Wspaniali mężczyźni mojego życia [wywiad]
Trochę czasu minęło już od zakończenia XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Na następny przyjdzie nam poczekać kolejne 5 lat. Dinara Klinton, pianistka reprezentująca Ukrainę, nie weszła do finału, ale została uznana za najlepszą spośród wszystkich pozostałych uczestników. W wywiadzie opowiada, jak zaczęła się jej muzyczna kariera, kto w niej jest dla niej najważniejszy i czym dla niej był zeszłoroczny Konkurs Chopinowski.
Władysław Rokiciński: Na obu nagranych już przez Ciebie płytach grasz utwory tylko dwóch kompozytorów: Fryderyka Chopina i Franza Liszta. Byli prawie rówieśnikami, pierwszy urodził się wiosną roku 1810, drugi – jesienią roku 1811. Dlaczego właśnie oni?
Dinara Klinton: Chopin i Liszt byli dla mnie kompozytorami o bardzo specjalnym znaczeniu już od wczesnego dzieciństwa. Zakochałam się w muzyce Chopina od razu, jak tylko usłyszałam jego Nokturn cis-moll i Fantazję-Impromptu, a pierwszy utwór Chopina zagrałam, kiedy miałam siedem lat. Pierwszy utwór Liszta wykonałam dwa lata później, ale moja pasja dla jego muzyki zaczęła się od Etiudy transcendentalnej nr 10. Ostatnio usłyszałam, że muzyka romantyczna jest moją mową ojczystą. Trudno mi powiedzieć, czy jest tak dlatego, że taka jest moja natura, czy też z tego powodu, że dużo jej grałam od wczesnego dzieciństwa.
Jeśli idzie o wybór repertuaru na moją pierwszą płytę, to chciałam, by było to coś szczególnie dla mnie drogiego. Robi wrażenie, jak obaj ci współcześni sobie kompozytorzy różnią się pod względem temperamentu, historii życia, zaplecza, wpływów, ideałów, a stąd także i języka muzycznego. Wydaje mi się, że główną przyczyną była różnica w widzeniu rzeczywistości. Chociaż czasami używali tych samych obrazów, stylów i środków wyrazu. Utworami Chopina, które wydają mi się najbardziej „w stylu Liszta”, jest Scherzo nr 3, a także niektóre z etiud (te op. 10 zostały zadedykowane Lisztowi, a op. 25 – długoletniej partnerce Liszta, Madame d’Agoult). Kompozycją Liszta z kolei, która najbardziej wydaje mi się być „w stylu Chopina”, jest jego Konsolacja nr 3, a także „La leggierezza”, druga z trzech etiud koncertowych. To, co uderza mnie w muzyce obu twórców, to piękno muzycznej ekspresji, drapieżna pasja, zakres muzycznych obrazów. Jest zadziwiające, że możemy czuć, jak różnymi wykonawcami muzyki byli Chopin i Liszt, kiedy patrzymy na zapisy nutowe ich utworów.
Władysław Rokiciński: Czy muzyka Chopina i Liszta przeważa także w programach granych przez Ciebie koncertów?
Dinara Klinton: Rzeczywiście, często włączam utwory Chopina i Liszta do programu koncertów i ich muzyka stanowi bardzo ważną część mojego repertuaru. Już sporo lat temu nauczyłam się i zaczęłam wykonywać oba cykle Etiud Chopina, a kilka lat temu zupełnie oszalałam na punkcie pomysłu, by zagrać komplet Etiud transcendentalnych Liszta w czasie recitalu. Po kilku wykonaniach moim marzeniem stało się, by je nagrać i jestem wielką szczęściarą, że udało mi się to zrealizować w zeszłym roku: w Gewandhaus w Lipsku, z wytwórnią GENUIN classics.
W zeszłym roku wzięłaś udział w XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Byłaś w półfinale, ale nie zostałaś zakwalifikowana do gry w finale Konkursu. Co wtedy czułaś? To trochę tak, jak zająć czwarte miejsce na olimpiadzie. Sportowcy mówią, że nic tak nie złości, jak to czwarte miejsce. A może w przypadku konkursu muzycznego takie porównanie jest bez sensu i upraszcza temat?
