Tomasz Kajdański: Życie jest wielką miłością
W poznańskim Teatrze Wielkim, 13. maja, odbyła się premiera baletu „Anna Karenina” Rodiona Szczedrina. Anny Kareniny jest jedną z najbardziej znanych bohaterek wielkiej literatury. Jeśli nawet ktoś nie czytał powieści Lwa Tołstoja, to może przynajmniej o niej słyszał. Nie mówiąc już o wielkiej liczbie adaptacji filmowych, z których pierwsza powstała w 1911 roku, a najnowsza – w roku 2012. Wielką powieść filmowano na przestrzeni stu lat! Baletowa „Anna Karenina” też ma swoją historię, ale spektakl w Poznaniu dopisuje do niej nową kartę. O to – i jak to w ogóle jest tworzyć nowe choreografie – pytam dyrektora baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu i choreografa premierowego spektaklu, Tomasza Kajdańskiego.
Władysław Rokiciński: Jeśli nawet pozostawilibyśmy na boku muzykę filmową, to chodzić śladami Anny Kareniny w muzyce można by długo. Ale tylko kompozycja Rodiona Szczedrina z 1972 roku została napisana jako muzyka właśnie dla baletu. Przypomnijmy, że żoną kompozytora była niedawno zmarła, wybitna primabalerina, Maja Plisiecka. Jak to się stało, że w swojej pracy choreografa podjął Pan ten temat? Jaka się za tym kryje historia?
Tomasz Kajdański: Żeby zrealizować takie przedsięwzięcie potrzebny jest dobry zespół baletowy, dobrze działający teatr pod względem technicznym i doskonała orkiestra. Pracując w różnych teatrach w Europie, nie zawsze miałem możliwość realizowania tego projektu. Pani Dyrektor Renata Borowska-Juszczyńska umożliwiła mi tak długo oczekiwaną realizację.
Znany jest Pan z pasji do wielkiej literatury i z poglądu, że balet powinien być też teatrem, a tancerze – aktorami. Zgodnie z tą zasadą, stworzył Pan cały szereg choreografii, choćby tzw. cykl szekspirowski. Czy poznańską premierę można zaliczyć jako kolejną odsłonę tej właśnie Pana – jeśli tak mogę powiedzieć: literackiej – pasji?
Tak, to prawda. Jeszcze jako tancerz zawsze lubowałem się w rolach charakterystycznych. Gdy sam jestem na widowni, uwielbiam przedstawienia wciągające mnie swoją treścią i grą aktorską. Tak więc, jako choreograf i reżyser staram się jak najwięcej przekazać tego, co mnie najbardziej wewnętrznie interesuje: duszy człowieka. Do tego niezbędna jest muzyka, która wypełnia całą tę przestrzeń teatralną.
Istnieją wersje baletowe „Anny Kareniny”, do których muzyka nie została oryginalnie napisana. Chociażby balet w choreografii Borisa Eifmana, z muzyką pochodzącą z różnych utworów Piotra Czajkowskiego. Są też choreografie, muzyka do których składa się z utworów różnych kompozytorów. Czy jest to uprawnione działanie choreograficzne?
Muzyka jest matematyką, jest kosmosem, w którym poruszamy się świadomie, bardziej lub mniej. Bez kompozytora, który całą swoją energię koncentruje na tym dziele, jest bardzo trudno zbudować przedstawienie. Staram się zawsze współpracować z kompozytorem, czytając jego myśli i czytając jego duszę, muzykę. To jest wspaniałe.
Zadam pytanie, które może Pana rozśmieszyć, bo okaże się tak naiwne dla kogoś, kto zawodowo – i duchowo – jest człowiekiem baletu. Praca choreografa, czemu jest bliższa: pracy kompozytora, czy pracy reżysera, np. spektakli teatralnych?
Jest to praca intelektualno-fizyczna. Poznanie treści partytury wymaga ogromnej ilości czasu. Do tego dochodzi ruch, własnym ciałem przekazuję ruch tancerzom, więc jest to ciężka praca fizyczna. Jeżeli balet ma 90 minut, potrafię w ciągu jednego dnia zrealizować jedynie 3 minuty. Do tego dochodzi ciągła niepewność, czy to, co się myśli, trafi do ogólnej percepcji. Bycie choreografem jest bardzo specyficzną działalnością. Wymaga to ogromnej koncentracji i zdrowia. Trudno to porównać z reżyserem i z kompozytorem. Te zawody mają zupełnie inny charakter.
