Believe – Przesłanie wiary i nadziei Andrei Bocelliego
Nie cichną echa po wielkanocnym koncercie Andrei Bocelliego w polskiej telewizji. Oprócz oczywistych przebojów z jego repertuaru znaczną część występu wypełniły utwory z ostatniego albumu włoskiego tenora „Believe”. Albumu, o którym sam mówi, że jest dla niego bardzo ważny w całej karierze i traktuje go jako swoiste wyznanie wiary w Boga.
Mija także rok od dnia, kiedy Andrea Bocelli wystąpił w pustej katedrze mediolańskiej. Koncert ten pobił wszelkie rekordy popularności i choć trwał zaledwie pół godziny, stał się najczęściej odtwarzanym koncertem w ciągu doby. 28 milionów wyświetleń, nie licząc wszystkich oglądających bezpośrednio na kanale YouTube, to wynik, który pewnie długo nie zostanie pobity. Jakiś czas później w mediach pojawiła się wieść, że tenor śpiewał ów koncert już po przeżytej chorobie COVID-19, a sam występ był wyrazem podziękowania Bogu za przywrócenie zdrowia jemu i jego rodzinie oraz formą umocnienia i nadziei dla wszystkich, którzy zmagają się z koronawirusem na całym świecie.
Być może znajdą się osoby, które będą miały za złe artyście taką manifestację wiary, powiedzą, że to niepotrzebne, wręcz zbyteczne w dzisiejszym świecie. Warto jednak zauważyć, że Bocelli nigdy nie miał z tym problemu. Nigdy nie nadawał wierze formy manifestacji, ale przeciwnie, przeżywał ją często w sposób bardzo osobisty. Pamiętam zdjęcia z obchodów stulecia objawień w Fatimie, gdzie wraz z całą rodziną, jako pielgrzym w tłumie ludzi uczestniczył w uroczystościach. Gwiazdą był dopiero wieczorem podczas koncertu, kiedy śpiewał pieśni sakralne.
Dla mnie jako księdza jest to przykład konsekwentnego przeżywania swojej wiary. On po prostu taki jest. Wychowany w katolickiej rodzinie, nie wstydzi się tego i żyje wiarą. Potwierdzając ją także czynami. Andrea Bocelli Foundation (ABF), której logo widać na prawie każdym zdjęciu Andrei, to instytucja, która od lat zajmuje się budową szkół dla dzieci Afryki, ale także dostarczaniem wody pitnej do odległych wiosek. Ciężarówki z logo fundacji docierają tam, gdzie wody brakuje. Na profilu internetowym fundacji można zobaczyć relacje z realizacji dzieł, których tenor dokonuje, a które sygnuje swoim nazwiskiem, wkładając w nie olbrzymie pieniądze. Z tym że bardzo rzadko można go zobaczyć na zdjęciach. Jeśli już, to w grupie. Zazwyczaj widać na nich uśmiechnięte twarze pracowników fundacji i wolontariuszy. To im oddaje palmę pierwszeństwa. Dzieła te jednak niewątpliwie staną się jego żywym pomnikiem. Ewangeliczne „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili…” (Mt 25,40) staje się w życiu Bocellego sposobem realizacji jego życia poza sceną.
Jak pewnie wyczułeś, drogi Czytelniku, żywię do tego człowieka nieskrywaną sympatię. Na mojej półce znajduje się oczywiście cała jego fonografia. Jednak wstęp ten wydaje mi się konieczny, gdyż chciałbym przez chwilę skupić się na ostatnim albumie Andrei Bocellego pt. „Believe”.
Jedno słowo, które określa całość jego życia, tego co robi, co nadaje sens jego pracy. Wiara, o której wspomniałem już wcześniej, jest czymś naturalnym. Kiedy popatrzymy na intensywność pracy Bocellego, na liczbę koncertów – pomijając oczywiście czas pandemii – to nie ma wątpliwości, że jest to człowiek „ustawiony” do końca życia. A jednak swoją pracą chce nieść ludziom przesłanie nadziei i dobroci. Każdy jego album jest wyczekiwany i natychmiast rozchwytywany. I chociaż wielu znawców tematu twierdzi, że jego głos nie nadaje się do klasycznego śpiewania, że jest słaby technicznie, że nie należy go umiejscawiać w panteonie gwiazd operowych – Andrea robi swoje.
