Coś niemal mistycznego [Jubileusz Barenboima na Festiwalu w Salzburgu]
Daniel Barenboim bez wątpienia jest jedną z najważniejszych postaci w świecie muzyki. Jako pianista, ale przede wszystkim dyrygent, odcisnął znaczące piętno na pokoleniach muzyków oraz melomanów, których inspirował, uczył na nowo odkrywać klasykę oraz którym przypominał o wrażliwości nie tylko na sztukę, lecz także o wrażliwości społecznej, na ludzi wokół nas.
W tym roku Daniel Barenboim obchodzi 70. rocznicę swojego pierwszego występu na scenie, jest to też zarazem 55. rocznica jego debiutu na Festiwalu w Salzburgu.
Aby uczcić tę okazję, Festiwal w Salzburgu zorganizował dwa koncerty Barenboima. Jeden z nim jako pianistą, a drugi jako dyrygentem. Miałem okazję uczestniczyć w koncercie orkiestrowym. Artysta dyrygował West-Eastern Divan Orchestra, a jako solista wystąpił flecista Emmanuel Pahud.
West-Eastern Divan Orchestra została powołana do życia przez Daniela Barenboima 20 lat temu. Składa się z wybitnych muzyków z Bliskiego Wschodu. To niezwykły projekt, który udowadnia, że muzyka jest ponad społecznymi podziałami. Tworzą go wspólnie Palestyńczycy, Żydzi, Libańczycy czy też Syryjczycy. Przez ostatnie 20 lat zespół grał na całym świecie, niosąc przesłanie pokoju i pojednania.
Dziś West-Eastern Divan Orchestra to nie tylko idealistyczny projekt, lecz także wysokiej klasy orkiestra, która imponuje energią, wykonując muzykę romantyczną, ale też techniką i precyzją, grając muzykę awangardową. Na program koncertu w Salzburgu składały się następujące utwory: „Siegfried-Idyll für Kammerorchester WWV 103” Richarda Wagnera, „Kammersymphonie nr 1 E-Dur für 15 Soloinstrumente op. 9” Arnolda Schönberga, „Mémoriale na flet solo oraz osiem instrumentów” Pierre Bouleza oraz „Wielka Fuga B-Dur” Ludwiga van Beethovena (wersja na orkiestrę smyczkową) op. 133. To interesujące zestawienie pozornie kontrastujących ze sobą dzieł romantycznych i awangardowych ukazuje, jak muzyka się zmienia, ale zarazem czerpie ze wspólnych źródeł. „Siegfried-Idyll” ma strukturę minisymfonii przywołującej klasycystyczne schematy, u Schönberga słychać jeszcze echa romantyzmu, a Boulez wprawdzie stworzył nowy język harmoniczny, ale i tutaj przebijają się refleksy wcześniejszego impresjonizmu.
Barenboim poprowadził orkiestrę pewnie, ale tempa były tutaj wyważone, chwilami nieco wolne. Było tu słychać starego mistrza, który nie musi imponować szybkimi tempami, ale tworzy własną, oryginalną interpretację. Pod batutą tego dyrygenta West-Eastern Divan Orchestra miała bogate brzmienie. Jego narracja była klarowna, ale było tam coś więcej, co trudno określić inaczej niż jako aura. Publiczność słuchała koncertu w absolutnej ciszy, nikt nawet nie zakasłał. Nie było tutaj efektownych kontrastów czy też żonglowania dynamiką dźwięku, ale było coś niemal mistycznego.
Dr Jacek Kornak