Tomasz Bęben: Tkwimy w tymczasowej rzeczywistości

30.04.2020
fot. Dariusz Kulesza

Filharmonia Łódzka była jedną z pierwszych instytucji artystycznych, które zostały dotkliwie naznaczone epidemią koronawirusa. Postawiła ona jej pracowników w stanie zagrożenia życia i niewiedzy. Od władz wymagała zastosowania wielu mistrzowskich umiejętności z zakresu zarządzania kryzysowego czy psychologii oraz silnej odporności na stres.
O nowozaistniałej sytuacji z dyrektorem Filharmonii Łódzkiej Tomaszem Bębenem rozmawia Vanessa Rogowska.

Vanessa Rogowska: Podczas epidemii koronawirusa Filharmonia stara się funkcjonować w innej przestrzeni. Jak to wygląda?

Tomasz Bęben: Jak każdą inną instytucję kultury, rzeczywistość postawiła nas w trudnej sytuacji. Niestety nasze środowisko zostało szczególnie mocno dotknięte działaniem wirusa. Muzycy pracują w wielu miejscach jednocześnie, są jak jeden organizm. Uczą, wykładają, biorą udział w licznych projektach. Możliwość zakażenia była ogromna, no i potwierdziła się. Po pierwszym uderzeniu, które było związane z szokiem i pytaniem „Dlaczego my?”, nastąpiła redefinicja postaw, po której trzeba było niezwłocznie przeorientować działania całej instytucji. Zamknięcie filharmonii, zdefiniowanie sposobu, w jaki będzie dalej działała, przeniesienie części pracy do naszych domów, ustalenie nowych priorytetów. I podstawowe pytanie o to, jak w tej sytuacji utrzymać kontakt z muzykami i ze słuchaczami, którzy też przecież zostali sami w swoich domach. Dla wielu z nich bywanie w filharmonii miało znaczenie prawie rytuału. Traf chciał, że mogliśmy wrzucić na profile w mediach społecznościowych świeżutkie nagrania z naszych płyt. To był nasz pierwszy ruch w sieci w okresie pandemii. Potem poszło już jak po maśle.

Zapytam o zdrowie poszkodowanych. Mam nadzieję, że czują się dobrze?

Mamy świadomość najtrudniejszych doświadczeń, jakim musieli stawić czoła niektórzy ze współpracujących z filharmonią muzyków. Kwarantannie poddanych było prawie siedemdziesięciu artystów. Kolejnych kilkudziesięciu w zaprzyjaźnionych instytucjach. Wirus zostawił w nas wszystkich trwały ślad. Staraliśmy się wzajemnie wspierać i tamte emocje pozostaną we mnie na zawsze.

Trzeba zauważyć, że zanim epidemia wymusiła na wszystkich zawieszenie codziennego trybu życia, Filharmonia Łódzka pracowała z sukcesami nie tylko w rejonie łódzkim. Prowadziła bogate życie koncertowe, wydawnicze, a nawet została kilkakrotnie nagrodzona. Proszę się pochwalić i przybliżyć czytelnikom więcej informacji.

