Zobacz, poczuj, usłysz miasto [recenzja filmu „Zabij to i wyjedź z tego miasta”]
„Zabij to i wyjedź z tego miasta” Mariusza Wilczyńskiego to film niezwykle intymny, dopracowany i artystyczny w najlepszym tego słowa znaczeniu. Tym bardziej cieszy fakt, że wygrał prestiżowy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. To zarazem debiut artysty, docenianego na Berlinale, w Annecy czy w Nowym Jorku.
W tej surrealistycznej animacji uwagę zwraca nie tylko charakterystyczna kreska autora, lecz także niepowtarzalny i sentymentalny klimat uzyskany dzięki muzyce Tadeusza Nalepy i zespołu Breakout (ponoć sam film powstał z potrzeby dokończenia trwającej wiele dekad, a przerwanej śmiercią muzyka rozmowy). Szczególna jest też subtelność twórczej myśli, która przeprowadza widza przez gąszcz reżyserskich refleksji, wspomnień i skojarzeń, z których utkana jest ta opowieść. Jednym z bohaterów jest sam reżyser, choć uczciwiej byłoby przyznać, że bohaterem jest właściwie cała zbiorowość, którą tu w różnych miejskich impresjach obserwujemy, bo to ona stanowi sumę twórczych obserwacji i przeżyć.
Nie jest to jednocześnie obraz łatwy w odbiorze — narracja nie jest linearna, dużo tu metafor, pole do domysłów pozostaje szerokie. Jednak pewne sceny całkowicie oczarowują, a czar ten ma w sobie dziwną nostalgię. Szczególnie ostatnia, długa sekwencja z unoszącym się na wodzie wieńcem pogrzebowym zapada w pamięć. Są jednak i inne — zezwierzęceni ludzie, ludzie maleńcy jak muchy, pływający w beczce z rybami w sklepie rybnym i desperacko pragnący zaczerpnąć tchu, niczym postaci na płótnach flamandzkich mistrzów zafascynowanych tematem piekła. Abstrakcyjna wyobraźnia autora imponuje i zawstydza, zwłaszcza że jest osadzona w kontekście znanych nam kontekstów i miejsc, takich jak Łódź Fabryczna. Wilczyński (ur. 1964) poświęcił 14 lat na realizację tego bardzo osobistego projektu, a przez pryzmat jego opowieści zyskujemy szansę na przyjrzenie się transformującej się Polsce zarówno w jej pięknie, jak i w jej brzydocie, a przede wszystkim w czułym i uważnym wysłuchaniu jej mieszkańców oraz… duchów, z którymi rozmawia się w myślach.
Absolutnym majstersztykiem jest już natomiast warstwa dźwiękowa — zarówno precyzyjne i zniuansowane efekty, jak i głosy podłożone przez aktorów, celebrytów i przyjaciół autora (m.in. Barbary Krafftówny, Andrzeja Wajdy, Ireny Kwiatkowskiej, Krystyny Jandy, Gustawa Holoubka, Anny Dymnej, Marka Kondrata, Daniela Olbrychskiego, Magdaleny Cieleckiej czy Małgorzaty Kożuchowskiej) mają w sobie taki autentyzm, że zasłuchujemy się w nie pełni wzruszenia. Jakbyśmy oglądali własne życie nagle obnażone i ujawnione na wielkim ekranie w jego subtelnościach, odpryskach i skrawkach. I nieważne, że nie każdy z nas pamięta czasy komuny, tu wsłuchujemy się we wszystkie pokolenia, które tylko jesteśmy w stanie objąć swoją pamięcią i empatią.
{MB}