30 lat minęło! – Śląska Jesień Gitarowa

21.10.2016
30 lat minęło! – Śląska Jesień Gitarowa

KINGA A. WOJCIECHOWSKA: Po 26 latach od premiery jeszcze raz wykonać utwór? Tak, zaskoczyli go tą propozycją. W 1990 roku Czesław Grabowski pisał z potrzeby serca: umarł jego przyjaciel Jan Edmund Jurkowski, gitarzysta, kompozytor, pedagog, twórca Śląskiej Jesieni Gitarowej i jej dyrektor artystyczny przez dwie pierwsze edycje, obecnie – patron festiwalu. Powstały „Pieśni dla przyjaciela” na gitarę, flet i kwartet smyczkowy, wykonane po raz pierwszy w kościele pw. św. Krzysztofa. Jednorazowe wydarzenie, próba pogodzenia się z odejściem kogoś ważnego… Tymczasem jest rok 2016, mija 30 lat Śląskiej Jesieni Gitarowej i dyrektor artystyczny Marek Nosal mówi Czesławowi Grabowskiemu, że chciałby, aby wykonano w Tychach właśnie tę kompozycję sprzed ponad ćwierć wieku. Znów Beata Bendkowska z gitarą, już nie pojedynczy kwartet, a wszystkie smyczki AUKSO, Łukasz Zimnik z fletem, Marek Moś z batutą… Czesław Grabowski zgadza się, oczywiście, jest mu bardzo miło. Dyrektor Filharmonii Zielonogórskiej, dyrygent, a wieczorem 19 października na sali Mediateki – przede wszystkim kompozytor – jest wzruszony wykonaniem. I nie tylko on.
Jego „Pieśni…” przenoszą w czasie. W 1990 roku miałam inne sprawy na głowie – sprawdziany, wypracowania, olimpiady matematyczne, lekcje pianina w szkole muzycznej… Nie powinnam mieć więc sentymentu do pierwszych edycji Śląskiej Jesieni Gitarowej. Tymczasem podczas wykonania utworu Grabowskiego przychodzą do mnie emocje tamtego momentu, z pewnością szalenie trudnego dla organizatorów i uczestników festiwalu. Zaczynam jeszcze lepiej rozumieć fenomen tego wydarzenia, atmosfery, relacji osób zaangażowanych w jego tworzenie przez ostatnie 30 lat.
Gdy w środę przed południem uczestniczyłam w spotkaniu wspominkowym, byłam jedynie obserwatorem. Wieczór zmienił diametralnie sytuację. Poczułam się członkiem rodziny #SJG2016. Bo właśnie takie gesty – jak przypomnienie kompozycji sprzed lat, tworzą klimat Śląskiej Jesieni i powodują, że festiwal to nie tylko rywalizacja uczestników konkursu, nie eventy, statystyki sprzedanych biletów, nie tylko patrzenie w przyszłość, myślenie o zmianach i rozwoju. To emocje, to poczucie przywiązania, wspólnoty, tworzenie się świadomości, że dzieje się tu coś ważnego dla wszystkich uczestników bez względu na poziom ich specjalizacji – czy to profesor czy miłośnik muzyki, który raz na dwa lata uczestniczy w święcie gitary w Tychach.


Wspomnienia wracają. Czesław Grabowski przeglądający książkę „30 lat Śląskiej Jesieni Gitarowej”. fot. Agnieszka Seidel-Kożuch
 

Jak się tworzyła rodzina #SJG2016? Prof. Alina Gruszka podkreśla, że podstawą była pasja. Jeden bez drugiego nie zrobiłby kroku. Oczywiście, bez odpowiedniego klimatu festiwal by nie powstał. Tak się jednak złożyło, że Tychy w latach 80. były gościnne dla artystów. Ponad 50 profesjonalnych plastyków dostało tu mieszkania z pracowniami. Mieszkało tu też wielu muzyków – pracowników szkoły muzycznej, orkiestry NOSPR i Akademii Muzycznej w Katowicach. No i był tu Czesław Grabowski, którego mieszkanie „miało zalety dobrego klubu muzycznego, gdzie wszyscy się spotykali” – jak wspomina Jan Kulbicki, ówczesny kierownik Wydziału Kultury Urzędu Miejskiego w Tychach. Prywatnie znał się z Grabowskim, który pewnego dnia pojawił się na ósmym piętrze Urzędu Miasta. Razem w Kulbickim zastanawiali się, co zrobić dla miasta. – Powiedziałem do Jana: słuchaj, tu mieszka Edmund, on tu powinien zrobić festiwal. My to ustaliliśmy między sobą. Potem Mundkowi powiedziałem krótko: masz się skontaktować  z Janem Kulbickim i masz z nim zrobić festiwal – opowiadał Czesław Grabowski. To było spełnienie marzeń Jurkowskiego.
Festiwal powstał. O wszystkich edycjach, wieczornych koncertach i konkursach, imprezach towarzyszących można poczytać w bogato ilustrowanej, 400-stronnicowej publikacji wydanej przy okazji tej edycji Śląskiej Jesieni Gitarowej.