Rzeczywiście, tamte chwile radości z dzisiejszej perspektywy to już odległa przeszłość. Ale tak, mieliśmy niezwykły czas. W ubiegłym roku razem z wytwórnią DUX nagraliśmy trzy płyty, w tym dwie z udziałem orkiestry pod batutą Pawła Przytockiego. Pierwsza zawiera koncerty skrzypcowe Emila Młynarskiego, którego tu w Łodzi kojarzymy również jako teścia Artura Rubinsteina, patrona naszej filharmonii. Solista i wykonawca tych koncertów to łodzianin Piotr Pławner. Ta płyta rodziła się długo, a jej idea powstała wiele lat temu. Wsparcie Ministerstwa Kultury pozwoliło wreszcie sfinalizować nasze ambicje, a cały ten proces zakończył się owacjami dla Pawła Przytockiego w siedzibie NOSPR, gdy odbierał nagrodę Fryderyk w kategorii album roku – muzyka koncertująca. Druga płyta to ciekawy pomysł na nagranie dwóch koncertów fortepianowych Grażyny Bacewicz i Aleksandra Tansmana. W wypadku Tansmana to światowa premiera fonograficzna jego I koncertu. Solistką była Julia Kociuban, bardzo młoda i niezwykle utalentowana pianistka, z którą orkiestra pracowała z dużą przyjemnością. Płyta również dostała nominację do Fryderyka w kategorii muzyka koncertująca. Trzecia płyta to nagrania chóru, który obchodzi właśnie jubileusz 50-lecia istnienia. Dotychczas chór przez większość swojego czasu był podporządkowany działaniom oratoryjnym, ale na skutek pracy od 2011 r. z chórmistrzem Dawidem Berem nabył tak niezwykłych umiejętności, że mogliśmy się pokusić w roku jubileuszu o nagranie płyty, która koncentruje się właśnie na naszym mniejszym zespole. „Masses” to msze trzech kompozytorów: Gabriela Fauré, Krzysztofa Grzeszczaka i Jamesa Whitbourna. Album ten może nie należy do komercyjnych, ale jest migawką estetyczną, która ukazuje kondycję chóru w konkretnym momencie jego funkcjonowania. Płyta będzie też insertem do książki o chórze, która ukaże się we wrześniu tego roku na mocno już spóźnione zakończenie jubileuszu. Słowa uznania, które James Whitbourn przesłał jednemu z wykonawców, Pawłowi Gusnarowi, a potem nagrał coś specjalnie dla nas, co pokazaliśmy w Wielką Sobotę na profilu społecznościowym filharmonii, świadczą o jakości wykonania. Chór dostał niecodzienną pochwałę od samego kompozytora, a to miły sygnał pochodzący spoza lokalnego środowiska. No i jeszcze nagroda Armatka Kultury przyznawana przez czytelników łódzkiego „Kalejdoskopu”. Kapituła nagrody dostrzegła pojawienie się płyty jako ważne wydarzenie pośród wielu innych, które nie trafiają na szpalty poczytnych dzienników. To był naprawdę dobry czas, który bezpośrednio poprzedzał ten, w którym obecnie próbujemy się odnaleźć.

Jak zmieniła się Pańska rola w obecnym kryzysie?

Nie miałem gotowych odpowiedzi na każde z pytań, które stanęły przede mną po uświadomieniu sobie bardzo realnego zagrożenia. W pierwszym momencie podejmuje się decyzje regulujące podstawowe zasady postępowania. To pozwala innym odnaleźć się w nieznanej i groźnej sytuacji. Takie były pierwsze trzy dni. Przestawiliśmy działalność filharmonii na inne tory funkcjonowania. Przenieśliśmy i nasze biura, i wyobraźnię do internetu. Zdaliśmy sobie sprawę z potrzeb naszych melomanów i konieczności utrzymania spokoju komunikacyjnego, z myślą o poczuciu bezpieczeństwa tych, którzy są naszymi stałymi odbiorcami. Nie kierowała nami myśl zrobienia wyników oglądalności czy nabicia odsłon. Naszym priorytetem było dostarczenie muzyki tym, którzy byli porzuceni, zamknięci albo z innych przyczyn nie mogli sięgnąć po naszą ofertę. Robiliśmy wszystko dla tych, którzy za pomocą komórki i komputera mogli skorzystać z ekwiwalentu kontaktu z Filharmonią Łódzką. Streaming to jedna z form naszej obecności. Przypomnieliśmy sobie ciepły i kameralny w klimacie film „Filharmonia od kuchni”, który lata temu wyprodukował Instytut Muzyki i Tańca. Ten film za sprawą swojej eteryczności spotkał się z przyjaznymi komentarzami samych muzyków, którzy nagle zdali sobie sprawę z tego, że coś stracili. Szczególnie silnie poczuliśmy, jak bardzo chcemy wrócić i jak bardzo tęsknimy. Filharmonia to nie tylko budynek, lecz także miejsce bycia razem. Nasza praca jest zorientowana wokół współtworzenia emocji i impresji, które de facto trafiają do innych, tworząc grono nadawców i odbiorców. Tu nie ma alternatywy. Od tego są sale koncertowe. Dlatego, kiedy już podjęliśmy z managementem filharmonii typowo zarządcze decyzje, zdałem sobie sprawę z jeszcze innej mojej roli. Pracuję w środowisku ludzi twórczych. Myślę nie tylko o artystach, lecz także o pracownikach działów merytorycznych, artystycznych i budujących wizerunek. Trzeba im zapewnić jakąś bezpieczną przestrzeń, którą wypełnią konkretną treścią. Moje działania skupiły się na tym, by dostarczyć narzędzia i umożliwić pracę. To był nieco spokojniejszy etap działań. Muzycy skrzyknęli się wokół przedświątecznego, muzycznego pozdrowienia i zrealizowali film, który miał premierę pierwszego dnia świąt Wielkiej Nocy. Jest wzruszający i cieszy się wciąż niezwykłą popularnością. Słychać w nim muzykę Wojciecha Kilara. To „Walc” z „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy. Dla łodzian to symboliczne. Pozamykani w domach artyści wciąż potrzebują kontaktu z sobą i tymi, dla których grali. I ten film świetnie to pokazał. Gdy się zorientowałem, że moi współpracownicy realizują się w podejmowanych czynnościach, że wirtualne pole ich działań jest zabezpieczone, mogłem zacząć zastanawiać się nad tym, co dalej, jak będą wyglądały kolejne miesiące? Wciąż myślimy jeszcze w kategoriach skoncentrowanych na zabezpieczeniu własnego zdrowia i życia, choć powoli przyzwyczajamy się do stanu, w którym trwamy. Wielu stawia też pytania o to, co tak naprawdę wydarzyło się w naszych instytucjach i jak najnowsze doświadczenia zmienią nasze działania. Jak wielu solistów i dyrygentów, muzyków doangażowanych nie wystąpiło na naszej estradzie i długo tu jeszcze nie wystąpi? To zajmuje mnie dość intensywnie. Artyści pracujący z wolnej stopy zostali nagle odcięci od źródeł dochodów. Nie każdy zdołał się zabezpieczyć. Wszyscy oni natomiast podjęli przygotowania do występów na wielu polskich estradach, a koncerty jedną decyzją zostały skasowane. Jeśli ten stan zawieszenia przedłuży się na kolejne miesiące, co się z nimi stanie? Czy wystarczą programy przygotowane przez rząd? Ilu artystów będzie mogło z nich skorzystać? Jak długo te programy będą działały? Nie ma łatwych odpowiedzi na te pytania. Nie ma również prostych recept na lęk o zakres koniecznych zmian planów artystycznych w drugiej części roku. Brak jasnej perspektywy uniemożliwia zaplanowanie ewentualnych korekt. Tkwimy w tymczasowej rzeczywistości, nie mogąc nakreślić jasnych planów na najbliższą przyszłość.

