Wszystko, co ulotne [Wojtek Niedziółka i Aga Zaryan w Filharmonii Łódzkiej]
Od gór po morze w listopadzie polskie sale koncertowe rozbrzmiewają dźwiękami rodzimych kompozytorów. Najczęściej są to sprawdzone wielokrotnie podczas patriotycznych kocertów, niezawodne i bezpieczne propozycje z Ignacym Paderewskim czy Fryderykiem Chopinem w roli głównej.
W łódzkiej filharmonii zaproponowano melomanom w tym miesiącu wieczór z eksperymentem, wieczór, w którym duchy młodopolskiej przeszłości spotkać się miały z nowoczesnością. Program koncertu 15 listopada zawierał kompozycje Grzegorza Fitelberga i Mieczysława Karłowicza, a każda z tych pozycji obiecywała innego rodzaju atrakcje.
Na otwarcie „Pieśń o sokole” op. 18 Grzegorza Fitelberga. Najbardziej znana polska opowieść muzyczna o spotkaniu dwóch żywiołów: sokoła-powietrza i węża-ziemi. Poemat Maksyma Gorkiego, który posłużył kompozytorowi za program, to swoista opowieść o wolności ostatecznej, jaką jest śmierć, i o nadziei, że uda się ją mieć na własnych warunkach i w zgodzie ze swoją naturą. W niezwykle rozbudowanej przez Fitelberga harmonii tego dzieła ugrzęzała już niejedna orkiestra. Jednak łódzcy filharmonicy pod batutą Macieja Koczura poradzili sobie bez zarzutu. Pokazywane w partyturze podczas spotkania przedkoncertowego „skrzydła harf” rzeczywiście wzbiły się w powietrze, a kulminacyjny samobójczy skok sokoła w przepaść uprzedzili wymownym w znaczeniu zawahaniem.
Najważniejszym punktem pierwszej części wieczoru był Koncert skrzypcowy A-dur op. 8 Karłowicza w wykonaniu Wojtka Niedziółki. Łodzianin, laureat nagrody Koryfeusz Muzyki Polskiej, najlepszy Polak w XVI Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, swoją interpretacją poderwał publiczność do długiej i kilkukrotnie powtarzanej owacji. W grze Niedziółki nie było żadnego wysiłku czy niepotrzebnego patosu. Wirtuozowski koncert zagrał z głębokim liryzmem i swobodą techniczną, jakiej można oczekiwać od artysty z wieloletnim stażem na scenie. Wojtek Niedziółka to jednak dopiero 22-letni student, więc słusznie wzbudza podziw i dumę wśród łódzkich melomanów.
W drugiej części koncertu usłyszeliśmy jeszcze więcej muzyki Mieczysława Karłowicza. Wraz z orkiestrą Maciej Koczur przedstawił swoje aranżacje czterech pieśni do słów Kazimierza Przerwy-Tetmajera z op. 1 i op. 3. Kompozycje te wplótł w poemat symfoniczny „Odwieczne pieśni” op. 10, a do wykonania powstałego w ten sposób nowego utworu zaproszono jedną z najciekawszych polskich wokalistek jazzowych Agę Zaryan. Choć kapelmistrz wraz z zespołem zadbali o wygodną przestrzeń dla partii głosu, to wokalistka ewidentnie nie miała pomysłu na siebie w tej kompozycji. Zamiast symfonicznej ballady z charakterystyczną dla jazzu swobodą, otrzymaliśmy sztywny, akademicki monolog, który stracił cały swój liryczny wdzięk i intymność.
Intrygującym elementem towarzyszącym muzyce w drugiej części koncertu były wizualizacje z wykorzystaniem sztucznej inteligencji tworzone na żywo przez Wojciecha Glądysa. Choć pierwotne założenia miały na celu przeniesienie słuchaczy w ukochane przez Karłowicza tatrzańskie pejzaże, algorytm zaoferował zaskakujący, aczkolwiek spójny z karłowiczowskim duchem, kontrapunkt. Zamiast wapiennych grani polskich Tatr na ekranie ukazały się skrawki jasnych chmur i kawałki przeźroczystego powietrza, jakby wzięte z obrazów angielskiego prekursora impresjonizmu Josepha Turnera. AI niechcący wprowadziła w ten sposób dodatkowy, ciekawy kontekst historyczny. Ciekawy, lecz słabo widoczny, ponieważ nikt nie przygasił na sali światła i malarski efekt, sam w sobie już eteryczny, zupełnie się rozmywał.