I jakoś dziwnym trafem przekonują się do niego gwiazdy opery. Jego przyjacielem stał się Placido Domingo, a na najnowszym albumie aż dwa utwory nagrała z nim Cecilia Bartoli, uznawana za jedną z najlepszych śpiewaczek świata. Na czym więc polega jego fenomen, który ze sceptycznie nastawionych do niego osób czyni przyjaciół? Myślę, że odpowiedź jest bardzo prosta – autentyczność. Bocelli nie udaje, nie gwiazdorzy. Jedzie tam, gdzie go chcą. Nie pcha się na siłę. Ale też tam, gdzie jest zapraszany, daje z siebie wszystko. Byłem na jego koncercie kilka lat temu w Krakowie. Do dziś nie ma koncertu, który pobiłby to wspomnienie w moim sercu. Jeśli to jest śpiew bez techniki i dobrej barwy, to życzę wszystkim śpiewakom, by mieli tylko takie braki... Długość oddechu i frazy, sposób prowadzenia głosu, a wreszcie dobór repertuaru, to mistrzostwo w najczystszej postaci. I dziś wiem, kiedy słucham „Believe”, że wszystkie fermaty rozciągnięte nieraz na nagraniu w nieskończoność to nie jest zabieg techników w studiu, ale jego naturalny głos. Swobodnie prowadzony tak, jak sam tego chce.
Treść albumu jest bardzo subtelna. Wręcz nienachalna. Podczas świątecznego koncertu śpiewak wspominał o tym, jak powstały niektóre utwory. „Ave Maria” – można by zapytać, które to już w historii muzyki – powstało spontanicznie. Bocelli zasiadł któregoś dnia do fortepianu i popłynęła melodia. Do niej dołożył słowa znanej od dziecka modlitwy… I tak powstała kolejna pieśń poświęcona Matce Boskiej. A modlitw na płycie „Believe” jest kilkanaście. Właściwie poza „Pianissimo” to cała płyta jest modlitwą tenora. „Pianissimo” to jeden z dwóch utworów nagranych właśnie z wielką Cecilią Bartoli. I tutaj warto wsłuchać się w tekst.
„Kiedy jesteś ze mną,
jestem w świetle.
Nie wiem dlaczego,
ale już czuję to ciepło,
które pieści mnie i uśmiecha się do mnie
i prowadzi mnie do Ciebie.
Jeśli kochasz,
On przyjdzie I ból minie.
Jeśli kochasz, poczujesz,
że miłość jest prawdziwa”.
Wydaje się, że tekst jest bardzo świecki. Śpiewany między kobietą i mężczyzną można potraktować jako wyznanie miłości. Jak hołd dla uczuć między dwojgiem kochających się ludzi. Jednak „ON” jest tu także Kimś więcej. Jest źródłem tej miłości, jest początkiem relacji. Andrea bardzo często podkreśla, jak ważna w jego życiu jest miłość. Jak wiele zawdzięcza rodzinie. Po czasie naznaczonym „włoskim temperamentem”, przez który popełnił w życiu nie jeden błąd, o czym otwarcie dziś mówi, nastąpił czas ułożenia. Jak wspomniał w jednym z wywiadów, kariera nie zawróciła mu w głowie właśnie dlatego że rozpoczęła się wtedy, gdy był już dojrzałym mężczyzną. Gdy już wiedział, jakie pułapki szykuje życie. Kto z nas nie popełnia błędów? Ilu z nich wstydzimy się przed sobą samym?
Na płycie znajdziemy także utwór pochodzący ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Fatima”. Wspomniałem już o tym, że tenor bywa w tym sanktuarium jako pielgrzym. Podczas świątecznego koncertu przyznał, że nie spędził jednak swojego życia na modlitwie. Dopiero z czasem przychodziła refleksja, lektura książek i osobiste doświadczenia, które przybliżyły go zarówno do Boga jak i do Maryi.
W tym całym zestawie modlitw oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś, co można by wypuścić jako singiel promujący. No i znowu – jakże przemyślane działanie produkcyjne. Jaki utwór na świecie jest bardzo znany, tematycznie sięgający Biblii, a przy tym spokojny i klimatyczny? „Hallelujah” – stary evergreen Leonarda Cohena, zaśpiewany już przez chyba wszystkich artystów świata. A jednak tu nabiera nowego brzmienia. Niesamowita jest skala, w jakiej porusza się Bocelli podczas tego nagrania. Zaczyna barytonem. Na granicy swojej skali, by ostatecznie wejść w drugą granicę, osiągając niebotyczne dźwięki w górnych rejestrach. Znane? Oczywiście, a jednak słucha się tego zupełnie na nowo. Warto też zwrócić uwagę na teledyski na bieżąco powstające do nowego albumu. Pełne uroku pejzaże Toskanii, zabytkowy kościół na urwisku czy też wspomniane „Hallelujah” zaśpiewane z córką. Być może ktoś powie, że to idylliczny album. Jednak czy nie takiego pokrzepienia potrzeba nam dzisiaj w dobie pandemii? I czy modlitwa dla niejednego z nas nie jest umocnieniem i źródłem nadziei? Tak jak te pieśni…
Tekst dedykuję śp. Agnieszce Strycharczyk – zmarłej w Wielki Poniedziałek sekretarz redakcji magazynu „Presto”
Ks. Adrian Nowak