Zdolni do wszystkiego [rozmowa z Reed Connection Trio]
O tym, co może wyniknąć z przypadkowego spotkania, wspólnych pasji i odrobiny wolnego czasu – z muzykami z Reed Connection Trio, czyli oboistą Michałem Mogiłą, klarnecistą Jarosławem Podsiadlikiem i fagocistą Rafałem Dołęgą rozmawia Anna Markiewicz
Anna Markiewicz: Na początku chciałabym Wam pogratulować Waszej pierwszej płyty. Dobra robota! Po wysłuchaniu ostatniego utworu zapragnęłam ją włączyć jeszcze raz, a to nie zdarza się często.
Jarosław Podsiadlik: Dzięki! Miło słyszeć dobre słowo. Zależało nam, żeby po ponad 10 latach nagrać utwory, które lubimy. Takie, które w naszym odczuciu brzmią najlepiej i najpełniej. Nie ma tam żadnego dzieła, które zaczęliśmy ćwiczyć dwa tygodnie, miesiąc czy nawet rok przed nagraniem.
A skąd właśnie ten zestaw na płycie? Bo repertuaru koncertowego macie bardzo dużo. Jaki tu był klucz?
JP: Repertuar na trio stroikowe jest dość obszerny, lecz niełatwo jest znaleźć kompozycje dobrze napisane. My zaczęliśmy naszą współpracę od utworów polskich kompozytorów. Jednymi z pierwszych, które wzięliśmy sobie na warsztat, były tria Tansmana, Szałowskiego, Paciorkiewicza, Spisaka. Na płytę wybraliśmy dwa z nich.
Rafał Dołęga: Tansman jest znakomity, od początku był naszym ulubionym utworem i jest bardzo dobrze przyjmowany przez publiczność. Szałowskiego graliśmy na naszym pierwszym koncercie, a potem musiał trochę poczekać na swój moment, ale jest świetny, będziemy go grali.
JP: W utworach wybranych na płytę słychać pełnię brzmienia, harmonii, a to nie jest oczywiste, bo mówimy o trzech jednogłosowych instrumentach. Kompozycje te są idealnie napisane pod względem instrumentacji.
Czyli nie mieliście wątpliwości, co chcecie nagrać?
RD: Muzyka na trio stroikowe, z francuska trio d'Anches, rozwinęła się szczególnie we Francji, w Paryżu. Chcieliśmy pokazać kompozytorów, którzy tam studiowali i tworzyli. Całą piątkę łączą paryskie studia. Te wspólne francuskie korzenie nas do siebie przekonały, szukaliśmy ich w muzyce.
JP: Ta płyta jest pomostem pomiędzy Polską a Francją, między Warszawą, Łodzią a Paryżem. Wszystkie kompozycje pod względem kunsztu kompozytorskiego i instrumentacji są naszym zdaniem znakomite.
Czy znaliście już inne wykonania tego, co nagraliście, czy za każdym razem odkrywaliście nowe lądy?
RD: Posiadamy niemałą bibliotekę z nagraniami. Dużo słuchamy, choć zawsze staramy się podążać własną drogą wykonawczą i stylistyczną. Nie wszystkie nagrania są dostępne, niektóre można było znaleźć jedynie w internecie. Przeszukując YouTube, udało się nam trafić na świetne utwory. Z takich poszukiwań w sieci zrodził się pomysł na nagranie „La Petite Patisserie” Jaques'a Leclaira. Wysłuchaliśmy tria stroikowego z Kolonii, które nagrało płytę z jego dziełem. Zaskoczyło! Od razu wiedzieliśmy, że trzeba kupić nuty i siadać do pracy. Nie było łatwo, bo trio jest napisane na fagot francuski, a w Polsce gra się na niemieckich. Udało się, ale długo nad nim pracowaliśmy.
A skąd się wziął sam pomysł, żeby nagrać płytę? Dopiero teraz, po 12 latach wspólnego grania?
JP: Robimy to przede wszystkim dla siebie. Sam fakt, że debiut fonograficzny mamy prawie 12 lat od założenia zespołu, o tym świadczy. Nie mamy parcia na karierę, nie za wszelką cenę.
