Wojtek Wieteska : Liczy się prostota
Czy to w Warszawie, Paryżu, Berlinie czy Tokio, za kluczową dla swojej sztuki uważa sumę doświadczeń i konfrontowanie ich w sobie. W związku z nową wystawą „Paradise 101” w Muzeum Manngha fotograf Wojtek Wieteska opowiada nam, co inspiruje go w Japonii i dlaczego cyklicznie podróżuje do tego kraju od trzydziestu lat.
Maja Baczyńska: W jednym z wywiadów powiedział Pan: „W zdjęciach jest zawarte tyle samo decyzji fotografującego, ile oglądającego”. Czy mógłby Pan rozwinąć tę refleksję?
Wojtek Wieteska: Skoro w widzu pojawiają się emocje i reakcje pod wpływem danego obrazu, na przykład zdjęcia, to jest on współtwórcą jego treści. Poszczególne gatunki i konwencje sztuk, takie jak film dokumentalny, komedia, fotografia studyjna, sztuka teatralna czy wiersz, istnieją po, to żeby przybliżyć intencje autora i żeby odbiorca mógł się z nim spotkać we wspólnym obszarze wrażliwości. W najnowszym projekcie „Paradise 101” rozwijam tę tezę na skalę, której nie było dotychczas w Polsce: w pierwszej sali odwiedzający Muzeum Manggha dostają do rąk latarki i sami odkrywają fotografie zainstalowane w kompletnie ciemnej galerii, prezentowane na szlachetnym papierze fotograficznym Fujifilm Maxima, eksponowanym bez ram. Mogą zapamiętać jedną pracę lub piętnaście. Nie ma również jednej, właściwej kolejności zwiedzania. W drugiej galerii wielkoformatowe wydruki wiszą w kompozycjach po dwie, trzy lub więcej. Są wyprodukowane na ultrabłyszczącym podłożu światłoczułym Fujifilm Flex. Lustrzana powierzchnia odbija kolejne fotografie między sobą, odbija widzów stojących przed pracami. Chciałem, żeby każdy mógł się tu zgubić… we własnych myślach!
Widok wystawy "Paradise 101" Galeria Europa-Daleki Wschód, Muzeum Manggha, Kraków, 2021
Jest Pan doktorem sztuk wizualnych. Film czerpie z fotografii, jednocześnie jest w pewnym sensie jej przeciwieństwem – film to ruch, fotografia to jego uchwycenie. Kim jest Pan jako artysta filmowiec, a kim jako artysta fotograf? Czego Pan poszukuje w każdej z tych dziedzin oraz na ich pograniczu?
Fotografia daje mi możliwość sprawienia, że przed jednym obrazem można spędzić dowolną ilość czasu. W pewnym sensie można go zatrzymać i „rozsunąć”: przeszłość w lewo, przyszłość w prawo – jak kurtynę – i ustawić w centrum teraźniejszość. Na wystawie to ode mnie zależy, jak długo będę stał przed daną pracą, a w albumie, kiedy zechcę przewrócić stronę. Jestem samowystarczalny. W filmie z kolei można operować większą liczbą czasów, nawet w krótkim, dwuminutowym filmie, i w ten sposób grać na różnych skojarzeniach, trochę tak, jak przeskakując z jednej linii na drugą w zapisie nutowym.
Widok wystawy "Paradise 101" Galeria Europa-Daleki Wschód, Muzeum Manggha, Kraków, 2021
Na Pana twórczość silny wpływ wywarła szkoła fotografii humanistycznej, obecnie w Pana sztuce dominuje podejście konceptualne. Jak to się zmieniało na przestrzeni lat, jakie jeszcze zasadnicze inspiracje należałoby tu wymienić?
