Wieczór z ABBĄ na Festiwalu Ogrody Muzyczne
Wraz z nadejściem lata powrócił staromiejski Festiwal Ogrody Muzyczne. I to jeden z najważniejszych powodów, dla których warto wybrać się pod wieczór na plac Zamkowy w Warszawie, poza, oczywiście, chęcią spaceru wśród urokliwej architektury.
A gdy już się nań wybierzemy, poczujemy się z jednej strony oszołomieni ilością bodźców (uliczni grajkowie, sztukmistrzowie parający się ogniem, sprzedawcy z niezliczonym mnóstwem nieskończenie barwnych balonów…), a z drugiej ogarnie nas błogi spokój. Potem należy skierować swoje kroki ku Zamkowi Królewskiemu – to na jego dziedzińcu zostały ustawione dwa namioty, jeden festiwalowy, a drugi z kawiarenką z pysznościami (babeczki cytrynowo-migdałowe dosłownie rozpływają się w ustach!). I choć w środku tego pierwszego należy obowiązkowo nosić maseczkę, to jest on dość przewiewny i można się w nim poczuć komfortowo. No, może pomijając całkiem twarde krzesełka…
Szóstego lipca mój wieczór na 21. Festiwalu Ogrody Muzyczne im. Ryszarda Kubiaka upłynął pod znakiem Abby. Cóż, ponieważ jestem jej fanką, nie mogłam narzekać. Projekcję filmu dokumentalnego o najsłynniejszym popowym zespole poprzedziła wyjątkowo interesująca rozmowa związanego z Fundacją Ogrody Muzyczne Roberta Kamyka z dziennikarką Marią Szabłowską. Często tego typu spotkania niepotrzebnie przedłużają czas przed seansem – nie tym razem, tutaj chłonęło się dosłownie każde słowo rozmówczyni, która przed laty miała okazję poznać muzyków z Abby osobiście, a nawet była na koncercie zespołu 13 października 1976 r.… w Telewizji Polskiej! Ponoć każdy operator chciał wówczas mieć swój udział w wydarzeniu, a scenografowie stawali na głowie, aby siłą prostoty i pomysłu ująć Abbę i telewidzów. Grupie z kolei zależało na pozyskaniu publiczności krajów ZSRR, a w Polsce akurat działał spory fanklub, doskonale zaznajomiony z piosenkami Abby dzięki Polskiemu Radiu, które regularnie puszczało na antenie przeboje szwedzkiego zespołu. Wbrew pozorom nie było to normą – w Szwecji ABBA budziła kontrowersje, rozgłośnie z początku nie zawsze chciały ją emitować… Miało to wprawdzie korzystny wpływ na liczbę sprzedanych płyt, ale świadczyło też o niezrozumieniu fenomenu bandu, który ujmował radością życia, śpiewania, przebierania się na scenie, szczerością zawartą w tekstach (szczególnie gdy po 10 latach przyszedł czas rozpadu poprzedzony dwoma rozwodami w zespole). Wpadające w ucho melodie dzięki doskonałym aranżom i obróbce dźwiękowej zyskiwały na sile. Nie da się przecież zaprzeczyć, że ABBA, odkąd w 1974 r. wygrała Eurowizję singlem „Waterloo”, osiągnęła wprost niewyobrażalny sukces – od tego czasu sprzedała ponad 300 mln płyt, jej piosenki znalazły się w filmach oraz w kultowym musicalu „Mamma mia!” wystawianym na całym świecie, od Broadwayu w Nowym Jorku po warszawski Teatr Muzyczny Roma. „The Name of The Game”, „Dancing Queen” czy „S.O.S.” do dziś porywają do tańca, a „The Winner Takes It All” ciągle porusza, zwłaszcza gdy mamy świadomość, że tekst napisany przez swojego byłego męża Björna Ulvaeusa śpiewa tu Agnetha Fältskog (jednocześnie jest to już także czas po rozwodzie Anni-Frid Lyngstad i Benny'ego Anderssona). Film „ABBA forever…” w podtytule nawiązuje właśnie do tego utworu, wyreżyserował go w 2019 r. Chris Hunt. Dokument ogląda się świetnie – ma odpowiednie tempo, nie zawiera dłużyzn, w udany sposób prezentuje znane i mniej znane piosenki Abby, a chociaż nie zaskakuje, to tak czy inaczej pozwala uporządkować i pogłębić wiedzę na temat zespołu. I pomyśleć, że jeszcze w 1976 r., kiedy Maria Szabłowska rozmawiała z zespołem z okazji otrzymania przez grupę Złotej Płyty od Polskich Nagrań, nikt się nie spodziewał, że po blisko dekadzie ogromnej aktywności i licznych tras koncertowych ABBA zakończy swoją działalność. Zupełnie jakby Frida i Agnetha, śpiewające wcześniej jako solistki, Björn grający w zespole folk i Benny udzielający się w grupie rockowej, spotkali się na 10 lat po to, aby wspólnie stworzyć coś wspaniałego, co na zawsze odmieniło współczesną kulturę. „Spotkaliśmy się siedem lub osiem lat temu i zakochaliśmy się w sobie wszyscy czworo” ‒ opowiadał Benny Andersson w rozmowie z Marią Szabłowską przed laty. Cóż, jak widać miłość czasem przemija, muzyka – nie.
(MB)