Michał Mogiła: Pomysł nagrania płyty narodził się kilka lat temu. Chcieliśmy od początku wszystko dobrze zaplanować. Sama rejestracja muzyki to niejedyny problem, gdyż na dobry produkt składa się wiele czynników: od wyboru miejsca, studia, czasu potrzebnego na nagranie, do tak podstawowych spraw, jak odpowiednie instrumenty czy dobrze dobrane stroiki. Dzięki wsparciu Filharmonii Zielonogórskiej udało się zakupić nowe instrumenty, które poprawiły jakość brzmienia zespołu. Gdy się udało pokonać wszystkie trudności, przystąpiliśmy do realizacji zadania. Oprócz zbliżającej się premiery płyty w planach mamy już serię koncertów promujących to wydawnictwo. Zaczynamy w Filharmonii Zielonogórskiej 28 sierpnia. Kolejny koncert jest zaplanowany na 29 sierpnia w Centrum Kultury „Zamek” w Kożuchowie, w ramach VI Festiwalu Henrykowskiego. Chcemy też zrobić premierę płyty w Niemczech. Mamy w kalendarzu duży, prestiżowy koncert, nad którym patronat honorowy objął Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Monachium.
JP: Nie łudzimy się, że ta płyta sprzeda się w jakimś niebotycznym nakładzie. Zarejestrowanie naszej muzyki na CD było marzeniem, które udało się nam spełnić. My wolimy grać koncerty, a wydanie płyty spowoduje, że pojawi się ich sporo. Jeszcze o tym nie wspomnieliśmy, ale zebraliśmy pieniądze na zarejestrowanie tego materiału przez portal PolakPotrafi.pl. Zbiórka miała miejsce już kilka lat temu. W tym czasie dojrzewała w nas wizja tej płyty. Byliśmy również pochłonięci bieżącymi sprawami zawodowymi i rodzinnymi.
A perfekcja – nie miała nic do rzeczy? Mam wrażenie, że czekaliście na moment, kiedy będziecie już pewni, że warto uwiecznić Wasze dokonania.
JP: To też ważne, oczywiście. Poświęciliśmy wiele czasu na przygotowanie utworów. Każdy z nich był przez nas grany wielokrotnie na koncertach, które również amatorsko nagrywaliśmy, aby później móc wrócić do tych wykonań i je przeanalizować. Z biegiem lat kształtowała się nam ich wizja.
Nie boicie się, że na drugą płytę zabraknie Wam materiału, skoro teraz nagraliście to, co najlepsze?
MM: Nie, absolutnie nie. Jest jeszcze dużo utworów na trio, które warto uwiecznić. Może za parę lat się uda. Ale tak daleko nie wybiegamy w przyszłość. To, co teraz nagraliśmy, to podsumowanie 10 lat naszych koncertów.
Wiemy już, skąd wziął się pomysł na płytę. A na zespół? Wróćmy do początków. Jest rok 2008, jesteście wszyscy etatowymi pracownikami Filharmonii Zielonogórskiej i wtedy… Opowiedzcie, jak to było.
JP: Do orkiestry dołączaliśmy po kolei. Bliższą znajomość nawiązaliśmy, mieszkając w hotelu dla pracowników filharmonii, który jest żartobliwie nazywany „Szeratonem”. Ponieważ po próbach orkiestry mieliśmy sporo wolnego czasu, to stwierdziliśmy, że warto by coś pograć razem. I w zasadzie w ten sposób narodziła się idea, żeby założyć trio stroikowe. W Polsce to niecodzienny skład. Podeszliśmy do tematu bardzo poważnie i systemowo podejmując tryb regularnej pracy oraz metodycznych prób. Przez pierwsze miesiące, od września do wiosny, graliśmy sami dla siebie – zazwyczaj wieczorami w garderobie lub w Sali Kameralnej Filharmonii Zielonogórskiej. Pierwszą naszą publicznością byli koledzy z orkiestry, a dopiero po kilku miesiącach zdecydowaliśmy się zagrać koncert. Nasz debiut odbył się w Biurze Wystaw Artystycznych w Zielonej Górze. Dla publiczności „z ulicy” to nie jest muzyka łatwa w odbiorze, tym bardziej zaskoczył nas fakt, że w sali BWA był tłum. Ludzie zajęli wszystkie miejsca, siedzieli nawet na podłodze, na jakichś matach, materacach. Graliśmy w przyciemnionym świetle wśród obrazów na ścianach, było bardzo klimatycznie.