Czas, który spędziłam w Warszawie, był wspaniały. Nie wiem, czy na jakimkolwiek innym konkursie pianista spotyka się z równie masowym zainteresowaniem ze strony muzyków na całym świata, którzy tak chętnie śledzą transmisje, a także z uznaniem ze strony prasy i mediów światowych. Miałam uczucie pustki, kiedy konkurs się skończył, ponieważ to było więcej niż dwa tygodnie „w świetle reflektorów”. Oczywiście, stanąć na scenie finału Konkursu Chopinowskiego to marzenie każdego pianisty na tej planecie i to wstyd, że byłam tak blisko, a jednak to nie nastąpiło. Niemniej jednak otrzymałam bardzo dobre komentarze ze strony członków jury, którzy wszyscy są wspaniałymi muzykami, bardzo przeze mnie szanowanymi. Mogę już nie mieć w życiu więcej okazji, by zagrać przed nimi. Spotykam się ze sporym zainteresowaniem po moich występach w Warszawie i z całą pewnością mogę powiedzieć, że ten konkurs wzniósł na wyższy poziom nie tylko moją karierę, ale i moje „bycie muzykiem”.
No i zostałaś uznana za najlepszą spośród uczestników, którzy nie weszli do finału, a Fundacja Alink-Argerich zajmie się twoją promocją i organizacją koncertów. Czy już wiadomo, jakie to będą wydarzenia?
Pani Argerich przychylnie oceniła moją grę, a przy wsparciu Fundacji Alink-Argerich, która ufundowała nagrodę dla najlepszego spośród nie finalistów, zostałam już zaproszona na festiwal „Progetto Martha Argerich”, gdzie zagram 22. czerwca tego roku.
Władysław Rokiciński: Spędziłaś w Warszawie sporo czasu. Jeśli pozostawimy na boku konkurs jako taki, a zajmiemy się tym wszystkim, co działo się na tzw. backstage’u i w wolnym czasie, jeśli go miałaś, to jakie wrażenia z Warszawy zabrałaś ze sobą do domu?
Dinara Klinton: Robiłam wszystko, co możliwe, by poczuć ducha Warszawy. Poznawanie jakiegoś miejsca często zaczyna się dla mnie od poznawania ludzi. Spotkałam się z kilkoma starymi, dobrymi przyjaciółmi, poznałam całkiem sporo nowych. Poznałam od środka ekspozycję Muzeum Chopina, zwiedziłam Zamek Królewski, a kiedy tylko miałam czas, włóczyłam się po małych uliczkach i podwórkach, próbując „złapać” atmosferę miasta. Zabrałam ze sobą najlepsze wspomnienia i często patrzę wstecz z nostalgią za czasem i za ludźmi, których miałam szczęście poznać!
Jesteś zawodowym muzykiem, prawda? Czy taki był Twój plan na życie? Ile miałaś lat, kiedy postanowiłaś zostać pianistką?
Zawsze miałam fortepian w domu, bo moja mama uczy gry na nim. Odkąd umiałam stać, była to moja ulubiona zabawka, mama zabrała mnie więc do specjalnej szkoły muzycznej w moim rodzinnym Charkowie, zanim jeszcze mogłam oficjalnie pójść do niej w wieku siedmiu lat. Mama nie nalegała, żebym się uczyła, ale granie było dla mnie czymś naturalnym, a ponieważ wszystkie dzieci w mojej szkole uczyły się muzyki, znać kogoś, kto nie gra, było dla mnie czymś dziwnym. Od początku miałam ogromne szczęście do niezwykłych nauczycieli. Regina Horowitz, siostra Włodzimierza, uczyła w naszym mieście przez ponad ćwierć wieku, a moja nauczycielka, Swietłana Zacharowa, była jej studentką.
Gdybyś miała wymienić jakąś jedną osobę i jedną jakąś sytuację, jakąś okoliczność, które sprawiły, że jesteś dziś tym, kim jesteś, to czy byłoby to w ogóle możliwe? A jeśli byłoby, to kogo i co byś wymieniła?
Co dwa lata miało miejsce w Charkowie duże muzyczne wydarzenie – Międzynarodowy Konkurs im. Władimira Krajniewa dla młodych pianistów. Pamiętam, jak poszłam tam z mamą, kiedy miałam sześć lat, żeby posłuchać, a dwa lata później wzięłam już sama udział i zdobyłam pierwszą nagrodę, będąc najmłodszą uczestniczką w historii konkursu. Od tamtej pory Władimir Krajniew odgrywał bardzo ważną rolę w moim zawodowym życiu. Nie tylko pomagał zwycięzcom swoich konkursów, wspierając ich i stwarzając okazje do występów, nawet samemu występując, by zagrać z nimi i orkiestrą koncerty na dwa i trzy fortepiany, ale był także genialnym nauczycielem. Nigdy nie byłam oficjalnie jego uczennicą, ale miałam szczęście grać przed nim na kursach mistrzowskich i przed koncertami jego studentów. Minęło już pięć lat, odkąd go straciliśmy, i wciąż trudno mi w to uwierzyć – był tak bogatą osobowością. Zadedykowałam jego pamięci ostatnią nagraną przeze mnie płytę.
Dinara Klinton – dowiedz się o niej więcej: http://dinaraklinton.com