Tu nie ma miejsca na bezpieczeństwo [wywiad]
KINGA A. WOJCIECHOWSKA: Drugie artystyczne spotkanie w Gorzowie Wielkopolskim wypada jeszcze przed inauguracją IV Festiwalu Muzyki Współczesnej. Moim rozmówcą jest Bartosz Michałowski, założyciel, dyrektor artystyczny i dyrygent Poznańskiego Chóru Kameralnego, dyrektor Ogólnopolskiego Konkursu Kompozytorskiego Opus 966, pomysłodawca i organizator znaczących przedsięwzięć kulturalnych. Mamy dosłownie kwadrans na rozmowę, tuż przed koncertem, w przerwie próby chóru.
Kinga A. Wojciechowska: Zaśpiewać można wszystko?
Bartosz Michałowski: Można. I można to robić dobrze, choć chyba nigdy tak, jak ktoś, kto wyspecjalizował się w określonym stylu. Przez lata zajmowałem się muzyką dawną, zwłaszcza barokową. Mój zespół często podejmował się śpiewania utworów z tego okresu i nadal to robi, osiągając bardzo dobre efekty, czego dowodem jest choćby nasza współpraca z legendarnym Concerto Köln czy Irish Baroque Orchestra. Jestem jednak przekonany, że moje zamiłowanie do tej muzyki czy tzw. wykonawstwa historycznie poinformowanego tu nie wystarczy. Trzeba, by i śpiewacy poświęcili się właściwie wyłącznie wykonywaniu utworów barokowych. Jeśli zaś na co dzień śpiewa się w różnych stylach, to trzeba do materii podchodzić rozważnie, z dużą dozą pokory. Trzeba też obserwować wybitnych specjalistów.
Nie kusiło Pana, żeby zamknąć się w jednej stylistyce?
Kusiło, ale chyba bardziej obawiałem się tego, jak wielu rzeczy być może wówczas nie doświadczę. Poza tym mój zespół szybko stał się rozpoznawalny i pożądany przez poważne instytucje kultury i renomowane festiwale. Prowadząc chór, który utrzymuje się dzięki koncertowaniu, a nie z dotacji, trudno – w polskich realiach – pozwolić sobie na odrzucanie wszelkich propozycji niezgodnych z wytyczoną, wąską ścieżką repertuarową.
A do tego etykietka wszechstronnego zespołu się sprawdza.
Tak. Zespołu wszechstronnego, ale także niezawodnego. Takich zespołów szukają np. filharmonie. A my nie zawodzimy. Od kiedy współpracujemy z dyrektor Moniką Wolińską, nasze koncerty zawsze stoją – jak sądzę – na wysokim poziomie. Choć, oczywiście, dzięki kilku wykonaniom, nie staniemy się np. specjalistami od Arvo Pärta, bo to muzyka bardzo specyficzna. Charakterystyczny styl tintinnabuli – mistyka osiągana poprzez prowadzenie głosów w szczególny sposób – sprawia, że śpiewanie jego utworów nie jest łatwe. Jestem pełen podziwu dla moich młodych śpiewaków, którzy naprawdę dobrze sobie z tym radzą.
Lepiej się pracuje z młodymi?
To zależy.
A ma pan porównanie?
Tak. I widzę, że charakterystyczną cechą młodych śpiewaków jest wielka pasja, zdolność do poświęcenia dla idei, dla projektu, nie ma problemu, gdy nagle trzeba zrobić więcej, bo tego wymaga sytuacja. Starsi śpiewacy, co zrozumiałe, często bardziej cenią sobie przewidywalność i poczucie bezpieczeństwa. W tym, co obecnie robi Poznański Chór Kameralny, nie ma miejsca na bezpieczeństwo. Zbyt dużo się dzieje, często przygotowujemy kilka projektów na raz. Cenię u śpiewaków zdolność do poważnego podejścia do tego, co robią. Niektórzy – a z takimi pracuję – po prostu ją posiadają. Inni osiągają ją dopiero, gdy doświadczą obowiązków wynikających z regularnej pracy zawodowej, czy życia rodzinnego. Zauważają wówczas, że i śpiew trzeba wpisać w plan tygodniowy, miesięczny lub nawet roczny.