To były inspiracje miejscami, w których mieszkałem, albo kolejnymi obszarami kulturowymi, z którymi się stykałem. W Paryżu faktycznie nasiąkłem fotografią humanistyczną, z kolei atmosfera Nowego Jorku popchnęła mnie w stronę dokumentu: subiektywnego i artystycznego. Potem przyszła kolej na Japonię i fotografię konceptualną. Czerpię też jednak z literatury, muzyki, innych mediów sztuk wizualnych, jak malarstwo czy rzeźba. Dopiero suma doświadczeń i konfrontowanie ich w sobie są dla mnie tworzywem sztuki. Liczą się różne punkty widzenia, odbioru rzeczywistości, z których następnie można stworzyć swój własny punkt widzenia. To się może rozgrywać na każdej szerokości geograficznej: w Warszawie, Berlinie, Paryżu, Nowym Jorku czy Tokio.
Raczej nie lubi Pan zdjęć pozowanych. Jednak chyba trudno stworzyć spontanicznie fotografię artystyczną tak, aby uchronić się od formy stricte reportażowej. W czym się kryje klucz do sukcesu?
Lubię naturalizm, przezroczystość, tak jakby coś było zrobione lekką ręką, bez eksponowania wysiłku stojącego za pracą. A przecież za każdą prawdziwą sztuką zawsze stoi ciężka praca! Najlepiej widać to podejście u japońskich mistrzów: od ceramiki, przez kaligrafię, na poezji kończąc. Dlatego tak świetnie mi się czyta literaturę Kawabaty, który opisuje proste czynności, jak wspólny posiłek, ale każde jego zdanie jest bogate w syntetyczne obserwacje, które stopniowo wsiąkają w czytelnika. W kwestii odbioru emocjonalnego w sztukach wizualnych natomiast właściwie nie ma znaczenia, czy coś było zainscenizowane, czy trwało pół sekundy czy pół dnia. Rzeczywistość nieinscenizowana ma swoje stany, które są niepodrabialne, wydobycie ich jest dla mnie bardziej intrygujące.
Jak wobec tego powstaje dobra fotografia, co o tym decyduje?
Nie ma jednej recepty. Każdy ma swoją alchemię i pracuje nad własną recepturą. Mój tata – szef kuchni nauczył mnie, że aby danie było wyjątkowe, musi się składać z najwyższej jakości składników. Staram się tę zasadę stosować w pracy artystycznej. Czasem średnie zdjęcie artystyczne jest dobrym dokumentem, a zdarza się, że fotografuję artystycznie, mija 10 lat i zaczyna pojawiać się walor dokumentalny. Tak było w przypadku wielu zdjęć z cyklu „Jestem z Polski”. Rejestrowałem swój kraj nie z powodów reportażowych, ale rzeczywistość przeszła taką transformację, że te zdjęcia stały się w pierwszej kolejności dokumentem.
Co Pana interesuje w fotografowanych ludziach?
W ludziach interesuje mnie spojrzenie, bo w nim zawarte jest wszystko. I rysunek postaci, bo każdy na swój indywidualny sposób poruszania się, bycia, a nawet siedzenia. I to fotografia potrafi bardzo dobrze uchwycić, utrwalić i przekazać. Aparat potrafi lepiej utrwalić ulotne gesty niż inne medium.
Fotografie z cyklu "Paradise 101" © Wojtek Wieteska, 1996
Które z Pańskich cykli są dla Pana szczególnie ważne?
Najważniejszy cykl to zawsze ten, nad którym aktualnie pracuję. „Paradise 101” ma największą rozpiętość czasową, składa się z największej liczby składników i form: pracuję z fotografią, filmem, instalacjami i obiektami trójwymiarowymi. Niektóre mogą funkcjonować jako samodzielne prace, utwory. Do tego wszystkiego cała wystawa jest udźwiękowiona. Ścieżkę muzyczną opracował młody kompozytor Jacek Doroszenko wspólnie ze mną i kuratorką Anią Diduch. Mieliśmy wyraźną koncepcję atmosfery, jaką chcemy osiągnąć w każdej z dwóch sal Muzeum Manggha, dostarczyliśmy część składników w postaci nagrań terenowych z wyjazdu do Japonii w 2019 r., a Jacek nadał tym elementom kształt ostatecznych utworów. Dziś można je usłyszeć na wystawie i sięgając po flip book, czyli kieszonkowe oprowadzanie po „Paradise 101”.
