Hity na trzy kobity (i prowadzącego)
Festiwale mają bardzo często tę zaletę, odróżniającą ją od koncertów w filharmoniach, że organizatorzy dbają o edukację słuchaczy i o to, aby informacje o utworach i wykonawcach zapadły w pamięć. A przede wszystkim dbają o to, aby wciągnąć słuchaczy w to, co za chwilę będzie się działo na estradzie. Na tym tle wyróżnia się Jacek Woleński, który od kilku już lat organizuje i prowadzi Festiwal im. Ludwiga van Beethovena – najpierw w jego Głogówieckiej odsłonie, obecnie – wersję Śląską. Ciekawostkami na temat utworów, ich kompozytorów i wykonawców potrafi zaskoczyć muzykologów i ludzi z branży muzycznej.
Ten ważny, edukacyjny, ale nieprzeintelektualizowany element festiwalu Beethovena w Głogówku zachwycił mnie już dwa lata temu, gdy odwiedziłam miasto po raz pierwszy. Jeszcze koncertom brakuje luzu, jeszcze artyści, i nie tylko oni, występują we frakach, ale sposób rozkochiwania w sobie publiczności już ma coś z recitali w klubach jazzowych.
Drugi dzień miał minąć pod znakiem mężczyzn. Trzech wirtuozów miało grać w Prudniku. Koncert na dwoje skrzypiec i wiolonczelę. Niestety, występ odwołano. Przyczyny smutne, ciężko o tym pisać. Trzymajmy mocno kciuki za zdrowie Konstantego Andrzeja Kulki.
Głogówek w tym czasie gościł trzy kobiety – sopranistkę Ewę Biegas, jej uczennicę Klaudię Moździerz, mezzosopran i pianistkę Mirellę Malorny. Najpierw poznaliśmy artystki – Ewę, która śpiewa na wszystkich scenach operowych świata, właśnie wróciła z Buenos Aires – prosto na festiwal w Głogówku; Klaudię – jedną z najlepszych studentek Ewy, oraz Mirellę – świetną akompaniatorkę, która równie dobrze radzi sobie z organami, fortepianem współczesnym jak i takim starym, zabytkowym, jaki miała do dyspozycji wczoraj w Sali kameralnej Obserwatorium oo. Franciszkanów w Głogówku.
Tego dowiedzieliśmy się od Jacka Woleńskiego na początek. Potem wciągnął nas w repertuar – na przystawkę trzy pieśni Beethovena, dwie wczesne, i późna Opferlied z 1824 r. Rzeczywiście, słuchacze mogli przekonać się, jak ewoluował styl kompozytora na podstawie tych krótkich utworów. Das Opferlied była najbardziej dramatyczna, romantyczna, przejmująca. Na szczęście Klaudia Moździerz ma warunki, aby każdą z pieśni zaprezentować zgodnie z prawdopodobną intencją autora i dzięki temu mogliśmy poczuć się, jak w XIX-wiecznym salonie.
Po Beethovenie – nasz pół-rodak – Fryderyk Chopin. I tu – gratka, ponieważ Ewa Biegas wykonała jedną z mniej popularnych pieśni „Leci liście z drzewa” – smutny utwór o upadku Powstania Listopadowego. Dwie kolejne pieśni poprawiły nieco nastrój.
Na chwilę.
Do końca słuchaliśmy już arii i duetów. W większości przejmujących, dramatycznych. Zebrane razem były świetną próbką nie tylko możliwości wokalnych obu śpiewaczek, ale także – możliwości kompozytorów: Pucciniego, Verdiego i naszego poczciwego Stanisława Moniuszki. Osobiście postanowiłam po tym koncercie znów zobaczyć Madama Butterfly Pucciniego.
Z jednej strony głos – z drugiej – zapowiedzi Jacka Woleńskiego, wprowadzające w świat opery. I choć w przerwach komentarze i opinie dotyczyły głównie wykonania utworów, w słuchacze wypowiedziach zwracali uwagę na te elementy, o których wspominał prowadzący („dawno nie mieliśmy tu takich emocji”). Mocniejszych komentarzy nie wspomnę, bo być może relację będą czytać osoby nie pełnoletnie, grunt, że kobiety w zachwycie patrzyły na Jacka Woleńskiego, dziękując mu za przyjemność, jaką im dostarczył… zapraszając tak znakomite artystki.
P.S. Zastanawiam się tylko, jak ściany Obserwatorium wytrzymały moc głosu Ewy Biegas. Po koncercie zapytaliśmy ją o role wagnerowskie. Odpowiedziała, że chce je wykonywać. Pani Ewo – już czas!
(kaw)
Artystki i prowadzący w obiektywie Lucjana Wójcika: [gallery]361[/gallery]