W kierunku wnętrza [rozmowa z Markiem Lechkim]
„Interior” (2019) w reżyserii Marka Lechkiego („Erratum”, „Pokolenie 2000”) to film, który śmiało krytykuje dzisiejszą rzeczywistość. Z reżyserem rozmawiamy o tym, dlaczego ta krytyka jest tak potrzebna.
Maja Baczyńska: Czym jest tytułowy „Interior”?
Marek Lechki: „Interior”, czyli wnętrze. Podoba mi się wieloznaczność i pojemność tego terminu. Z jednej strony jest to skierowanie na wnętrze, na jakieś z cicha odzywające się w nas głosy sprzeciwu, sympatii, tęsknoty. Głosy często pomijane, tłumione w świecie bezwzględnych sztywnych reguł. Ale też „interior” jako wnętrze kraju, w głąb którego udaje się bohater. Jest to film drogi – w kierunku wnętrza.
Jednym z wątków „Interioru” jest zakłamanie, w którym wielu z nas żyje. Powierzchowność i reputację chcemy mieć nieskazitelną, ale gdy przychodzi moment weryfikacji, nasze deklaracje tragicznie rozmijają się z rzeczywistym stanem rzeczy. Czy ten problem dotyka wyłącznie elit rządzących, osób na wysokich stanowiskach, na których ciążą duża odpowiedzialność i presja społeczna?
Ten film zrodził się z refleksji na temat naszej rzeczywistości, jej negatywnych aspektów. Zakłamanie jest jednym z nich. Inne to kult pieniądza, interesowność, promocja głupoty, faworyzowanie postaw rywalizacyjnych, stopniowe ograniczanie wolności itd. Myślę, że problemy te dotyczą wszystkich. Bogatych, biednych (zależnych od bogatych), elit rządzących, ale i poddanych. Niełatwo jest się sprzeciwić, kiedy co miesiąc musimy wpłacić do banku ratę kredytu. Praca od rana do wieczora bardziej przypomina niewolnictwo niż prawdziwe życie.
Interior
Jaka jest rola dzieci w Pana filmie? Czy pełnią funkcję symboliczną, czy może uświadamiającą głównych bohaterów? Czy to właśnie pamięć o dzieciństwie lub też po prostu troska o najmłodszych pomagają nam się otrząsnąć z nawyków wykształconych przez ogólnie panujący wyścig szczurów?
Dzieci są w tym filmie takimi samymi bohaterami jak dorośli. Reagują na pewne negatywne zjawiska obecne w otaczającej nas rzeczywistości. A często są ofiarami tych zjawisk, czego przykładem jest dziecko jednej z bohaterek, pozostawione w nagrzanym aucie w momencie, gdy mama delektuje się robieniem zakupów. Obrazek może niewyszukany, ale na pewno symptomatyczny. Dalej – córka głównej bohaterki zapada na trudną do zdiagnozowania, niewyjaśnioną chorobę dokładnie w tym momencie, gdy jej mama staje przed niełatwym wyborem dotyczącym zawodowego awansu. A nie jest to awans bezinteresowny. Kolejne dziecko – Grześ – przesiaduje w kościelnej wieży – z powodów metafizycznej potrzeby? A może on również nie radzi sobie z nasiąkniętą rywalizacją i dość brutalną rzeczywistością? Nie chciałem, aby dzieci coś symbolizowały. Dzieci są tu ofiarami, tak samo zresztą jak dorośli.
Ofiarami zjawisk, a może niezbyt zdrowego i humanitarnego systemu, który sami wymyśliliśmy? Czy można się na ten system nie zgodzić? Mówi Pan, że nie jest to łatwe, ale czy w ogóle możliwe, a jeśli tak, jak się do tego zabrać? Czy pierwszym krokiem może być odważna krytyka stanu zastanego?
Mówiąc filozoficznie – obserwacja i potem droga w kierunku wnętrza. Upraszczając – warto zadawać pytania. Tak naprawdę, w moim odczuciu, nie ma żadnych pewników, nic nie jest ustalone ostatecznie – ani w nauce, która ciągle pączkuje i jest reglamentowana, ani w historii, której, jak mówił Balzac, są dwie wersje, ani w duchowości, gdzie faworyzowane jest bezrefleksyjne oddanie sprawie, ani tym bardziej w polityce, która szuka szlachetnych imion dla swoich niecnych planów. Nawet śmierć nie jest pewna, jeśli spojrzymy na nią z punktu widzenia mistyki. To jest dobry punkt wyjścia, żeby pytać. Na przykład: dlaczego tak łatwo daliśmy się podzielić na lewą i prawą stronę?
W filmie losy Magdy i Maćka, głównych bohaterów „Interioru”, się krzyżują. Dlaczego następuje to tak późno? Co to spotkanie tak naprawdę oznacza dla całej historii?
Od początku pomysł był taki, żeby spotkanie to było krótkie i dość emocjonalne. Między bohaterami nie padają żadne słowa, a jednak czujemy, że coś ich łączy. Jakieś podobieństwo w odczuwaniu świata, wrażliwość. Być może tęsknota za czymś żywym, prawdziwym. Oboje są w szczególnym momencie, oboje są poturbowani, bo oboje idą pod prąd. To chwilowa pozawerbalna bliskość.
Moje ostatnie pytanie dotyczy muzyki w filmie. W jaki sposób doszło do Pana współpracy z kompozytorem Janem Sanejką?
Wraz z producentami postanowiliśmy zorganizować coś na kształt konkursu. Kilku kompozytorom zaproponowaliśmy stworzenie muzyki do wybranych scen. Sceny różniły się temperaturą, tempem, dramaturgicznym napięciem. Propozycje Janka były najciekawsze. Myślę, że na poziomie emocjonalnym zrozumieliśmy się bardzo dobrze. Powstała bardzo ciekawa muzyka, pełna niuansów, delikatna i intensywna jednocześnie. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy. Wróżę Jankowi jasną przyszłość w muzyce filmowej.