W Gdańsku Fidelio i tajemnica słowa
Fidelio to opera o wolności skomponowana przez Beethovena – społecznika, głęboko zaangażowanego w sprawy polityczno-ludzkie. W Operze Bałtyckiej historia posłużyła za pretekst, by zwrócić uwagę na fakt, jak bardzo słowo kształtuje naszą rzeczywistość, oddziałuje na to, jak interpretujemy świat, który nas otacza.
Reżyser Michael Sturm przypomniał, dlaczego tyrani boją się słowa pisanego i co kryją w sobie najważniejsze dzieła literatury napisane przez Człowieka. Wielka litera nie jest tutaj przypadkowa. Jednak nie będę spojlerować, bo to wydarzenie, którego koniecznie trzeba doświadczyć na własnej skórze. Napiszę tylko tyle – opera, którą stworzył najpotężniejszy ze wszystkich symfoników, jakich znamy w Europie, zaczyna się od ciszy. I od słowa pisanego. Orkiestra i dyrygent czekają w ciemności na znak (zamysł ten uderza w nas tym mocniej, że aktualnie zespół znajduje się na widoku, przed sceną, co wymusił reżim sanitarny związany z pandemią). Kto go daje? Dlaczego właśnie on? I czym to wszystko się skończy?
Reżyseria Sturma jest głęboko przemyślana, spójna, niezwykle mądra i poruszająca. Pomagają mu artyści, którzy z jednej strony z lekkością dźwigają niezwykle przecież trudne partie wokalne w „Fideliu”, a z drugiej – aktorsko świetnie przygotowani – oddają wymownie sens koncepcji, którą odważnie stworzył Sturm. Mocno w pamięć zapada szczególnie rola wykreowana przez Artura Jandę. Jego wybitny talent komediowy w tym wypadku jeszcze wzmacnia ostrzegawczy przekaz opery.
Kinga Wojciechowska