Tomasz Bęben: Artysta powinien być dostrzegany
Instytucję artystyczną tworzą nie przepisy, tylko każdy pojedynczy artysta – mówi dyrektor Filharmonii Łódzkiej – Tomasz Bęben. O artystach tej instytucji opowiada, nawiązując do nowowydanej książki „Wspólnym Głosem” podsumowującej 50 lat istnienia Chóru Filharmonii Łódzkiej. Rozmawia Wojciech Gabriel Pietrow.
Poza samą premierą książki niedawno odbyła się również kolejna rozprawa dotycząca umów o dzieło zawieranych przez Filharmonię Łódzką. ZUS twierdzi, że pojawiły się w nich nieprawidłowości.
Przede wszystkim ZUS przeprowadza kontrolę w różnych miejscach. Nie robi tego tylko ze złych pobudek. Wiemy, że wielu pracodawców nadużywa narzędzia, którym jest umowa o dzieło, opisując każdą pracę tak, by wszystko mogło być zdefiniowane jako „dzieło”. Podpisuje się na przykład umowę z osobą sprzątającą i określa jej pracę jako dzieło – to nieuczciwe. Z umową o dzieło nie wiąże się konieczność poniesienia opłaty ubezpieczenia społecznego – koszt zatrudnienia jest wtedy niższy. W przypadku Filharmonii Łódzkiej ZUS nie podważył umów o dzieło, które podpisujemy z własnymi pracownikami, bo od tych umów musimy odprowadzić wszystkie składki. Zatem nie było o co walczyć. Muzycy zatrudnieni na etatach w Filharmonii Łódzkiej, grając koncerty, wykonują dzieło zbiorowe i ZUS w to nie wątpi ani tego nie podważa. Jeżeli natomiast do tego samego koncertu zatrudniamy muzyka spoza Filharmonii, który gra ten sam repertuar co nasi muzycy, to nagle się okazuje, że ten artysta dzieła już nie wykonuje! Paradoks! Jak się w tym połapać?
Dlaczego ZUS tak uważa?
Oczywiście dlatego że od umów zawartymi z artystami niezatrudnionymi na etacie w Filharmonii, nie odprowadziliśmy wymaganych zdaniem ZUS-u składek na ubezpieczenia społeczne. Nigdy tego nie robiliśmy, bo polskie prawo w takim przypadku gwarantuje możliwość zastosowania umowy o dzieło. Prawo się nie zmieniło, ale ZUS zmienił interpretację prawa. Walczymy z tym, bo nie zgadzamy się na to, by nasz muzyk, grając, wykonywał dzieło, a doangażowany do orkiestry skrzypek siedzący obok muzyka etatowego, grający tę samą partię, już nie. O co chodzi? O pieniądze oczywiście. Nie można ozusować umowy o dzieło. Trzeba umowę o dzieło podważyć, zakwestionować. I to właśnie robi ZUS. Wszelkimi sposobami.
Jakieś umowy jeszcze podważono?
Umowy z dyrygentami. Umowy z gościnnie występującymi solistami – nie tylko tymi wykonującymi dzieła w kwartetach czy duetach, lecz także z tymi grającymi solo – np. organistami. Wykonywali oni całe recitale! Światowej sławy dyrygenci i dyrygentki, podpisujący z Filharmonią Łódzką umowy o dzieło, w ocenie ZUS-u nie wykonują dzieła. Pracując tu od lat, będąc muzykiem i absolwentem akademii muzycznej, nie mogę się zgodzić z taką interpretacją. Toczymy boje w salach sądowych, w których próbujemy wytłumaczyć wysokiemu sądowi istotę przedmiotu umowy podpisanej przez Filharmonię Łódzką. Chcemy przedstawić, czym jest prawdziwe i artystyczne wykonanie, które w prawie jest oczywiście opisane jako dzieło!
To w czym jest problem, jeżeli wszystko jest zapisane w prawie?
Dla ZUS-u nie ma problemu. ZUS ma pewność, że podpisane umowy były niewłaściwie zawarte. Kontrolerzy ZUS-u próbują nie odbierać zdolności i talentu muzykom, podkreślając, że muzyk może być artystą, ale nie jest twórcą. To cytat! Naprawdę! Potrafi mi pan powiedzieć, jaka jest różnica między jednym i drugim?
Hmmmm…
ZUS przesuwa dyskusję na kwestię parametryzacji dzieła i dowodzi, że dzieło zamówione przez Filharmonię nie było należycie opisane… Można opisać projekt architektoniczny, można wymierzyć krzesło, można się pokusić nawet o to, by zamówiona kompozycja miała odpowiednią liczbę taktów czy części. Ale jak opisać to, co jest czynnością impresyjną? Wykonanie sopranistki, recital organisty, prowadzenie koncertu przez mistrza słowa – gospodarza wieczoru. Jak to sparametryzować? ZUS próbuje dowieść przed sądem, że nasze umowy nie wypełniają kodeksowych warunków określanych przez cywilistykę – nie są zgodne ze sposobem i metodologią tworzenia umów. Jeśli sędziowie dadzą się porwać tej narracji, to cała dyskusja odrywa się od istoty sprawy, od artystycznego wykonania i odlatuje w sferę semantycznych dywagacji. Sądy, mam wrażenie, bardzo to lubią, bo tam jest się czego trzymać: nuty takie same, powtarzalność wykonania symfonii, muzycy orkiestry pracują pod kierownictwem dyrygenta, a przecież dzieło musi być samoistne i skoro dyrygent każe, to artysta już nie tworzy itd. A my mówimy: ale tutaj nie o to chodzi! Nie ma dwóch takich samych koncertów czy wykonań tego samego utworu. Argumentujemy, że umowa między instytucją a wykonawcą jest tylko dokumentem potwierdzającym to, że strony umówiły się, że wiedzą, co jest przedmiotem ich umowy, a cały sens właśnie w tym, że czekamy na wykonanie, które będzie nas zaskakiwało nieoczekiwanymi przeżyciami. W jaki sposób zapisać emocje, które ma wywołać artysta?