I nie odchodzą?
Rzadko. A jeśli już, to raczej ze względu na np. powrót w rodzinne strony po zakończeniu studiów w Poznaniu. Na przestrzeni lat częściej odchodzili ci, którzy nie rozumieli mojej idei.
A jaka jest idea?
Nie wprowadzam dyktatury, nigdy nikogo nie obrażam, przywiązuję wielką wagę do bycia fair, jeśli chodzi o wymagania, czy terminy. Ale jednocześnie wymagam od innych tego, czego wymagam od siebie. Niektórzy potrafią zaplanować sobie czas na kilka miesięcy do przodu, niektórzy nie. A to planowanie jest szczególnie ważne w chórze niezawodowym.
Jest jakiś bodziec do tego, żeby jednak planować i być odpowiedzialnym za siebie i innych?
Trzeba zapytać moich śpiewaków, co skłania ich do bycia odpowiedzialnym za zespół. Ale właśnie dzięki ich odpowiedzialności, od dziesięciu lat – powiem z dumą – realizujemy wiele niezwykłych, także międzynarodowych projektów. Stają się one faktem dzięki wspólnemu zaangażowaniu. Wypracowaliśmy chyba optymalny model: przede wszystkim pasja, do tego jasne zasady, pasjonujące projekty, czasem, w miarę możliwości, finansowa gratyfikacja. To system sprawdzający się w tego typu zespole. Moi śpiewacy są młodzi, ich działalność pozamuzyczna się dopiero kształtuje. I dobrze, niech pracują w zawodach, które staną się ich pasją. Niech szukają drogi życiowej. A na razie śpiew jest tym, w czym się znakomicie realizują.
Ale jak zaczyna się poważne zawodowe życie, to odchodzą?
To zależy, jak sobie to życie układają. Bywają osoby, które, gdy tylko zaczną pracę stwierdzają, że to za dużo – trzeba z czegoś zrezygnować. Ja mam szczęście do osób, które np. prowadząc własny biznes i wychowując dwoje dzieci, nie opuszczają prawie żadnej próby. Rzadko się zdarza, że ktoś, dla kogo śpiewanie jest ważne, a swoje życie potrafi dobrze zorganizować, stwierdza, że po prostu nie ma czasu na chór. Gdy taka osoba odchodzi, oznacza to, że była zmuszona dokonać niełatwego wyboru, ustalić życiowe priorytety. To zrozumiałe.
Ciężko odejść na dobre.
Im dłużej się śpiewa, tym jest trudniej. Dla jednego koncertu odbywamy czasem dziesięć, piętnaście prób. Próba to ciężka praca, choć najczęściej w miłej atmosferze. Kawa, ciastka i pogaduchy to istotny, acz jednak dodatek. Zauważam jednak, że wartościowa, dobra praca – po prostu się broni. Młodzi mają zapotrzebowanie na coś prawdziwego, co dzieje się według określonych zasad, coś, co trafi głęboko, do ich wnętrza. Dziś wszystko jest takie powierzchowne, tanie...
A nam – urodzonym pod koniec lat siedemdziesiątych już nudzi się ta powierzchowność, tani blichtr.
To oczywiste, że mamy tego dość. Mam nadzieję, że kolejnym pokoleniom też szybko się to znudzi. Nie ma porównania pomiędzy dzisiejszym wyścigiem po powierzchni, a spokojnym odkrywaniem najgłębszych i najpiękniejszych prawd.
Rozmowa mogłaby trwać. Umawiamy się więc na kawę w Warszawie. Teraz rozstajemy się na chwilę, bo Bartosz Michałowski wraca do swojego chóru, żeby kontynuować próbę. Za pół godziny rozpocznie się koncert, którego program bardzo odważnie skonfigurowała dyrektor artystyczna festiwalu Monika Wolińska [relacja tutaj].
Bartosz Michałowski w obiektywie Ksenii Shaushyshvili