Wyzwoliliśmy wewnętrzną energię publiczności [Krzesimir Dębski i Bartłomiej Tełewiak – wywiad]
– Przesadzamy z tym, że jesteśmy tacy niekulturalni, że nie słuchamy muzyki?
– Oczywiście. Właśnie słuchamy – zapewnia KRZESIMIR DĘBSKI – W Warszawie zdarza się pięć koncertów muzyki poważnej jednego dnia o tej samej porze.
– Rzeczywiście, czasem mam trzy zaproszenia na koncert i nie wiem, na który pójść.
– A w takim Sulechowie, Żyrardowie – wszędzie festiwale.
– Może po prostu jesteśmy zbyt ambitni – my Polacy. Ciągle nam mało.
– Pewnie tak.
Teza interesująca jak na początek rozmowy. Ale wcale nie jest to teza optymistyczna. Bo choć podaż wysoka, choć sale bywają pełne, to dlaczego nie mamy poczucia, że jesteśmy mądrym, inteligentnym, kulturalnym narodem? Na to pytanie jednak odpowiedzieć trudno i zostawiamy je socjologom. Mój drugi rozmówca nie ma już takiej pewności, że klasyka, muzycy klasyczni są bliscy odbiorcom. Ale jak to przy kawie, rozmowa schodzi na różne tematy: czym jest przyjemność decybelowa? Dlaczego, ale przede wszystkim – jak – muzykę klasyczną wyprowadzić do ludzi, jak budować wspólnotę bez piłki nożnej? Dlaczego lepiej iść na Schuberta niż na Dodę (przynajmniej czasami)?
O tym wszystkim rozmawiam z Bartłomiejem Tełewiakiem, skrzypkiem, organizatorem Youth Arts Festival w Krośnie i Krzesimirem Dębskim, kompozytorem, dyrygentem, skrzypkiem, gwiazdą pierwszej edycji tego festiwalu.
Kinga A. Wojciechowska: Pisał Pan piosenki, których słuchała cała Polska. A na koncert muzyki współczesnej przyjdzie 200, może 500 osób… To może jednak lepiej być kompozytorem w rozrywce?
Krzesimir Dębski: Chciałem być kompozytorem piszącym po coś, piszącym na zamówienie. Okazało się, że zamówienia miałem na piosenki, wciągał mnie świat rozrywki. Świat muzyki poważnej był niedostępny. Jedyną pracę miałem jako nauczyciel, zresztą w Gorzowie. Na studiach założyłem zespół jazzowy. Grałem też w Kabarecie TEY. A potem przyszły zamówienia ze strony filmu, bo tamci twórcy znali mnie z rozrywki. Ale cały czas pisałem do szuflady utwory poważne. Tak się stało, że granice między tymi światami były nieprzemakalne. A mnie się wszystko zlało w jedno. Mówiono mi, że w popie daję za dużo jazzu, że w mojej muzyce poważnej jest za dużo popu. Dla mnie to nie miało znaczenia. Ja po prostu musiałem być kompozytorem.
Podoba mi się to określenie o zlewaniu się gatunków w jedno. Niektórzy mówią, że muzyka nie jest poważna czy rozrywkowa, ale dobra i zła a dobra się obroni sama. Naprawdę trzeba przybliżać klasykę? A niech młodzi słuchają, czego chcą. Po co mają chodzić do filharmonii?
Bartłomiej Tełewiak: Patrząc na frekwencję na koncertach, jest taka potrzeba, by przybliżać i trafiać do publiczności w sposób uszyty na miarę czasów. Kiedyś plakaty i gazety były jedyną drogą komunikacji. W dzisiejszych czasach nie tylko trzeba w atrakcyjny sposób trafiać do słuchacz, ale też mówić językiem który trafi do publiczności.