MM: Gdy zaczynaliśmy współpracę, chodziło nam o to, żeby grać kameralistykę. Orkiestra to jest dużo dźwięków, wielkie formy muzyczne i bardziej złożona współpraca, gdzie za całość odpowiada wielu wykonawców. Granie kameralne uzupełniało pracę w orkiestrze. Tria stroikowe są najczęściej technicznie i muzycznie niezwykle wymagające, co było dla nas dodatkową motywacją do pracy.
JP: Kameralistyka jest dla nas papierkiem lakmusowym. Grając w orkiestrze na głosie solowym, czasem wychodzisz z solówką, ale przeważnie słyszysz się w chmurze innych dźwięków. Granie, szczególnie na instrumencie dętym, jest bardzo wymagające, ponieważ angażujesz umysł, dłonie, ale też cały organizm pod postacią permanentnej kontroli oddechu, zadęcia. Więc ta nasza dodatkowa aktywność kameralna jest też dla utrzymania formy. Wyszliśmy z założenia, że robimy coś swojego, co będzie nas rozwijało i stymulowało.
MM: I tak się akurat złożyło, że graliśmy na instrumentach wchodzących w skład klasycznego tria stroikowego. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i analizowaliśmy, jak rozwijać zespół, starając się wypracować koncepcję i kierunek przyszłego rozwoju. I to sprawdziło się też przyjacielsko.
RD: Przyjacielsko to potem. Na początku to dopiero się poznawaliśmy i każdy z nas miał potrzebę sprawdzenia tego, czego się nauczył, w praktyce. Ja np. akurat w triu stroikowym wcześniej nie grałem, co było dla mnie nowym, ciekawym doświadczeniem.
Czy znajdujecie jeszcze czas, żeby regularnie ćwiczyć? Czy to jest teraz już tylko projektowo?
JP: Wtedy, 12 lat temu, trafiliśmy na dobry moment, mieliśmy mniej zobowiązań prywatnych i więcej czasu na solidne próby z zespołem. Z czasem pojawiły się obowiązki, choćby w postaci pracy dydaktycznej, więc czasu jest mniej. Na szczęście pozostał zapał i niesamowita frajda ze wspólnego grania.
MM: Przez te lata wypracowaliśmy sobie taki system pracy, że jesteśmy w stanie bardzo szybko się zmobilizować przed jakimś koncertem, większym projektem. Pomimo wielu obowiązków znajdujemy czas na wspólne muzykowanie. Te tria są wirtuozowskie, trudne, trzeba się zgrać.
Kiedy się Was słucha, to właśnie wasze zgranie robi niesamowite wrażenie. Czy to fart, że tak się dobraliście, czy tytaniczna praca?
RD: Nie zaczynaliśmy od zera, każdy z nas miał jakieś doświadczenia, nie musieliśmy rozmawiać na temat projekcji dźwięku, proporcji czy intonacji. Oczywiście musieliśmy się zgrać. To nie była nawet różnica szkół, tylko raczej osobowości. Każdy z nas miał już swoje wyobrażenia co do artykulacji, interpretacji czy frazowania. Trzeba było tylko to omówić i wypracować wspólny, muzyczny język.
Było równouprawnienie, czy któryś z Was przejął stery?
MM: Trio to są trzy różne osobowości. Teraz na próbach jest wszystko demokratycznie, ale na początku czerpaliśmy dużo od Rafała, któremu zależało na tym, żebyśmy brzmieli jak jeden organizm, jeden zespół, a nie jak soliści.
RD: Prowadziłem na początku próby, ale nie było tak, że nikt z pozostałych nie mógł nic powiedzieć.