Myślę, że trzeba być tu i teraz. Nie wybiegać za daleko w przyszłość, która nie daje się przewiedzieć. Jej obraz będzie się kształtował powoli…

Myślenie krótką kategorią czasową jest jednym ze sposobów radzenia sobie z kryzysem. To łatwiejsze i w sumie skuteczne, bo daje poczucie panowania nad biegiem spraw. Jednak coraz mocniej odczuwam dyskomfort spowodowany brakiem danych, które pomagają kreślić działania filharmonii w półtorarocznej lub dwuletniej perspektywie. Skupiam się na informacjach dostarczanych przez sztaby kryzysowe i pozostaję w oczekiwaniu na kolejne zalecenia. Jak to się mówi, „nosi mnie”.

Jakie mocne strony odkrył Pan w sobie?

Było dla mnie sporym zaskoczeniem to, że uświadomiłem sobie, że całkiem dobrze funkcjonuję, kiedy stres nie odpuszcza. To mi pomogło. Jaśniej dostrzegam pewne rzeczy. To miłe uczucie, szczególnie gdy przypomnę sobie początkową gonitwę myśli. I jest jeszcze odkrycie. Po wielu dniach, kiedy skończyłem kwarantannę i przyszedłem wreszcie do pustego i głuchego budynku, dosyć mocno doświadczyłem świadomości, że pracujemy w niezwykłym miejscu. To nie tylko adres, punkt na mapie. To przestrzeń wypełniona emocjami.

Stan umysłu?

Tak. I jesteśmy w nim wszyscy. Ci, którzy czasami przychodzą do mnie z pretensjami, problemami, muzycy i administracja. Wszyscy razem funkcjonujemy w tej przestrzeni. Byliśmy tu bezpieczni i spełnialiśmy się. Teraz jest tutaj pusto. Straszne to.

Czy podobne placówki mają plan awaryjny? A jeśli go nie ma, to czy widzi Pan potrzebę powołania takiego planu?

Epidemia to nie atak wrogiego państwa. Niemniej są osoby kompetentne, zatrudnione w Urzędzie Marszałkowskim, które w określonych sytuacjach wdrażają procedury przygotowane wcześniej na stan klęski żywiołowej. Taki system istnieje, ale jest uruchamiany w jeszcze trudniejszej sytuacji. Nic takiego nie zdarzyło się wokół filharmonii, aby musiał on być zastosowany. Filharmonia nie stała się szpitalem czy wyizolowanym hotelem.

W tym czasie odszedł Maestro Krzysztof Penderecki, co odczytuję jako domknięcie pewnej historii, ery. W 2018 r. FŁ obchodziła jubileusz 85-lecia kompozytora...