Publikacja Wojciecha Gurgula, wydana przez Miejskie Centrum Kultury z okazji 30-lecia festiwalu. fot. Agnieszka Seidel-Kożuch
 

Od razu powstało wydarzenie o zasięgu międzynarodowym. Pierwszy program był imponujący, sami goście zza granicy. To przeskok o kilka lat do przodu, bo zwykle imprezy na początku mają charakter lokalny. Silna osobowość Jurkowskiego sprawiała, że wszędzie z łatwością nawiązywał kontakty, był lubiany, szczególnie przez kobiety. Na to nakładała się jego marka wybitnego gitarzysty. Był więc gwarantem wydarzenia na wysokim poziomie, więc do Tychów przyjeżdżali najlepsi, nawet jeśli brakowało funduszy na honoraria. Wysoki poziom festiwalu był szokiem dla gości z zachodu. Jurkowski dbał także o stronę organizacyjną. Dokładnie w roku 1986, gdy powstał festiwal, inaugurował działalność hotel Tychy – od początku partner festiwalu i najlepszy hotel w okolicy, na europejskim poziomie. Choć, gdy wszyscy włączali piecyki – awaria prądu była gwarantowana. A gościom bywało zimno: tu jesień, a tu gitarzyści z Kuby… Prof. Alina Gruszka wspomina, że nic nie przychodziło wtedy łatwo: – Dokładnie nam powiedziano [w Warszawie, lata 80. XX wieku – przyp. KAW], kto był przeciw temu, żeby festiwal miał rangę międzynarodową. Ale udało się. Wielu ludzi przyjeżdżało tu dla sprawy. Dużo się tu od nich uczyliśmy. – Czesław Grabowski dodaje, że to były początki profesjonalnego ruchu gitarowego w Polsce. Gitarystyka rozwinęła się w sposób nieprawdopodobny. Wszędzie festiwale, znakomite środowiska gitarowe. Również w Zielonej Górze. Dziś się o tych pionierach się nie mówi, ale wiele zrobili.
Jurkowski zaangażował się cały. Wszystkim bardzo się przejmował, a przecież życie go nie rozpieszczało, przeżył wiele prywatnych tragedii, był schorowany. Razem z kolegami z Katowic, uczniami, budował tradycję gitary, nauczył środowisko akademickie i słuchaczy, że gitara w rękach doświadczonego, sprawnego i utalentowanego muzyka to instrument wysublimowany, piękny, szlachetny. A do tego był człowiekiem z krwi i kości:
Jan Kulbicki: Mundek był bezpośredni i miał cudowny dom. Regina robiła świetne ciastka z wafli. Rozmawiało się i paliło bardzo dużo papierosów.
Czesław Grabowski: Mundek palił?
Jan Kulbicki: Tak, mnóstwo!
Czesław Grabowski: Niemożliwe… Myślałem, że nie palił… A w ogóle wiecie państwo, dlaczego Jan Edmund? Bo przecież ochrzczony był jako Jan. Ale był repatriantem. W czasie repatriacji, drugiej czy trzeciej, w której emigrował Mundek, oficer na granicy zapytał go: – Jak masz na imię? – Jan. – Jan? To będziesz Edmund. I tak zostało.
Alina Gruszka: Śląska Jesień miała bardzo osobisty klimat, związany osobowością Edmunda. To był taki ciepły człowiek, dużo czasu spędzaliśmy razem. Mówiłam mu, że zachowuje się jak marynarz, wszędzie ma dziewczynę.
Anna Majcherowicz, sekretarz festiwalu: Hotel Tychy wyglądał inaczej, recepcja podzielona była na boksy, jeden z nich zajmowała recepcja festiwalowa. Mundek bardzo chciał być blisko nas. Nie chciało mu się krążyć, obchodzić recepcji dookoła, więc wczołgiwał się przez okienko, a myśmy go wciągały do środka. Ten szacowny człowiek był na tyle nietuzinkowy, młody duchem, że uchodziło mu wszystko, nie budził zgorszenia, bo był tak naturalny.
Czesław Grabowski: Niekiedy patrzyłem z przerażeniem, jak na niego zareagują kobiety, ale on nie przekraczał granicy.
Anna Majcherowicz: My naprawdę go bardzo lubiłyśmy.