W Pana życiu niebagatelną rolę odgrywa podróż. Czy i dlaczego jest potrzebna? Których miast Pan nigdy nie zapomni?
W podroży najistotniejsze jest to, co się odbywa między wyjazdem a dotarciem do celu. Na przykład czas w samolocie to jest taki ukradziony i bezkarny fragment „bezczasu”: jestem, ale poza zasięgiem. A z miejsce odwiedzonych w ostatnim czasie najbardziej zapamiętam niewielkie miasteczko Japońskie – Awazu, w którym mieści się jeden z najstarszych ryokanów. Można tam znaleźć najlepsze francuskie croissanty na świecie, lepsze niż w Paryżu! Jak tylko zostanie wznowiona możliwość podróży, lecimy z kuratorką do Japonii przypomnieć sobie ich smak. A stamtąd już w prostej linii podróżujemy na bezdroża Hokkaido.
Odniosę się jeszcze do Pana wcześniejszych refleksji o Japonii, które można odnaleźć we wstępie do pierwszego pokazu cyklu japońskich fotografii z roku 2000 (zresztą jego premiera miała miejsce także w Muzeum Manggha). Czy rzeczywiście zbiór norm i nakazów może decydować o naszej tożsamości podobnie jak pamięć, rytuał?
Żyjemy w czasach pandemii. Zbiór norm i nakazów absolutnie kształtuje nasze życie, nasz dzień powszedni. Zawsze tak było, tylko dziś wyraźniej widać ten mechanizm. W dłuższej perspektywie suma dni wypełnionych regułami – czy nazwać je prawem, tradycją czy po prostu stylem życia – powoli kształtuje naszą tożsamość: zachowanie, sposób komunikowania, myślenia o sobie.
Czy wobec tego w dzisiejszej, nowoczesnej Japonii rzeczywiście odnajdujemy jeszcze ducha dawnych czasów?
W Japonii redagowanie tradycji wyraża się w estetyce współczesnych form. Fascynuje mnie to plastycznie i filozoficznie.
W takim razie skąd pomysł na aktualną wystawę?
Mija 20 lat, odkąd po raz pierwszy pokazałem cykl fotografii z Japonii w Muzeum Manggha, wówczas niedawno otwartej instytucji. Prace na wystawę zatwierdzał m.in. sam Andrzej Wajda. Pokazałem 36 zdjęć, bo chciałem być minimalistą. Ale od tamtego czasu medium fotografii zmieniło się na tyle, że żeby dziś skomentować jego stan, trzeba radykalnych środków. Pod tym względem bardzo dobrze rozumieliśmy się z kuratorką, która wymyśliła duże formaty prac: 360 na 127 cm i sposób ich kompozycji. Ja z kolei podjąłem się dekonstrukcji mojego archiwum negatywów z Japonii. Z 5500 zdjęć wykonanych w latach 1991–2008 pokazuję dziś 506. Żadna z fotografii nie jest zawieszona na ścianie, są ułożone w instalacji przestrzennej niczym bambusowy las i fale morza. A pierwotną inspiracją do myślenia skalą była fenomenalna Galeria Europa-Daleki Wschód. To dla mnie znaczący krok, móc pracować w tak dużej i przesiąkniętej japońskim ascetyzmem przestrzeni.
Ale co Pana zafascynowało w Japonii i dlaczego wciąż Pan do niej powraca?
Dążenie do minimalizmu i sedna spraw w świecie bardzo wielu możliwości i pokus. A w sztuce, jak i w życiu, liczy się prostota.
„Podczas fotografowania Japonii, w dychotomii między jednostką a masą, w fuzji starożytnych rytuałów i współczesnych zachowań, odnajduję ponadczasową formę chroniącą ludzkie życie przed nieporządkiem”.
(Wojtek Wieteska)