Gdzie bytują duchy [ Wolny strzelec w Operze Wrocławskiej]
Wywoływanie duchów bywa podobno niebezpieczne. Trzeba też wiedzieć, jak z nimi współpracować, by sesja była zadowalająca i ekscytująca. Cezary Tomaszewski na seans z wolnym strzelcem zaprosił samego Carla von Webera. Męskie spotkanie odbyło się w znaczącą 180. rocznicę powstania Opery Wrocławskiej. Czy to wystarczająca gwarancja sukcesu widowiska?
„Wolny strzelec” Cezarego Tomaszewskiego brzmi znajomo, do złudzenia przypomina opowieść o bohaterze z Netfliksowego hitu – „The Neighbor”, przeznaczonego dla widowni generacji „Z”. Młodzieniec zmaga się z dojrzałością czy niedojrzałością oraz ukochaną dziewczyną. Niebawem zostanie superbohaterem, musi jednak przejść przez bolesne doświadczenia. Maks – główna postać z baśni Tomaszewskiego – doświadczy dodatkowo próby męskiej mocy i zimnej krwi. Weberowską akcję reżyser umieszcza nie wśród bogobojnych wieśniaków i myśliwych, lecz w podziemnym Towarzystwie Myśliwskim Wilczy Jar. Chociaż za zabijanie zwierząt grozi do dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności, to klub miłośników strzelby ma się całkiem dobrze. To tutaj niczym w soczewce skupione są wszelkie kwintesencje „dobrze pojętej” męskości – zwycięzca turnieju jest podziwiany i oklaskiwany przez druhów, Maks (Rafał Bartmiński), który po raz kolejny poniósł porażkę, musi zaś nieść ciężar pogardy. Kolejna przestrzeń męskiego „dziania się” to szatnia (pracownicza?) w podziemnej montowni, gdzie wszelkie urządzenia niebezpieczne – pewnie pod wysokim napięciem – straszą „memento”. Niedający się oswoić rewir ma niepokoić gęstą od złych przeczuć atmosferą, niewątpliwie będącą antycypacją wydarzeń w Wilczym Jarze – miejscu bytowania groźnych mocy. Obskurne, obdrapane szafki i jarzeniowe światło stanowią dojmujący kontrapunkt z egzystencjalnymi rozterkami Maksa.

Reżyser postanowił wpleść też w opowieść wątki dolnośląskie. Oprócz komnat, nawiązujących do zamku Książ, Tomaszewski proponuje też widzom wycieczkę po zakątkach Wrocławia. Przyznam, że tego pomysłu w głębszych jego warstwach nie rozpoznałam. Nie mam również przekonania do Narratora (Edward Kulczyk) – postaci dopisanej do opery. To postać zbędna w moim odczuciu, zakłócająca singspielową formę, rwąca tok wydarzeń. Narrator miał zapewne stanowić medium między widzem a sceniczną akcja, bawić dowcipem, cieszyć ironią, zachwycać metanarracyjnym kunsztem wypowiedzi. Czułam się jednak na siłę ciągana za rękę, znudzona dosłownością i ciężkim humorem niestosownych gagów.