Krzesimir Dębski: Klasyka jest fantastyczna i trzeba o tym mówić głośno. To muzyka, która zdała egzamin z ponadczasowości. Choć dziś znamy to, co zapisywano. A w tamtych czasach też przecież było pop. Niezapisywany nigdzie. Chyba że przetworzony przez kompozytorów. Sam Beethoven słuchał muzyki pop, chodził do karczmy i słuchał, co tam grają i śpiewają. A żydowski cymbalista był w Paryżu bardziej znany od Chopina. Brahms grał czardasze. Gdyby nie kontakt z węgierskimi amatorami, to tych pięknych kompozycji Brahmsa by nie było. Muzyka wysoka, dworska i popularna – się zawsze przenikały. Stąd Brahms stał się najlepszym kompozytorem utworów węgierskich. Pop wzmacnia muzykalność, wrażliwość na rytm. Pop jest potrzebny muzyce klasycznej.
Zdumiewa mnie fenomen kształcenia w Ameryce. Tam nie ma muzycznego szkolnictwa średniego. I inaczej niż u nas – tam nie można dziecku kazać.
A dziecku jest potrzebna dyscyplina.
K.D.: Jest. Natomiast w cywilizacjach zachodnich przymus jest zabroniony. Dzieci nie grają nudnych etiud Czernego czy sonatin Clementiego, Za to mają dostęp do wszelkich opracowań utworów rozrywkowych – Michael Jackson, Justin Bieber. Piosenki z radia są od razu transkrybowane. I co się dzieje? Dzieciaki to grają, bo to podoba się rówieśnikom. Bo nie jest ważne co młodzież gra, ważne, że chce to robić.
A to są przynajmniej dobre opracowania?
K.D.: To są bardzo dobre opracowania. I to jest bardzo dobry sposób na zachęcania do grania.
No tak, a u nas grać Czernego, Klechniowskiej i innych nie chcą. Na koncerty nie chodzą… Niska frekwencja na koncertach boli – głównie artystów. Bo tak szczerze – komu są te koncerty bardziej potrzebne – słuchaczom, czy – artystom?
Bartłomiej Tełewiak: Jeśli pójdziemy ścieżką badań naukowych, to klasyka jest czymś szalenie pożytecznym, czymś, co nas podnosi z beznadziei codzienności. Nawet jeśli ktoś przespał koncert, to ma odczucia, że uczestniczył w czymś wyjątkowym, dotknął sfery sacrum. I nie ważne, czy to jest Warszawska Jesień, czy festiwal muzyki barokowej. Potrzeba piękna drzemie głęboko w nas, jest nieprzemijająca. A to, czym się otaczamy na co dzień, nie do końca potrafi tę potrzebę zaspokoić.
Krzesimir Dębski: Ale ja nie widzę niskiej frekwencji. Wszędzie jest pełno ludzi! Jeśli są problemy frekwencyjne, to tylko w dużych miastach, gdzie ludzie są rozwydrzeni i prawie nikt nie chodzi na koncerty. Choć na moich koncertach muzyki poważnej słuchaczy jest dużo. Być może chodzą ci, którzy znają moje piosenki. W filharmoniach wykonuję bardzo współczesne utwory. Jeśli widzę obawy przed tą muzyką, to wtedy mówię, że słucha jej bardzo niewielu obywateli, więc jeśli wysłuchają moich kompozycji to automatycznie awansują do ścisłej elity narodu. I o dziwo, wtedy biją brawo, jest szał. Żeby było śmieszniej, w bufecie gdy rozmawiam z muzykami, to dopóki mowa o moich utworach rozrywkowych czy muzyce filmowej, jest miło przyjemnie. Jak temat schodzi na muzykę współczesną, to humory się pogarszają i czasem nawet usłyszę pytanie: A czy musimy tamto grać?
Dlaczego nie chcą grać współczechy??
K. D.: No właśnie. Dlaczego?
Bo jest smutna – takie odbicie naszych czasów?
K. D.: To nie jest odbicie naszych czasów. Taka jest teraz materia muzyczna. System dur-moll był jasny – tak z grubsza – dur: wesoły, moll: smutny. A jak runęła tonalność, to została nam… pustka. Proszę sobie zagrać chorały Bacha od końca – poza kilkoma wyjątkami, już nie brzmią tak genialnie. Gdy nie ma odpowiednich połączeń – nie ma też muzyki, jest smutna. Podobnie z dowolnym Preludium Chopina zagranym od tyłu – też nic nie zostaje. Okazuje się, że ta akcja między dźwiękami jest bardzo ważna.