Nie chcę prawić banałów. Są inni, którzy Maestro znali lepiej i potrafią mówić o relacji z nim ciekawiej ode mnie. Niestety nie udało się nam w ostatnim czasie spotkać z Panem Profesorem. Zaprojektowane było kilka koncertów, którymi dyrygował Paweł Przytocki, nasz szef artystyczny. Wiedzieliśmy w naszym środowisku, że stan zdrowia Pana Profesora jest poważny. Pamiętam, kiedy byłem na koncercie finałowym Konkursu Moniuszkowskiego, a Maestro wyszedł na scenę Teatru Wielkiego Opery Narodowej i stamtąd skierował kilka słów do publiczności. Miałem wtedy wrażenie, że jego kondycja słabnie. Troska o Profesora była tematem naszych rozmów w środowisku. O Krzysztofie Pendereckim mówiło się zawsze z wielkim szacunkiem i nie tylko jak o wielkim kompozytorze, lecz także jak o wyjątkowym człowieku, prawie jak o kimś z rodziny. Musimy poczekać, aż pandemia się skończy, a my będziemy mogli oddać Profesorowi należny hołd.

Muzyka sakralna Krzysztofa Pendereckiego wpisuje się symbolicznie w nasz obecny czas. Otwiera wewnętrzne, czasami bolesne przestrzenie...

Profesor zamykał filozofię w swoich dziełach. Ta muzyka jest domknięta. Ma niezwykłą siłę. Dlatego też Paweł Przytocki zdecydował, że koncertem rozpoczynającym nowy sezon artystyczny 2020/2021 będzie VIII symfonia „Pieśni przemijania”.

Rzeczywistość, która wyłoni się przed nami, będzie zupełnie inna. Czy ma Pan swoją intuicję odnośnie do wznowionego działania FŁ?

Trudno mi porzucić lęk, gdy o tym myślę. W naszych rozmowach pojawiają się sformułowania o strachu przed przebywaniem w większym gronie, o utracie zaufania. Zostały też podkopane organizujące życie konstytuanty. Zdarzyło się coś, czego się nie spodziewaliśmy i czego nie chcieliśmy przyjąć do świadomości. Do ostatniej chwili nie chciałem odwoływać koncertów. Bliżej mi do optymizmu niż pesymizmu. Dzisiaj próbujemy przepowiadać przyszłość, ale to naprawdę nie jest łatwe. To z jednej strony, ale z drugiej to również wyzwanie i pobudzająca wyobraźnię perspektywa twórczych działań. Musimy zredefiniować sposoby prowadzenia działalności, uzupełnić je o nowe formy, wzbogacić o propozycję dla tych, którzy już nigdy nie odbudują w sobie zaufania do przebywania w dużych skupiskach ludzkich. Wierzę, że prędzej czy później sale koncertowe znowu zapełnią się słuchaczami. Potrzeba bycia razem jest bardzo silna, a przecież to, co jest sensem pracy artysty, a do czego przepustką jest bilet, wypełnia się w momencie impresji, chwili, gdy słuchacz dotyka czegoś wyjątkowego, indywidualnego, czego nie znajdzie nigdzie indziej. Jeśli artysta jest szczery w swoim przekazie, to może grać najbardziej skomplikowane dźwięki świata, bo to, co jest pomiędzy nimi, trafi do wyobraźni słuchaczy. To jest jak narkotyk. Jestem przekonany, że znów poczujemy ten rodzaj intymności, który zapewnia sala koncertowa. Jest to tylko perspektywa czasu i umiejętności, z jaką przekonamy słuchaczy, by do nas wrócili. Wrócą w większości.

Ja dodam, że artyści jako ludzie wrażliwi mogą po takich przejściach grać lepiej, głębiej. Publiczność będzie stęskniona, otwarta, mniej krytyczna. Może odsłonią się nowe talenty?

Wiem, że artyści bardzo tęsknią za koncertowym życiem. To pragnienie nieustannie w nich żyje. Oni przeszli przecież cały trudny proces edukacji, a udział w koncercie daje im najsilniejsze przeżycia, motywację, radość i satysfakcję. Po tym gigantycznym resecie artyści poczują potrzebę stabilizacji, powrotu do wypełniania misji, za którą tęsknią. Proszę spojrzeć… Filharmonia trwa od ponad stu lat. Wiele złych i trudnych rzeczy wydarzyło się w tym czasie. Jest naszym obowiązkiem utrzymanie ciągłości tradycji koncertowania przy Narutowicza. To ze względu na pamięć o ludziach, którzy w dramatycznych czasach zakładali orkiestrę FŁ. Im było trudniej. Musimy znowu usłyszeć brawa. Musimy je wywołać.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.