Wielki Wtorek. O śmierci i złożeniu do grobu
Fabio Biondi! To nazwisko powinno być na ustach wszystkich miłośników muzyki dawnej po pierwszym koncercie krakowskiego festiwalu. Sposób, w jaki wraz ze swym zespołem Europa Galante i zaproszonymi do współpracy śpiewakami przywrócił on do życia oratorium Antonia Caldary (1670-1736) zasługuje bowiem na niesłabnące uznanie. Ciekawy jest sam temat utworu: oratorium z 1724 roku Morte e sepoltura di Cristo (Śmierć i grób Chrystusa) nawiązuje bowiem do wiedeńskiej tradycji tzw. sepolcro – kompozycji skupiających się na wydarzeniach pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem Chrystusa, wydarzeniach, które zwykle umykają w liturgicznym namyśle nad wydarzeniami Wielkiego Tygodnia kładącymi nacisk właśnie na śmierć i zmartwychwstanie. Trzy oddzielające je dni wydawały mi się zawsze wypełnione pustką i oczekiwaniem. A przecież, jak wiele się wówczas wydarzyło! Librecista, Francesco Fozia, zadbał by każda kolejna aria była osobistym, intymnym wyznaniem jednej z pięciu postaci, które widziały ciało Chrystusa po jego krzyżowej śmierci. Śpiew Marii Grazii Schiavo występującej w roli Marii Magdaleny przepełniała tęsknota za utraconym ukochanym, przepełniona gorącym pragnieniem dzielenia jego tragicznego losu. Monica Piccinini jako Maria, matka Jakuba, wtórowała jej w cierpieniu. Porywczy Józef z Arymatei, doskonale zinterpretowany przez dysponującą matowym kontraltem Martinę Belli, gotów był z rozpaczy targnąć się na własne życie. Towarzyszem w boskim oburzeniu był mu Nikodem (Carlo Allemano). Partię nawróconego centuriona (Ugo Guagliardo) przepełniało zaś zdumienie nad tym, jak zmienił się świat w godzinie śmierci Chrystusa, przestrach ujawnioną wówczas potęgą, który skłonił go do nawrócenia.
Zasługa Biondiego i jego zespołu nie leży jednak wyłącznie w perfekcyjnym akompaniowaniu solistom eksponującym dramaturgię każdej z przejmujących arii. Największy podziw budzi sposób, w jaki rozbudowuje on formę oratorium, podkreśla najbardziej ekspresyjne momenty okalając je fragmentami instrumentalnych kompozycji Vivaldiego, Fuxa i samego Caldary, rozpoczyna każdą z części jednym z wczesnych motetów Caldary, domykając w ten sposób klamrowo całość zakończonych chórem części. W dokonywanych wyborach podąża przede wszystkim za walorem ekspresyjnym muzyki, eksploatuje także szeroko obecną w dziele Caldary formułę instrumentów koncertujących. Pomiędzy oryginałem a jego rozbudowaną wersją nie ma dzięki temu najmniejszego estetycznego zgrzytu, więcej, odniosłem wrażenie, że oratorium Caldary zyskało na takim rozszerzeniu. Monotonne następstwo arii i recytatywów, uzupełnione o fragmenty muzyki instrumentalnej zyskało przekonującą dramaturgię.
Dzięki temu piękne arie z instrumentami koncertującymi: Marii Magdaleny Cari marmi z solową partią skrzypiec Fabio Biondiego, jej Io t’offesi z towarzyszeniem chalumeau (na tym ciemno brzmiącym przodku klarnetu grał Lorenzo Coppola), oraz arie Józefa z koncertującymi puzonami i fagotem (Deh sciogliete i Languire, morire) urzekały, ujawniając czyste piękno, w którym skrywał się dostęp do tajemnicy zawartego w oratorium Caldary misterium. Żadna z postaci nie spodziewa się jeszcze mającego dopiero nastąpić zmartwychwstania Chrystusa. Rozpacz po jego śmierci jest szczera, bo wypływa z miłości. Z tej miłości, która w bliźniaczej do opery formie oratorium rozbrzmiewała w zaskakująco ludzki sposób, wypływa też wiara w jego boską naturę i kryjąca się w niej nadzieja zmartwychwstania.
A festa? We wtorek rozgrywała się głównie w foyer, gdzie dobre wino i pyszne czekoladki pozwalały odetchnąć od pokutnego nastroju.
Relacjonuje: Paweł W. Siechowicz