Cezary Tomaszewski wymyślił dla Weberowskich postaci kontekst psychologiczny. I tak od narratora dowiadujemy się, że Kasper (Jakub Michalski) został porzucony przez Agatę (Johanni van Oostrum), która właśnie „zmienia narzeczonego i z każdą wiosną zaczyna od nowa”. Czyny porywczego młodzieńca reżyser wpisuje więc w logikę samousprawiedliwienia zła. Jego konszachtami z diabłem rządzi dynamika odwetu, a znakiem doświadczanej przez Kaspra zdrady jest ukrywana, lecz bardzo radykalna nienawiść. Dlatego Kasper musi zginąć. Przedtem doświadczy od swoich kolegów z klubu niezrozumienia i odrzucenia. Maks z kolei to bohater o wątłej psychice. Tomaszewski postać tę rysuje czytelnym kostiumem intelektualisty-nadwrażliwca – białą koszulą, kamizelką i okularami. Maks wrzucony jest niejako w misję bycia najlepszym strzelcem i za wszelką cenę chce utrzymać, a raczej posiąść ten status. Stąd Kasprowskie namowy do konszachtów z ciemnymi mocami nie tyle jawią się Maksowi pod postacią dobra, ile raczej przekonują o racji obietnicy. Transgresywny ruch nie może się jednak odbyć bez doświadczania duchowych turbulencji. Wybranka Maksa – Agata również doświadcza smutków, lęków i wątpliwości. Ale to przecież wiemy już z libretta. Reżyser postaci tej nie nadał szczególnego charakteru. Jej najważniejszą misją jest czekać na wybranka w charakterze nagrody. Agata ponadto powinna martwić się o Maksa, być wierną i uduchowioną, jak przystało na kobiety z rodu Faustów. Reżyser odebrał jej zaledwie cierpliwość w czekaniu na… suknię ślubną, którą Agata przywdziewa wcześniej, niż zaplanował to librecista. Dziewczyną do tańca i do różańca jest natomiast Anusia (Sonia Wawrzyńska-Dettlaff). Ona chętnie obdarowałaby swoją kobiecością niejednego myśliwego. Warto wspomnieć jeszcze o postaci Samiela (Arkadiusz Jakus), jegomościa, którego poznajemy już uwerturową porą, chociaż nie przeczuwamy, że spokojny sprzątacz w niebieskim fartuchu może narobić czarciego bigosu. Fakt, podpada brakiem empatii, kiedy Maks tak bardzo potrzebuje, by ktoś wysłuchał jego smutków. Samiel jest jak kurz – niepozornie osadza się na istnieniu wszystkiego i wszystkich, po to, by za chwilę przerodzić się w tumany gęstego brudu. I tu mamy niespodziankę – otóż okazuje się, że Samiel ma dar inkarnacji w Pustelnika w świętym habicie.

Jak się to robi? Tego nie dowiedziałam się od Tomaszewskiego. Domyślam się natomiast, że reżyser pragnął sproblematyzować pytanie o naturę dobra i zła, w duchu „nowoczesnego gotycyzmu”. Nie ma magii, romantycznej tajemnicy, istnieje jej gen tremendum. Dlatego – być może – Wilczy Jar jest nie dość leśno-straszny. Zamieszkują w nim natomiast ludzie-wilki, zmory-duchy i do nich celuje Maks. Żeby wzmocnić efekt wewnętrznego rozdarcia jeszcze nie dość mężnego pretendenta do ręki Agaty, reżyser w scenie poprzedzającej próbowanie kul multiplikuje na poziomie obrazowania postać Młodzieńca, który miota się między swoimi straszącymi „ja”. I tu Tomaszewski stawia pytanie – czy Maks po zdanym egzaminie będzie bardziej szczęśliwy? W jubileuszowym „Wolnym strzelcu” wątki nie łączą się w koherentną całość, ale czy muszą? Może ten świat w kawałkach ma być jak odłamki rozbitego lustra, które każdy na swój sposób poukłada sobie sam.

Pod względem muzycznym wrocławski „Der Freischütz” był bardzo udany, choć bez szalonych fajerwerków. Łukasz Borowicz poprowadził zespół z niezwykłą sprawnością, wydobył z partytury niuansowość romantycznych nastrojów. Szczególnymi oklaskami obdarzyłam Sonię Wawrzyńską-Dettlaff, dziękując artystce za lekkość fraz i przekonująco uroczą Anusię. Rafała Bartmińskiego będę zawsze chwalić, nigdy nie zawiódł on moich oczekiwań dotyczących zarówno popisów wokalnych, jak i kreowanych przez niego postaci.