle ujmującej aktywności widzów na czacie, co więcej, nie ma pojęcia jak wielka jest ta publiczność. Oczywiście każdy wykonawca mógł przeczytać gratulacje po koncercie, ale to chyba nie to samo…
W drugiej części koncertu, za sprawą V symfonii B-dur Franza Schuberta, można było się przenieść do czasów wczesnego romantyzmu. Marcin Majchrowski wspomniał, że mimo młodego wieku 19 lat, kompozytor podszedł do stworzenia tego dzieła z wyraźną dojrzałością. Ukazał w nim swoją fascynację Mozartem, a co za tym idzie, klasyczną formą i przejrzystą orkiestracją, którą podkreślił brakiem klarnetów, trąbek i kotłów w składzie wykonawczym. W każdej z części: Allegro, Andante con moto, Menuetto oraz Allegro vivace, można było dostrzec niezwykłą umiejętność tworzenia lirycznych linii melodycznych, co jest bez wątpienia uzasadnione w przypadku Schuberta, którego można nazwać specjalistą od pieśni i liryki wokalnej.
I znów na scenie koncert uczczony chwilą ciszy i odgłosem uderzania smyczków o pulpity, a w komentarzach wrzawa, radość i serdeczne gratulacje. Te dwa światy udało się połączyć przez kamerę, ale jak widać na załączonym obrazku, nie wszystko da się zastąpić. Orkiestra wraz z dyrygentem nie otrzymała zasłużonego wynagrodzenia w postaci braw. Wyobraźmy sobie ten aplauz!
Maria Krawczyk