To bardzo niepokojące stwierdzenie: muzyka współczesna jest pusta. Szczególnie, że przecież zwykle za tą muzyką stoi jakaś koncepcja, idea.
K. D.: Owszem, szuka się podparcia pozamuzycznymi ideami, żeby odwrócić uwagę od samej muzyki. Albo zmusza się publiczność, żeby sobie sama wymyśliła, o czym jest utwór. Wymyśla się festiwale, które muszą mieć tytuły. Dlaczego kiedyś była muzyka programowa? Bo ludzie chcieli wiedzieć, o czym to jest. Dlaczego muzyka filmowa jest taka popularna? Bo zawsze słuchamy jej w kontekście – pamiętamy, o czym był film, muzyka kojarzy nam się z określonymi obrazami, może wspomnieniami.
Ale muzyka abstrakcyjna, pozbawiona opisu i ideologii także może się podobać.
Krzesimir Dębski: Pewnie. Najpiękniejsza jest muzyka Jana Sebastiana Bacha, jej dynamika, jej logika. I Bach dobry jest dla wszystkich.
Orkiestra Young Arts Festival pod dyrekcją Krzesimira Dębskiego miała dla kogo grać – koncert finałowy na krośnieńskim rynku zgromadził tłumy…
… w tym najmłodszych fanów klasyki.
Uff, wróciliśmy na bezpieczny grunt muzyki dawnej, klasycznej. Bartek, jak sprawdzić, czy to, co macie muzycznie do powiedzenia, jest naprawdę atrakcyjne, ważne?
Bartłomiej Tełewiak: Na przykład dzieci są świetnymi testerami atrakcyjności programu. Wbrew pozorom angażują się, słuchając, przeżywają. Są szczególnie wyczulone na brak autentyzmu u wykonawców, zawsze szukają emocji. Dlatego jeśli dziecko jest w stanie przetrwać cały koncert, to jest gwarant jakości.
A jakie jeszcze potrzeby zauważyliście i jakie chcieliście zaspokoić poprzez Festiwal?
Bartłomiej Tełewiak: Potrzeb było kilka. Jedną była chęć wprowadzenia nowego podejścia do edukacji muzycznej stąd pomysł na organizację obok festiwalu kursów mistrzowskich, które nie tylko dotykają pracy ze znakomitymi profesorami, ale i sfery które były dotąd pomijane w polskim szkolnictwem tj. autoprezentacja sceniczna czy promocją artystów. Istotnych z punktu widzenia współczesnego artysty. Drugą równie ważną potrzeba to przybliżania szerszej publiczności klasyki po przez cykl koncertów. W sposób strawny i zachęcający. Chcieliśmy także zaangażować mieszkańców, ale także lokalny biznes. Krosno słynie z produkcji szkła – wszyscy tak kojarzą to miejsce, bo można w Dublinie czy Londynie pić piwo i zobaczyć na kuflu nazwę Krosno. Dobrze jednak wiedzieć, że Krosno nie tylko szkłem stoi ale i innymi dziedzinami przemysłu.
Czym na przykład?
Bartłomiej Tełewiak: Na przykład możemy pochwalić się Grupą Nową Styl, producentem mebli, która m.in. wyposaża największe na świecie obiekty sportowe czy też sale koncertowe w krzesła. Jest absolutnym liderem w swojej kategorii czy firmą Splast, która produkuje części z tworzyw sztucznych dla BMW, Mercedesa. Robi to w hipernowoczesnej fabryce i ma opatentowane technologie rewolucyjne na skalę światową.
Mieliście więc partnerów, mieszkańcy dowiedzieli się, kto aktywnie wspiera kulturę w Krośnie. A co z ich potrzebami – może nawet nieuświadomionymi – kontaktu ze sztuką wysoką? Jak je zaspokoiliście?
Bartłomiej Tełewiak: Chcieliśmy dotrzeć do nich z różnych stron, czy samych lokalizacji. Tak by w przenośni, ale i faktycznie mieszkańcy mogli się „potykać” o muzykę.