JP: Rafał bardzo pilnuje jakości i rzetelności. Zaproponował nam pracę ultra-rzemieślniczo-metodyczną, która nam się podobała. Na przykład ćwiczenie z metronomem, z tunerem. Często również graliśmy dwójkami. Wciąż zresztą do tego wracamy. Przez te lata wypracowaliśmy własne sposoby ćwiczenia. Realia koncertowe to już trochę co innego, czasem nas ponosi. Mając natomiast solidnie wypracowany, stabilny fundament, możemy się skupić na muzyce. To wszystko procentowało również podczas sesji nagraniowych. Przygotowanie utworu jest jak budowa domu, fundament musi być solidny, a dekorator wnętrz wchodzi na sam koniec.
MM: Kiedy któryś z nas ma ciekawy pomysł, to sprawdzamy różne wersje, szczególnie kiedy gramy jakiś utwór długo. Słuchamy się wszyscy nawzajem, często się coś komuś nie podoba, w graniu własnym, ale i innych. Kwestie sporne zawsze poddajemy pod dyskusję i dajemy sobie czas na decyzje.
Macie obyczaj zwracania sobie uwagi?
MM: I to „w C – dur”! Poznaliśmy się już na tyle dobrze, że dajemy sobie takie prawo. Często ktoś komuś zwraca uwagę, bez owijania w bawełnę. Po koncertach zawsze zbieramy spostrzeżenia, a ich wymiana bywa bardzo bezpośrednia.
No to chyba rzeczywiście bardzo się lubicie.
MM: Lubimy się i szanujemy. Wymagając jednocześnie też wiele od siebie nawzajem. Dociekając, co poszło nie tak, czy to sprawa stroika, czy stresu. Nie mamy na celu deprecjonowania swojej pracy, lecz analizę, co można zrobić lepiej.
Czy dziś jest u Was zdecydowany lider?
JP: Nie. Na przykład ja jestem chyba najbardziej narwany z tego towarzystwa, ale chłopaki mnie raczej stopują. Rafał jest spokojniejszy. Zresztą każdy zaznacza swoją osobowość. Staramy się też wzajemnie motywować. Każdy wprowadza do zespołu inne cechy, które wzajemnie się uzupełniają.
RD: Michał szybko dał się poznać jako specjalista od rozmów z organizatorami koncertów. Prawie każdego potrafi zainteresować naszymi projektami.
MM: Wydaje mi się, że jednak są liderzy, w zależności od utworu. Są takie tria, gdzie główną partię w całości prowadzi jeden instrument, a pozostałe są tylko akompaniujące, więc w sensie estradowym różnie to bywa. Jarek ma zapewne to na myśli, że jeśli chodzi o planowanie dalszego rozwoju zespołu, naszych koncertów i innych działań, to rzeczywiście jest bardzo demokratycznie. Rozwój zespołu to też ciężka praca organizacyjna, którą staramy się dzielić po równo. Strategia działania zespołu jest przemyślana i stworzona na kilka lat do przodu. Przed nami jeszcze wiele artystycznych wyzwań
Czy planowaliście, że to będzie na tak wiele lat? Czy może, patrząc wstecz, jesteście zaskoczeni?
RD: Zaczynaliśmy z myślą, że to ma jakąś perspektywę jako jeden z elementów naszego rozwoju. Postanowiliśmy w ten sposób wypełnić pewną lukę na rynku i znaleźć w tym samych siebie. Nie zastanawialiśmy się nad tym, ile to potrwa. Po pewnym czasie powstał plan, żeby założyć Stowarzyszenie Artystów „Zdolni do Wszystkiego”, które zajmuje się organizacją wydarzeń kulturalnych w całej Polsce.
MM: Widząc pozytywne reakcje na naszą muzykę, utwierdzamy się w przekonaniu, że istnieje spore pole do działań artystycznych takich jak nasze. Myślę, że wybraliśmy drogę najlepszą z możliwych. Stworzyliśmy od podstaw Lubuski Festiwal Muzyczny, który gościł wybitnych artystów z całego świata, a koncerty i wydarzenia towarzyszące cieszą się sporą popularnością. Chwalimy się tym, bo jest to znaczące osiągnięcie, ale pracujemy zawsze z pokorą. Tego nauczył nas nasz zawód. Pokory i jeszcze raz pokory. Tym bardziej chcemy podziękować serdecznie dyrekcji Filharmonii Zielonogórskiej oraz dyrekcji Centrum Kultury „Zamek” w Kożuchowie za pomoc przy realizacji naszego marzenia, którym jest ta płyta.
