Warsaw Film Festival dobiegł końca...
...wspominając tegoroczną edycję, nie można pominąć projekcji filmów muzycznych.
Jedną z ciekawszych kinowych propozycji okazał się film Vladimira Kozlova „Ślady na śniegu: punk syberyjski” startujący w Konkursie Filmów Dokumentalnych. Jest to godzinna opowieść o narodzinach i schyłku punku syberyjskiego w – o ironio - byłym ZSRR, gdzie za bycie punkiem można było trafić...na Syberię właśnie. Obraz został zrealizowany w zaledwie parę osób, co jednak nie pozbawiło go swoistego uroku. Rozmówcy opowiadają szczerze i z poczuciem humoru, a często używane zdjęcia i nagrania archiwalne pozwalają się przenieść w lata 80.-te i przyjrzeć się legendom punkowej sceny – m.in. tragicznie zmarłej poetce Jance Diagilewej i ojcu rosyjskiego punka Jegorowi Letowi. Bez wątpienia jest to też znakomita dokumentacja kulturowego fenomenu – syberyjski punk powstał z dala od wielkich metropolii takich jak Londyn czy Nowy Jork, był w rzeczywistości sprzeciwem wobec komunistycznego systemu, czy też raczej buntem egzystencjalnym przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co w przypadku punkowców ZSRR łatwo przełożyło się na niechęć do komunizmu (a co za tym idzie – represje za bycie punkiem). Rozpatrując syberyjski punk w tych kategoriach, jego – powiedzmy sobie szczerze – dość mierna jakość nie gra większej roli, tu najważniejsza była efektowność i krzyk, pewna postawa, niepozbawiona zresztą autoironii.
Trailer filmu
W filmie nie zabrakło również porównań do muzyki klasycznej. Jeden z rozmówców uznał, że o ile w muzyce klasycznej na koncerty przychodzi się dla muzyki, o tyle na koncerty punkowe...dla energii. Czy rzeczywiście...? Być może warto byłoby pokusić się o eksperyment i zabrać punka na koncerty klasyczny, a „klasyka” na koncert punkowy, a następnie dokonać pomiaru energii w każdej z sytuacji scenicznych.
(MB)