Jak to?
Bartłomiej Tełewiak: Potykali się o kompozytorów, którzy wniknęli w przestrzeń miasta. Wciągnęliśmy mieszkańców w swoistą grę, chcąc im przybliżyć najwybitniejszych muzyków w historii. Począwszy od Mozarta skończywszy na Chopinie. Wszystko z dużą dawką dowcipu i zabawy. Dodatkowo zaskakiwać ich na przykład organizując flash mob z udziałem naszych kursantów.
Chopin na mieście – kreatywne potykacze – z informacjami a czasem – z zadaniami dla przechodniów.
A muzyka?
Bartłomiej Tełewiak: W Krośnie nie ma filharmonii, dlatego zależało nam by być tam gdzie są ludzi, nie koniecznie w miejscach do tego docelowo przeznaczonych. Za jedną z sal koncertowych posłużyło nam Centrum Dziedzictwa Szkła – nasze nowoczesne muzeum w którym rozbrzmiała muzyka polska. Poza tym weszliśmy z muzyką do kościołów i w plener.
Łatwo się mówi. Ale żeby zrobić imprezę na taką skalę, trzeba było mieć poparcie, bo nawet w swoim mieście niektóre drzwi trudno otworzyć dla kultury.
Bartłomiej Tełewiak: Bardzo pomógł nam pan Prezydent Krosna Piotr Przytocki, który (nie wszyscy to wiedzą) ma za sobą edukację skrzypcową. To on do Krosna zaprosił Hamelina [Charles Richard-Hamelin podczas XVII Konkursu Chopinowskiego zajął II miejsce – przyp. KAW]. Od samego początku kibicował nam przy organizacji festiwalu. Dla kultury ciężko o lepszego prezydenta. I takich ludzi trzeba szukać. Bo nie wydaje mi się, że jest ich wielu. Raczej tendencja jest taka: „My już daliśmy na sport, to czego jeszcze chcecie dla kultury.”
Może po prostu nigdy nie chodzili do filharmonii na poranki muzyczne. Jak zresztą spory odsetek społeczeństwa. W Krośnie ta filharmonia przyszła do nich. Co się dla Was liczyło przy tworzeniu programu?
Bartłomiej Tełewiak: Chcieliśmy wyzwolić wewnętrzną energię publiczności. Postawiliśmy na młodość, bo jest zaraźliwa. Zagrała orkiestra złożona z młodych kursantów, w połączeniu z niesamowitą i wręcz zaraźliwą energią Krzesimira Dębskiego. Do tego koncerty na świeżym powietrzu, które mają dużą skalę oddziaływania. Ważna jest przyjemność decybelowa. Żeby muzyka sprawiała przyjemność, musi mieć określoną głośność – nie za dużą, ale nie za małą. Piano musi być słyszalne, forte niech wbija w fotel, ale nie ogłusza. Postawiliśmy także na urozmaicony repertuar – barok, bo spory odsetek publiczności lubi muzykę dawną, były utwory Vivaldiego a także Bacha na skrzypce solo, usłyszeliśmy też muzykę polską, bo mamy do niej szczególny sentyment i na finał muzyka filmowa, która ma już swoją wierną publiczność. Pozostałe koncerty stworzyły swoistą mapę, tego, co kto co lubi. Na inauguracyjnym koncercie była muzyka Schuberta.
I co sprawdziło się?
Bartłomiej Tełewiak: Jak najbardziej! Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Na wszystkich koncertach był nadkomplet. Jak widać udało nam się dotrzeć do ludzi. Od samego początku stawialiśmy na stworzenie nowej i świeżej koncepcji, która też naturalnie wypływała z moich i mojej żony – która nie jest muzykiem a PR-owcem – doświadczeń. Nie było bariery wejścia, bo wstęp na wszystkie wydarzenia był wolny, a doświadczenie pokazało, że właśnie takie koncerty cieszyły się największą popularnością. Dzięki temu jak się okazało powstało„strawne” i atrakcyjne wydarzenie.
