Viva Abbado!
Nie każdy koncert musi być zwyczajny, i takie też były dwa koncerty, które odbyły się 19 maja w Filharmonii w Berlinie. Każdy był wyjątkowy z innego powodu.
Koncert kameralny, od którego rozpoczęła się wizyta „Presto” w Berliner Philharmoniker, nie był typowym koncertem, na którym publiczność po prostu słucha muzyki, a potem wychodzi. Dobór repertuaru podporządkowany był ukazaniu przyjaźni Felixa Mendelssohna z Johannem Wolfgangiem von Goethem. Berlińczycy zabrali publiczność w podróż w czasie – nie tylko muzyczną… Pomiędzy częściami poszczególnych utworów, za sprawą głosu znakomitej niemieckiej aktorki, Marii Schrader, mogliśmy wysłuchać fragmentów poezji mistrza, a także listów obu panów – nie tylko tych, pisanych do siebie, ale i do szerokiego grona przyjaciół. Repertuar, choć na pozór jednorodny, okazał się bogaty w przeżycia emocjonalnie. Ciekawie zaprezentował się młodziutki kwartet smyczkowy Minetti, który zaprezentował Kwartet a-moll op. 13 nr 2 F. Mendelssohna. Interpretacja świeża i pełna życia, a jednocześnie niezwykle dojrzała. Klasę pokazał również Philharmonia Quartett, prezentując drugą i czwartą część z Kwartetu fortepianowego h-moll op. 3 nr 3. Rozczarowanie przyniosła Sonata F-dur na skrzypce i fortepian w wykonaniu Christiana Stadelmanna, drugiego skrzypka kwartetu Filharmonii Berlińskiej i Cordelii Hӧffer. Odbiór utrudniały zarówno mankamenty techniczne, jak i szorstki, brutalny dźwięk, zupełnie nieadekwatny do prezentowanej muzyki. Na koniec oba zespołu połączyły siły w jednym z najciekawszych utworów młodziutkiego Mendelssohna – Oktecie Es-dur op. 20. Muzycy znakomicie współpracowali, co było nie tylko widoczne, ale i dobrze słyszalne. Największe emocje wzbudziła trzecia część, Scherzo – w pełni oddająca określające je Allegro leggierissimo. I choć utwór ten często pojawia się w kameralnym repertuarze koncertowym, to śmiało możemy przyznać, że było to jedno z lepszych wykonań, jakie kiedykolwiek mieliśmy okazję słyszeć.
Koncert kameralny okazał się być tylko jaskółką zwiastującą prawdziwą wiosnę…
Claudio Abbado nie trzeba przedstawiać. Ten znakomity dyrygent kierował w swojej karierze praktycznie każdą ważną orkiestrą na świecie. Pierwszą rzeczą, która natychmiast rzucała się w oczy podczas koncertu, była niezwykła oszczędność ruchów włoskiego dyrygenta. Berlińczycy byli wyczuleni na najlżejszy gest swojego byłego szefa. Reagowali natychmiast, pomimo że jego ruchy były minimalne.
Koncert rozpoczęła muzyka Felixa Mendelssohna do „Snu nocy letniej wg Szekspira”. Abbado spośród wszystkich części wybrał Uwerturę, Scherzo, Intermezzo, Nokturn i dwie części chóralne. Solistkami były Deborah York i Stella Doufexis, partię chóralną wykonywały Ladies of the Chor des Bayerischen Rundfunks. W wykonaniu Filharmoników Berlińskich muzyka Mendelssohna zabrzmiała niezwykle lekko i przejrzyście. Abbado nie przepuścił żadnej okazji, żeby pokazać co ciekawsze detale instrumentacji. Świetne wrażenie robiło Scherzo – drewno miało tam pole do popisu, który na długo pozostał w pamięci. Również solistki zrobiły jak najlepsze wrażenie. Jedyny zarzut skierowałbym w stronę chóru – może to kwestia ilości śpiewaczek albo mojego przyzwyczajenia, ale nie miał odpowiedniej masy brzmienia.
Ale muzyka Mendelssohna była tylko przystawką. Rolę dania głównego i deseru jednocześnie pełniła „Symfonia fantastyczna” Hektora Berlioza. Również tutaj Abbado pokazał, że jest obiektywnym dyrygentem. Nie interesowało go forsowanie własnej wizji, skupił się przede wszystkim na oddaniu intencji Berlioza. Czy to był z jego strony błąd? Bynajmniej! Charakter każdej części symfonii oddany był z niezwykłym pietyzmem i zaangażowaniem. Niezwykła była umiejętność budowania przez dyrygenta napięcia i kontrola orkiestry, która brzmiała przejrzyście nawet w najbardziej ekscytujących momentach. Fascynowało jedwabiste brzmienie smyczków, świetne drewno i blacha, nienachalna i pozostająca raczej w tle. Na kolana powalały dwie ostatnie części. W marszu Abbado wydobył z orkiestry mnóstwo złowieszczej energii. „Sabat czarownic” przyciągał uwagę brzydotą brzmienia – nigdy nie słyszałem tak doskonałej parodii idee fixe przez klarnet Es, nigdy też nie słyszałem (chyba, że w najgorszych koszmarach) tak upiornie brzmiących smyczków. Moment, w którym pod koniec symfonii dochodzo crescendo dochodzi do potężnego tutti, na długo pozostał mi w pamięci. Berlińska publiczność oklaskiwała Claudio Abbado długo i gorąco – tak, jak sobie na to zasłużył.
Ech i OŁ
fot. Cordula Groth/Stiftung Berliner Philharmoniker