Nie ukrywajmy, to jest ogromna praca i jakoś trzeba na nią znaleźć siły i czas.
MM: Próby w filharmonii trwają do godz. 13. Potem więc jest czas na organizację dodatkowej pracy artystycznej, np. grając w zespole. Zainicjowany przez nas Lubuski Festiwal Muzyczny dynamicznie się rozwija. W ciągu ostatnich 10 lat miało miejsce wiele koncertów i projektów. Szykowaliśmy w tym roku największy do tej pory festiwal, z koncertami wyprzedanymi z dużym wyprzedzeniem. Niestety pandemia koronawirusa zatrzymała nas w ostatniej chwili. Liczymy na to, że nasze pomysły uda się zrealizować za rok, może w jeszcze lepszej formie. W tym roku festiwal będzie miał niestety skromniejszą formułę.
A gdzieś można obejrzeć archiwalne nagrania Waszych festiwalowych koncertów? Na przykład z Grupą MoCarta, który zagraliście razem na dziesięciolecie?
MM: Tak, zawsze udostępniamy fragmenty na kanale stowarzyszenia „Zdolni do Wszystkiego” na YouTubie.
Działacie tutaj, w Polsce, tak szeroko, a przecież każdy z Was studiował za granicą. Nie chcieliście, tak jak większość, tam pozostać?
JP: Ucząc się w Polsce, bardzo chciałem wyjechać na studia za granicę, zobaczyć jak to jest. Ale gdy osiadłem w Wiedniu, to z czasem uświadomiłem sobie, że jeśli pojawi się opcja powrotu do Polski, to wrócę. Chyba nigdy nie poczułbym się tam jak w domu, u siebie. Michał po studiach również postanowił wracać do Polski. Rafał rozpoczął pracę w filharmonii dużo przed nami, ale następnie studiował w Niemczech i grał tam w orkiestrze kameralnej w Bonn, z którą intensywnie koncertował. Po latach także stwierdził, że wraca.
MM: Ja cenię tę naszą zielonogórskość. Lubię działać w tym mieście, choć oczywiście często wyjeżdżam, angażując się w inne projekty artystyczne. Czuję się tu potrzebny i biorę czynny udział w życiu kulturalnym miasta i województwa. Nie sądzę, żeby coś mnie w życiu ominęło. Grałem w orkiestrze w Görlitz, w teatrze we Frankfurcie, współpracuję z wieloma orkiestrami w Polsce, realizuję również autorskie projekty – czuję się spełniony jako muzyk.
Dla polskiej muzyki to dobrze, że wróciliście. Mnóstwo znajomych muzyków wyjechało na studia – i już zostali. Teraz ich trochę brakuje.
JP: Kiedy wróciłem do Polski, dziełem przypadku było to, że znalazłem się w Zielonej Górze, gdzie akurat odbywało się przesłuchanie na stanowisko klarnecisty. Podobny splot wydarzeń sprawił, że dane nam było się tam spotkać i założyć nasze trio. Praca w orkiestrze symfonicznej jest oczywiście absorbująca i wymaga przygotowań do prób i koncertów. Szybko się jednak okazało, że pozostaje jeszcze sporo czasu do zagospodarowania. Uznaliśmy, że można ten czas poświęcić na coś fajnego. Spędzaliśmy na próbach zespołowych długie popołudnia i wieczory, czerpiąc z tego ogrom satysfakcji i spełnienia. Nierzadko nasze próby kończyły omawianiem wrażeń przy kuflu piwa. Idealnie się złożyło, że akurat byliśmy w takim składzie, by złożyć klasyczny zestaw tria stroikowego. Przypadkiem spotkaliśmy się w Filharmonii Zielonogórskiej, a ze wspólnych pasji i zainteresowań powstał nasz zespół oraz zrodziła między nami przyjaźń. Traktujemy się jak rodzina. Mieliśmy dużo szczęścia, żeśmy się w tym hotelu spotkali!