Organizatorzy: Anna Nawrocka i Bartłomiej Tełewiak. Partnerzy w życiu i w pracy nad festiwalem.
Czasem – widząc reakcję muzyków, mam poczucie, że im nie jest potrzebna duża widownia. Oni nie chcą, by na ich koncerty przychodził każdy, ale tylko ten, kto się zna i potrafi docenić to, co robią.
Bartłomiej Tełewiak: Trzeba walczyć o publiczność. Jest sens organizowania festiwali do tego momentu, w którym mamy tylu zainteresowanych, że nie mamy ich gdzie pomieścić.
No to może lepszy kolejny koncert Dody?
Bartłomiej Tełewiak: A może lepiej jest robić festiwal, który zostawi po sobie coś wartościowego w słuchaczach? To rodzaj naszej odpowiedzialności – nas artystów – ale też Was – mediów – za budowanie publiczności. Chcemy, żeby coraz większy procent tych ludzi, którzy chodzą na Dodę, uczestniczył także w życiu koncertowym. Choć nie łudzimy się, że wszyscy zaczną słuchać klasyki na co dzień.
To taka walka z wiatrakami…
Bartłomiej Tełewiak: Trochę tak, ale dorobek muzyki klasycznej przetrwał tak długo, więc potrzeba obcowania z nią w człowieku jest. Tylko wpieranie udziału w tym dorobku trzeba dostosować do nowych czasów. Nawet rekrutując osoby na kursy, wiedzieliśmy, że plakaty to tylko mały krok, choć one same w sobie też wyróżniały się na tle innych. Główną rolę w komunikacji odgrywały media społecznościowe i atrakcyjny przekaz.
No dobrze. Czujecie odpowiedzialność za słuchaczy. Czego byś nie puścił na swoim festiwalu?
Bartłomiej Tełewiak: Dodekafonia i serializm. Dwa kierunki w XX wieku, które mogłyby zniechęcić słuchaczy. Mogą zburzyć poczucie sensu – po co w ogóle tu przyszliśmy? Ale kto wie, w dobrym wykonaniu, w dobrym wnętrzu, przy odpowiednim zagospodarowaniu przestrzeni – może? Może i te gatunki przygotowane udało by się oswoić. To jak wprowadzanie nowego smaku do menu. Trzeba to robić rozważnie, żeby nie zniechęcić smakosza.
A forma prezentowania muzyki też była ważna?
Bartłomiej Tełewiak: Jak najbardziej. My poruszaliśmy się w klimatach kameralnych, bo dysponowaliśmy orkiestrą smyczkową. Były małe sceny, w niewielkiej odległości od publiczności. Nie chcieliśmy izolować artysty. A to ma miejsce w wielkich salach, przy wielkich scenach, gdzie meloman w ostatnim rzędzie prawie nie widzi solisty, choć go bardzo dobrze słyszy. Już wspomniałem, że ważna jest ta przyjemność decybelowa – do osiągnięcia, gdy wykonawcy są blisko publiczności, która dzięki temu ma styczność bezpośrednio z dźwiękiem.
Krzesimir Dębski: Okazuje się, że żyjemy wczasach oglądactwa. Jak nam się podpowiada, obrazem, to wtedy chcemy słuchać.
Jesteśmy bardzo leniwi…
K. D.: Weźmy takiego Marin Marais – kiedyś ludzie ta takim poziomie uczyli się muzyki. Chóry u Bacha – w dwa tygodnie chłopcy uczyli się i śpiewali msze.
Może nie mieli nic innego do roboty…
K. D.: W tamtych czasach?? Gdy ludzie wszystko musieli robić sami??? Ludzie byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy. Bach miał jeden pokój, który musiał ogrzać. Kiedyś byli mądrzejsi. I sprawniejsi. Jakie rzeczy potrafili zrobić rzemieślnicy. Skrzypce Stradivariego. Kopuła Katedry św. Piotra w Rzymie. Kiedyś zawsze były elity, które pchały świat do przodu. Jak mnisi burgundzcy. Odkryli w odpisach pism teorie Ptolomeusza, który badał układ słoneczny, odkrył, że cykle gwiazdozbiorów się powtarzają. Tak dokładnie to wszystko opisał, że mnisi ustalili na tej podstawie datę urodzin Ptolomeusza. A Kopernik? Nie miał nawet lunety! Wszystko było wykonane intelektem. Dziś wszystko musimy czuć. Jest odwrót od racjonalizmu. W sztuce także to jest najważniejsze – co odbiorca czuje, co twórca czuje.
