Głos, który wywołuje zawroty głowy [Aleksandra Kurzak w Sopocie]
– Prawdę mówiąc, udźwignęłaby ten koncert bez nagłośnienia. 15 lat temu takiego głosu nie miała. Podczas prób ze śpiewakami ścisza się orkiestrę, żeby było słychać głos. A tu nie! – Ta techniczna uwaga dyrygenta Wojciecha Rajskiego uświadamia, jak długą drogę przeszła absolwentka Wrocławskiej Akademii Muzycznej, Aleksandra Kurzak, dziś jeden z najważniejszych sopranów na świecie, która zaśpiewała na koncercie inauguracyjnym Festiwalu Energa Sopot Classic, w środę, 3 sierpnia.
Opera Leśna w Sopocie. 40 minut przed koncertem uliczki dojazdowe są całkowicie zakorkowane, na chodnikach tłumy. Atmosfera jest prawie piknikowa, nie obowiązują stroje wieczorowe, a rodzice przyprowadzają dzieci. W pobliżu sceny kawa, gofry, piwo i hot-dogi. Ale piknik za chwilę się skończy. To, co zaserwuje na estradzie maestro Wojciech Rajski, dyrektor artystyczny festiwalu, będzie kwintesencją piękna w muzyce klasycznej.
Program oparty na repertuarze Aleksandry Kurzak, uzupełniony przez Wojciecha Rajskiego o utwory instrumentalne z wybranych oper, urzekał każdym dźwiękiem. Nie było tu oczywistych szlagierów, poza arią Lauretty z „Giani Schicchi” Giacomo Pucciniego „O mio babbino caro”, którą usłyszeliśmy dwa razy – na koniec pierwszej części i jako drugi bis. Piosneczka tekst ma dość błahy, ale wykonaniem ma urzekać, bo chodzi przecież o wielką stawkę (ciekawskich odsyłam do libretta opery). I Aleksandra Kurzak urzekła. Sama przepisałabym jej natychmiast cały majątek (gdybym tylko takim dysponowała).
Właściwie trudno się dziwić, że śpiew Kurzak budził duże emocje, wywoływał ciarki, albo – jak powiedziała jedna ze słuchaczek – zawroty głowy. Warsztat wokalny sopranistki jest bez zarzutu, ma się wrażenie, że Kurzak może zaśpiewać dosłownie wszystko i praktycznie bez wysiłku. A gdy wszelkie techniczne zawiłości ma się opanowane, można skupić się na interpretacji – i zaczarować słuchaczy.
Koncert miał także drugiego bohatera – zbiorowego – którym była Polska Filharmonia Kameralna Sopot pod dyrekcją Wojciecha Rajskiego. Świetny, doskonale prowadzony zespół, który rozumie się z dyrygentem i zwyczajnie – lubi grać. To było słychać i – widać, dzięki dwóm ekranom po bokach estrady. Dzięki temu orkiestra nie była zwartą masą muzyków. Mogliśmy obserwować artystów, ich skupienie ale i emocje. Okazuje się, że nie brakowało ich po obu stronach estrady.
To jeden z tych koncertów, o których niełatwo się pisze, bo tak naprawdę chciałoby się napisać jedno: trzeba tu być i przeżyć. Miłośnik wykonań akustycznych przyczepiłby się może do nagłośnienia, ale w warunkach Opery Leśnej koncert bez technicznego wzmocnienia nie wchodzi w grę. Organizatorzy zadbali o to, aby dźwięk orkiestry nie był mocno zniekształcony, więc od Uwertury z „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego pod Intermezzo z „Pajaców” Ruggiero Leoncavalla wszystko brzmiało bardzo przyjemnie. Słychać było wszystkie muzyczne niuanse. Orkiestra grała lekko i nie dało się ukryć dużego doświadczenia Wojciecha Rajskiego w prowadzeniu orkiestr operowych. To doświadczenie słychać było oczywiście najmocniej, gdy na estradę wychodziła Aleksandra Kurzak.
Dobrze się stało, że to właśnie nasza śpiewaczka otwierała Festiwal. Niedawno zmieniła, czy wzbogaciła swój repertuar i dzięki temu niektórzy po raz pierwszy słyszeli w jej wykonaniu arię Ariadny „Ios on l’umile” z opery Francesco Cilea czy arię Neddy z aktu I opery „Pajace” Ruggiero Leoncavalla. Nie widziałam nikogo, kto wyszedłby rozczarowany, czy chociażby nieporuszony. Nic dziwnego, że na hasło: opera współczesna, Aleksandra Kurzak mówi: „nie, dziękuję”. Ona doskonale wie, że czułe serca do głębi porusza właśnie ta piękna, melodyjna klasyka: Donizetti, Bizet, Puccini, Verdi, Leoncavallo. A jeśli do tego dołożymy uwertury (jak ta z „La Forza del Destino” Verdiego) i intemezza (jak to z „Cavalleria rusticana” Piero Mascagniego), mamy trzymający w napięciu wieczór, podczas którego nawet trzyletnia dziewczynka słucha urzeczona, choć to niecodzienne, żeby taki żywiołek wtrzymał na koncercie dłużej niż 10 minut we względnym bezruchu.
Na pewno był to koncert dla fanów naszej śpiewaczki, bo mogli na żywo posłuchać jej nowego repertuaru i mieli okazję sprawdzić, czy prawdą jest, że po porodzie zmienił jej się głos (zmienił!). Był to też koncert tych, którzy dopiero w środę odkryli Aleksandrę Kurzak dla siebie. Jedni i drudzy wypełnili Operę Leśną praktycznie po brzegi.
Kwintesencja tak zwanej popularyzacji muzyki klasycznej, bez puszczania oka do publiczności. Piknik skończył się na gofrach. Gdy weszliśmy pod wyremontowany dach Opery Leśnej, zaczął się koncert najwyższej próby – pod każdym względem – instrumentalnym i wokalnym. Po takim starcie nie mogę się doczekać dzisiejszego koncertu Oscarowej Muzyki Filmowej z udziałem Jana A.P. Kaczmarka i kolejnych wydarzeń. W sobotę koncert muzyki barokowej a w poniedziałek finał na plaży. Żal będzie wyjeżdżać z Sopotu.
{Kinga A. Wojciechowska}