Bez refrenu
Kolega wynegocjował ze znajomym drukarzem, że przy drukowaniu wszystkich naszych dokumentów będziemy korzystać tylko z jego usług w zamian za zniżkę. Ja zwróciłem się do dziekanatu na Tokijskim Uniwersytecie Języków Obcych z prośbą o znalezienie studentów mających dobre wyniki. Postanowiliśmy im zlecać pierwsze, robocze wersje tłumaczeń, bo sami nie nadążaliśmy. Zatrudniliśmy urzędniczkę, której powierzyliśmy prowadzenie biura, rachunkowość i kontakty z klientami. Była to długonoga i bystra dziewczyna świeżo po szkole sekretarek, nie mająca żadnych wad, jeśli nie liczyć tego, że dwadzieścia razy dziennie nuciła pod nosem Penny Lane bez refrenu. Dobrze się nam z nią trafiło, powiedział kolega. Dlatego płaciliśmy jej o połowę wyższą pensję, niż miałaby w przeciętnej firmie, dawaliśmy jej premię w wysokości pięciomiesięcznych zarobków i po dziesięć dni urlopu latem i zimą. Dzięki temu żyliśmy sobie szczęśliwie we troje, bardzo z siebie nawzajem zadowoleni.
Mieszkanie składało się z dwóch sypialni i kuchni z jadalnią, ale, o dziwo, kuchnia z jadalnią mieściła się między dwoma sypialniami. Postanowiliśmy losować pomieszczenia, ciągnąc zapałki, dzięki czemu mnie dostał się pokój w głębi, a koledze ten frontowy, bliski przedpokoju. Dziewczyna siedziała pośrodku jadalni i nucąc Penny Lane, segregowała rachunki, serwowała whiskey z lodem i ustawiała pułapki na karaluchy.
/Haruki Murakami „Flipper roku 1973”, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2014, z japońskiego przełożyła Anna Zielińska-Elliott/