Jak organizowało się w festiwal w czasach bez telefonu komórkowego i internetu? Prof. Alina Gruszka, od śmierci prof. Jurkowskiego do 2015 roku dyrektor artystyczna festiwalu przypomina: Dzwoniliśmy z własnych telefonów. Rachunki przychodziły wyższe niż pensje. To był rzeczywiście kłopot. Gdy zapraszałam Kazuhito Yamashitę, list potwierdzający, że przyjedzie, przyszedł niestety po festiwalu, a nie można było się dodzwonić. Na odpowiedzi czekało się miesiącami. No i wysyłało się listy: szło się na pocztę, naklejało znaczek na kopertę. Ten dwuletni okres był czasem za krótki na przygotowania. A potem, gdy był internet, to w jeden dzień mogłam dostać odpowiedź!


Czesław Grabowski, Alina Gruszka wspominają historię Śląskiej Jesieni Gitarowej. fot. Agnieszka Seidel-Kożuch
 

Festiwal to jednorazowo od kilkunastu do kilkudziesięciu zaangażowanych osób, które – same pracując zgodnie – tworzyły atmosferę festiwalu. Każdy czuł się ważny. Wojciech Wieczorek, dyrektor organizacyjny Śląskiej Jesieni Gitarowej: –Z książki dowiedziałem się, że zorganizowałem sześć edycji, a myślałem, że pięć. A i tak wszyscy mnie pytają: powiedz, jak to było z tym Al Di Meolą. Był to wyjątkowy artysta. Z nikim nie mieliśmy tylu kłopotów. Już w samochodzie, gdy podjeżdżaliśmy pod hotel zapytał kierowcy: „czy oni myślą, że będę tu mieszkał?” My na to: ależ mamy tu dla Pana apartament, na najwyższym piętrze. A on, że sobie odpocznie, a my mamy mu szukać hotelu, który ma co najmniej pięć gwiazdek. Ja siedziałem w recepcji, a jego tour manager biegał na ostatnie piętro z laptopem i pokazywał mu kolejne propozycje. Każda nie pasowała. A potem pokazaliśmy mu hotel Sheraton w Krakowie i w końcu się zgodził Ja myślę, że on to od początku knuł, bo następnego dnia miał samolot z Balic. Zawieźliśmy go do tego Sheratona, zapłaciliśmy i uciekliśmy, bo w taksówce znów zaczął narzekać. Za to do dziś pisze do nas, że chciałby przyjechać do Tychów jeszcze raz. Dla nas zawsze goście byli najważniejsi. Do tego stopnia, że jak podczas konkursu [1992 rok – przyp. KAW] Aleksiej Zimakow przeszedł do finału, czego kompletnie się nie spodziewał, to okazało się, że nie ma garnituru. Miał tylko taki brązowy sweter, w którym wyglądał mało wyjściowo. Więc koleżanka z recepcji przywiozła garnitur męża z tekstem: „Masz, w tym będziesz grał w finale”. Grał. I wygrał! Staraliśmy się spełniać życzenia gości, czasem bardzo… dziwne. Jeden z artystów wykonujących muzykę flamenco powiedział nam, że nie podpisze umowy, jeśli mu nie zagwarantujemy dwóch rzeczy: dla niego przed koncertem szklanka whisky. To nie będzie problem – powiedziałem. Nie mogłem co prawda kupić alkoholu na rachunek MCK-u, bo nikt by mi tego nie rozliczył, ale kupiłem za swoje pieniądze. A drugi warunek: dla zespołu – zioło. Trudno dyrektorowi MCK nabyć taki towar, bo nie mam z takimi środowiskami nic wspólnego. To było trudniejsze niż pokój dla Meoli… Ot, takie problemy się napotykało przy organizacji festiwalu.


Beata Będkowska-Huang podczas wykonania „Pieśni dla przyjaciela” Czesława Grabowskiego. Ukochana uczennica prof. Jana Edmunda Jurkowskiego, dziś ceniona gitarzystka, jurorka wielu konkursów, solistka, pedagog.
   

Kulisy festiwali to zawsze interesujący temat. Za piękną fasadą, świetną organizacją dzieją się rzeczy zabawne, trudne, czasem dramatyczne. Wszystkie one były i dalej będą udziałem Śląskiej Jesieni Gitarowej. Jednocześnie cały czas należy ona do najbardziej prestiżowych wydarzeń środowiska gitarowego w Polsce i na świecie. Napisano o niej tysiące artykułów w siedmiu językach, opublikowane w 11 krajach. Festiwal miał relacje telewizyjne porównywalne z dzisiejszymi relacjami z konkursu Chopinowskiego czy Wieniawskiego. Pozostaje mieć nadzieję, że media publiczne, kulturalne, te nie tylko muzyczne wrócą do dobrej praktyki relacjonowania konkursu im. J. E. Jurkowskiego w przyszłych edycjach ŚJG.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.