Czyli pytanie „po czyjej stronie jest prawo?” nie jest takie łatwe?
Prawo jest definiowane przez ludzi. Dlatego toczymy spór. Dlatego nie zgadzamy się z ZUS-em. Żaden urząd, żadna kontrola nie podważyła dotychczas naszych umów o dzieło. Prawo jest to samo, ono się nie zmieniło, ale ZUS, jak już to powiedziałem, zmieniając jego interpretację, naciągnął strunę, która zaraz może pęknąć. To sprawa godności artystów. W sądzie walczymy o zachowanie ich przymiotów twórczych i nie jest tak, że chcemy ich pozbawić ubezpieczeń społecznych. Gdyby artyści czuli się okradani przez Filharmonię Łódzką, nie braliby udziału w postępowaniu sądowym przeciwko decyzji podważającej zasadność zawarcia z nimi umowy o dzieło. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy wygramy, czy nasze argumenty wystarczą, by wygrać kilkadziesiąt czekających na rozstrzygnięcie spraw sądowych. Jestem jednak w pełni przekonany, że walczymy o ważną sprawę. Artyści występujący w Filharmonii Łódzkiej są twórcami i do opisania ich wysiłku najlepiej służy umowa o dzieło.
Zarządza Pan instytucją kultury, która promuje sztukę. Nagle przychodzą procesy sądowe, zarządzanie w trakcie pandemii… To nie odziera tej pracy z całej przyjemności?
Nie czerpię przyjemności z bycia dyrektorem. Czerpię przyjemność z tego, że moja praca przyczynia się do tego, że artyści czują się dobrze. To jest mój cel. Jeżeli do tego niezbędne jest stanięcie w sali sądowej, to po prostu tak robię. To jest moja rzeczywistość.
W ostatnim czasie jednak w Filharmonii miały miejsce również przyjemniejsze wydarzenia. Pojawiła się książka „Wspólnym głosem”, wydana z okazji 50-lecia Chóru Filharmonii Łódzkiej.
Jubileusz chóru rozpoczął się w lutym 2019 r. Nikt oczywiście nie miał wtedy pojęcia o żadnej pandemii i byliśmy przekonani, że wszystko będzie wyglądało tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Rozmawiamy w marcu 2021 r. i minął niecały miesiąc od wydania książki. Proszę zwrócić uwagę – książka powinna być wydana najpóźniej w roku jubileuszowym. Jednak – jak to się banalnie mówi – „wszystko jest po coś”. Ten trudny czas znalazł swoje odzwierciedlenie w treści książki. Dzięki temu „Wspólnym głosem” nie jest tylko zbiorem artykułów, tekstów, zdjęć i dat. Jest opisem przeżyć, które towarzyszyły chórzystom przez ten czas. Książka czytana za 30 lat z pewnością przybliży komuś w przyszłości atmosferę, w jakiej chórzyści trwali. Oczywiście w naszej publikacji pojawiły się liczne refleksje na temat osób, które tworzyły chór w przeszłości. Książka cofa się nawet o więcej niż 50 lat. Dzięki temu, że została wydana po zakończeniu roku jubileuszowego, zawiera w sobie materiał, który pokazuje, jak chór cieszył się swoją rocznicą.
Mam wrażenie, że w filharmoniach chór często pozostaje w cieniu sławnych dyrygentów, solistów czy orkiestry. Czy taka książka ma zwracać uwagę na to, jak ważną częścią zespołu jest chór?
Gdyby zadać komuś pytanie to, co znaczy słowo filharmonia, odpowiedziałby, że to miejsce, w którym pracuje orkiestra. Jest jednak możliwość, by takie instytucje mogły utrzymywać zawodowe zespoły chóralne. Bywa, że wzbijają się one ponad stan „towarzyszenia orkiestrze”.
I to się stało w Filharmonii Łódzkiej?
Ostatnich kilkanaście lat pracy naszego chórmistrza Dawida Bera jest tego świetnym przykładem. Chór się usamodzielnił i potrafi zaznaczyć swoją niezależność artystyczną. Nie oznacza to, że był on wcześniej w kajdanach – filharmonia od zawsze była dla niego domem. Polecam każdemu czytelnikowi naszej książki, by stał się również słuchaczem. Niech wyjmie płytę z jej ostatnich kart i usłyszy to, co jest jakością chóru.
A gdyby ktoś zapytał, dlaczego pojawia się książka akurat o chórze?
Bo instytucję artystyczną tworzą nie przepisy, nie paragrafy i nie statut, tylko każdy pojedynczy artysta. To może brzmieć banalnie, ale każdy artysta potrzebuje miłości. Artysta powinien być dostrzegany. Książka jest domknięciem okresu, który jest pretekstem do tego, żeby tych artystów docenić. Żałuję jednego – pandemia nie pozwoliła formalnie domknąć jubileuszu i formalnie zawrzeć w kartach książki zdjęć z wręczenia srebrnej „Glorii Artis” przyznanej chórowi kilka tygodni temu. Ale cóż… Niech to się stanie zadaniem dla twórcy kolejnego wydawnictwa, które rozpocznie się od zdjęcia z uroczystości wręczenia tego odznaczenia.
***
Książkę „Wspólnym głosem. 50 lat Chóru Filharmonii Łódzkiej” można zakupić, pomimo pandemii, w kasie biletowej Filharmonii Łódzkiej. Kasy są czynne od poniedziałku do piątku w godz. 10:00-18:00.