Emocje nie są ważne?
K. D.: Takie podejście wynika z niedouczenia. Jeśli ktoś mówi, że Bach jest nudny, albo że Chopin nie umiał instrumentować – to po prostu brak wiedzy. Do tego ludzie wstydzą się powiedzieć, że byli, że chodzą do filharmonii.
To nie ma już nadziei?
Miejmy nadzieję, że jakieś współczesne elity są i one będą coś robić.
Young Arts Festival to także kursy mistrzowskie – serce festiwalu, bo młodzież, która przyjeżdża zdobywać i szlifować umiejętności (gry solo, w zespole, autoprezentacji a nawet… dbania o zdrowie muzyka, na zdj. kursantka z altowiolistą Piero Massa), potem wychodzi do publiczności Krosna i okolic…
… i bierze w ten sposób przykład ze swoich wykładowców. Na zdjęciu próba do koncertu inauguracyjnego w wykonaniu profesorów Young Arts Master Classes: Michał Francuz (fortepian), Szymon Krzeszowiec (skrzypce), Bartłomiej Tełewiak (skrzypce), Piero Massa (altówka), Roberto Trainini (wiolonczela), fot. Damian Krzanowski
Takie elity właśnie stworzyły nowy festiwal w Krośnie. Mimo wszystkie nie chcę uciekać od emocji i przyjemności ze słuchania muzyki. I podoba mi się określenie, którego używasz, Bartek: przyjemność decybelowa.
Bartłomiej Tełewiak: Mnie także! Jest taka firma w Szwajcarii, która produkuje bardzo drogi i bardzo dobry sprzęt audio, absolutnie górna półka. I tam wzmacniacz ma gałkę głośności opisaną jako: Pleasure control. I coś w tym jest. Jednak trzeba bardzo z nim uważać. W kinach jest ogłuszający poziom głośności, a ludzie na to nie zwracają uwagi stąd coraz częstsze problemy ze słuchem u młodego pokolenia.
I dla równowagi mamy klasykę?
Bartłomiej Tełewiak: W klasyce ocieramy się o ciszę i to jest piękne, może nawet najpiękniejsze.
Powiedziałam: klasyka i złapałam się na tym, że chodzi mi o muzykę poważną.
Bartłomiej Tełewiak: No tak, ale na naszym festiwalu nie chcieliśmy używać pojęcia poważna, bo to ma jednoznacznie negatywne skojarzenia.
Nuda.
Bartłomiej Tełewiak: Tak. Nuda. A klasyka – masz rację, to nie tylko muzyka poważna. Muzyka filmowa jest już klasyką. I całe spektrum emocji jest związane z tą muzyką. Synteza sztuk, o której marzył [Ryszard] Wagner, właśnie teraz się realizuje, bo wiele utworów kojarzy nam się z obrazami i na odwrót.. Klasyką coś się staje. „W 63 minuty dookoła świata” zespołu Kaliber 44 – to płyta która przecież na naszych oczach stała się absolutną klasyką hip-hopu.
To skąd ta nuda w klasyce zwanej muzyką poważną?
Bartłomiej Tełewiak: Uczymy się pewnych schematów i robi się problem.
Ale dlaczego?
Bartłomiej Tełewiak: Bo wychodzenie ze schematów to dyskomfort. Brak synchronizacji to dyskomfort.
Co to znaczy?
Bartłomiej Tełewiak: Że granie nierówne jest niekomfortowe. Masz wrażenie, że nie jesteście razem – nie ma zespołu. My, muzycy klasyczni, mierzymy się z tym przy współpracy z jazzmanami, którzy są przyzwyczajeni do większej swobody na scenie. Tu łatwiej uwolnić się od schematów, wsłuchać się w to, co mówił Miles Davis: Man, do not play what is written, play what is not written, czyli czytaj między nutami.