Kompozytor – to, co skomponuje, zapisuje w nutach. A jak „zapisuje” swoje dzieło – choreograf? Istnieje jakiś system? Spektakl baletowy może zostać, oczywiście, sfilmowany, zarejestrowany na odpowiednich nośnikach i tak trwać. Ale nie zawsze tak było. Czy tamte choreografie można było odtwarzać tylko z pamięci?
Tak, są systemy zapisywania choreografii, ale dzisiaj stosujemy tylko nośniki elektroniczne. Dawny styl zapisu był wyjątkowo czasochłonny i wymagał długoletnich studiów.
Pan jest nie tylko choreografem, ale i tancerzem. Czy taniec, to naturalna droga do choreografii? Czy można wyobrazić sobie choreografa, który nigdy w życiu nic sam nie zatańczył? A może tacy zdarzyli się w historii baletu? Bo podobno w świecie wszystko, co tylko przyjdzie nam do głowy, albo się zdarzyło, albo zdarzy. Taka jest rozmaitość życia.
Bardzo trudno przekazać tancerzom ruch, jeśli samemu się nie tańczyło. Człowiek, który nigdy w życiu nie skończył szkół baletowych, ma wielki problem z przekazaniem swojego ruchu. Zdarzają się fenomeny, ale 98% choreografów było tancerzami.
Przez 35 lat, od końca lat 70. ubiegłego wieku, mieszkał Pan, tańczył, tworzył choreografie i kierował zespołami baletowymi w Niemczech. Czy ten powrót do Polski jest powrotem na stałe?
Jestem związany z europejską kulturą i z europejskim teatrem, nie wiem jak potoczą, się moje dalsze losy.
Poznański Teatr Wielki – ale i w ogóle Poznań jako miasto – to bardzo dobre marki artystyczne. Ale jest też chyba prawdą, że życie artystyczne w Niemczech i tamtejszy rynek sztuki są zdecydowanie większe. Czy to jest tylko sprawa potężniejszej gospodarki?
Tradycja tańca w Poznaniu ma ogromną historię, przypomnijmy choćby twórczość Konrada Drzewieckiego i jego teatru tańca. Obojętnie gdzie, teatr związany z osobowością twórczą, powstaje i ginie wraz z tym artystą. Nie ma znaczenia, w jakim zakątku świata my się znajdujemy. Oczywiście ekonomia gra dużą rolę, ale człowiek jest największym źródłem energii teatru.
Wiele lat temu, w punkcie poprawek krawieckich na warszawskim Mokotowie, spotkałem klienta, którego twarz wydawała mi się znajoma. Poruszał się z ogromnym trudem. Po jego wyjściu, zapytałem panią krawcową, kto to był. Usłyszałem nazwisko jednego z największych polskich tancerzy i choreografów. Czy taniec niesie ze sobą wysokie ryzyko zawodowych schorzeń? Czy może tamten tak smutny przypadek – schorzenia ruchowe i bieda – odeszły w zapomnienie razem z epoką?
Balet klasyczny jest jednym z najcięższych zawodów, wymaga wieloletniej pracy i związany jest z okrutnym wysiłkiem fizycznym. Tragedią jest to, że zawód kończymy, mając 38 lat i pozostaje pustka, jeżeli nie przygotowałeś się do innej strony zawodowej. Za tym idzie ogromne napięcie emocjonalne, które rekompensuje aplauz publiczności. To nie jest zdrowy zawód.
Czy może myśli Pan o jakimś dziele literackim jako kolejnym temacie choreograficznym? Czy jest z tym trochę tak, jak z pisaniem scenariuszy? Są dzieła, z których da się zrobić scenariusz, a są takie, które tylko z ogromnym trudem poddałyby się takiej operacji, albo w ogóle nie.
Tak, następną inscenizacją, którą przygotowuję jest „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Bardzo chciałbym wystawić w Polsce „Pierścień Nibelunga” na podstawie muzyki Ryszarda Wagnera. Co naprawdę ciekawe, udało mi się wystawić jako sztukę baletową „Lulu” Franka Wedekinda, „Na dnie” Maksyma Gorkiego i „Rewizora” Nikołaja Gogola. Tak, to trochę tak, jak z pisaniem scenariuszy.
„Annę Kareninę” przeczytałem późno, dopiero kilka lat temu. Była to poruszająca lektura. Jej przekaz był dla mnie taki: dramaty jednostek, dramaty emocjonalne, są nieodwołalnie wpisane w byt człowieka. Nic, żadne realia życia, od nich nie chronią. Jak Pan podsumowałby przesłanie „Anny Kareniny”?
Życie jest wielką miłością.
Bardzo dziękuję za rozmowę.