Ale najpierw uczysz się czytać. Nuty.
Bartłomiej Tełewiak: Tak, najpierw musisz się nauczyć podstaw. Rozmawiałem kiedyś z Adamem Bałdychem, jak to jest w jazzie. Uczysz się pewnych schematów i niby potem ich nie pamiętasz, ale pozostają one w tobie jako budulec improwizacji. Nas także próbowano wtłoczyć w pewne utarte schematy, gdy organizowaliśmy festiwal.
W jaki sposób??
Bartłomiej Tełewiak: Mówili: może festiwal to za dużo, może zróbcie kursy, po co te koncerty. I tak młodzi zapamiętają, że byli w Krośnie. A my pytaliśmy: a co zostanie w ludziach? Na kursy przyjedzie dużo fantastycznej młodzieży, ale będą zamknięci w szkole muzycznej – i to, jacy są świetni, nie dotrze do mieszkańców miasta. A muzykę trzeba wprowadzać między ludzi. Zmienić tę perspektywę, że muzyka rozgrywa się w filharmonii, a na ulicach jest tylko proza życia. My mówimy: to nie jest prawda. Muzyka może współistnieć z prozą życia. Muzyka powinna być na ulicach – nie tylko odgłosy meczów piłkarskich. Czy to klasyka, czy jazz – nieważne.
Mecze to poczucie wspólnoty. Razem krzyczymy: Poooolskaaaa goooolaaaaa!
Bartłomiej Tełewiak: I to poczucie wspólnoty zniknęło z krośnieńskiego rynku, gdy wprowadziły się tam banki. Festiwal jest efektem wielu przemyśleń. Na przykład takiego, że jeśli chodzi o klasykę, to będzie to najmocniejszy element muzycznego lata w Krośnie.
W sumie powinnam o to zapytać na początku: dlaczego czujesz się tak mocno związany z Krosnem, dlaczego Ci tak zależy, żeby tu się coś zadziało artystycznie?
Bartłomiej Tełewiak: Ja i moja żona oboje pochodzimy z Krosna. Co roku przyjeżdżamy tu na wakacje. I pomysł zrodził się właśnie na wakacjach. Siedzieliśmy w ogródku kawiarni i zauważyliśmy, że ludzie wychodzą z domów, coś się wreszcie zaczyna dziać. I pomyśleliśmy – trzeba zrobić coś więcej dla tego miasta, dać mieszkańcom kolejny powód by spędzali czas aktywnie.
Jednym z wydarzeń towarzyszących była projekcja filmu „Amadeusz” Milosa Formana na krośnieńskim rynku. W tle – gigantyczna piaskownica.
Także wsparcie jednego z najlepszych i najbardziej znanych polskich artystów – Krzesimira Dębskiego. Jak to się stało, że został gwiazdą festiwalu?
Bartłomiej Tełewiak: Krzesimira poznałem, gdy grałem ze Elbląską Orkiestrą Kameralną. Pracowaliśmy przez cały tydzień. Byłem zafascynowany różnorodnością jego repertuaru. W każdym gatunku czuć było wyjątkowe podejście Krzesimira do muzyki. On zarażał pasją! I dlatego był pierwszą osobą, która mi przyszła do głowy, gdy planowaliśmy festiwal. Wielu ludzi się z tym zmaga – że muszą grać coś, co im się nie podoba - Krzesimir Dębski umie z każdej muzyki wydobyć coś, co i jemu sprawia radość. A potem wszyscy to czujemy na własnej skórze.
Krzesimir Dębski: A ja ich namawiam, żeby zrobili następnym razem warsztaty z grania ze słuchu i improwizacji. To w kształceniu klasycznym zanikło, a improwizacja jest przecież najprzyjemniejsza. Bo przywrócenie przyjemności tworzenia muzyki jest dziś ważnym celem dla muzyków.
A tu relacja z Young Arts Festival w tempie Presto: