Teraz chcę iść dalej [wywiad]
Wojtek Kostrzewa to perkusista, kompozytor, aranżer. I artysta obciążony dziedzicznie: Ojciec Piotr Kostrzewa – to m.in. kotlista Orkiestry Sinfonia Varsovia, opiekun jazzbandu Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, a mama Katarzyna Dudek-Kostrzewa jest flecistką, wykładowcą UMFC. I jeszcze dziadek – prof. Ryszard Dudek, wieloletni dyrygent orkiestry Polskiego Radia i pedagog UMFC.
W Gorzowie Wielkopolskim Wojtek został zwycięzcą Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego, który wygrał jednogłośnie. Napisał poemat symfoniczny inspirowany filmem. Fabuła była tylko pretekstem do napisania pięknej muzyki. Prawykonanie „Universe” odbyło się podczas Gali finałowej IV Festiwalu Muzyki Współczesnej organizowanego przez Centrum Edukacji Artystycznej – Filharmonię Gorzowską.
Kinga A. Wojciechowska: Jako dzieciak siedziałeś w filharmoniach?
Wojtek Kostrzewa: Czasem byłem zabierany na koncerty. Niby byłem mały, ale coś w głowie z tego zostaje. Na plus!
Jak widać.
Zobaczymy [śmiech].
Właściwie nie miałeś wyjścia, jeśli chodzi o pracę zawodową.
No nie miałem. Stało się to bardzo gładko. Od dziecka byłem w klasie perkusji i fortepianu. Potem miałem marzenie: chciałem zostać piłkarzem.
Jesteś kolejny! Paweł Kowalski, Jerzy Maksymiuk – też chcieli być piłkarzami.
Byłem nawet z babcią na Jasnej Górze i tam wrzuciłem karteczkę w intencji, żeby grać w reprezentacji.
A ile miałeś wtedy lat?
12-15 – taki mocny czas na piłkę nożną.
Taki czas, że chłopak powinien się zdeklarować, czy będzie muzykiem czy nie.
No właśnie, a ja pod koniec liceum zainteresowałem się żywo zestawem perkusyjnym. Rodzice kupili mi pierwszy.
Ojciec pewnie był zadowolony z decyzji, mama mniej?
Nie, chyba oboje są zadowoleni. Poza tym, że czasem hałasowałem.
[Uzupełniam informacje bezpośrednio u źródła: ojciec jest zadowolony przede wszystkim z tego, że syn już jako gimnazjalista (zeznania się trochę rozmijają co do czasu podjęcia decyzji o graniu, ale nie szkodzi) wiedział, czego chce. A to nie takie częste wśród młodych ludzi.
– Wychodzą na ulicę, rozglądają się i nie wiedzą, w którą stronę pójść. My nie mieliśmy tego problemu z Wojtkiem – mówi Piotr Kostrzewa – mogliśmy go spokojnie wspierać, kupić mu zestaw perkusyjny, bo wiedzieliśmy, że te wszystkie wydatki mają sens.]
Kompozytorów dwóch: Wojtek Kostrzewa i Darek Przybylski.
Na drugim planie – Piotr Kostrzewa, dumny tata.
Fot. Krzysztof Grygiel
Nie mówili tak: Wojtek, znajdź sobie jakiś poważny zawód, byle nie muzyk…?
Raczej był problem, jak mam się odnaleźć w tym zawodzie. Pytałem ojca, jak on może wytrzymać w orkiestrze... Za to, jak zacząłem pisać, to mnie już zachęcali. Nie było rozmów, że mam być lekarzem albo prawnikiem.
Ale praca muzyka jest specyficzna, rodzice pracują do późna w nocy, często wyjeżdżają.
Nie, to było naturalne. Jak sam zacząłem koncertować, to po prostu – stało się.
A jak zacząłeś pisać?
Kiedyś brałem udział w konkursie „In modo di Lutosławski” na Miodowej [szkoła muzyczna w Warszawie – przyp. KAW]. Dostałem I nagrodę. To były krótkie wariacje dla orkiestry szkolnej. I wtedy zauważyłem, że to niezwykła radość dla mnie – pisać muzykę symfoniczną, którą gra orkiestra. Zacząłem pisać do szuflady, wysyłałem na różne konkursy na świecie. Na Transatlantyk też wysyłałem swoje prace.
Niezła determinacja. Ale może tak trzeba. Widać, że ta muzyka w Tobie siedzi.
I fajnie się składa, bo tamten konkurs wygrałem pracą licencjacką a kompozycji z konkursu w Gorzowie zamierzam użyć do pracy magisterskiej. I dobrze, że mam wykonania, bo to nie jest takie oczywiste, jak się komponuje pracę dyplomową.
Będziesz nagrywał prawykonanie?
Tak.
Zastanawiam się, skąd jeszcze ta determinacja… Jesteś w klasie prof. Marcina Błażewicza [kompozytor, wykładowca UMFC w Warszawie] i on nie odpuszcza?
No nie. Wystarczy, że patrzy w nuty i ma trafne uwagi.
Przy „Universe” pomagał?
Oczywiście!
A jak pomagał?
Najbardziej pomagał instrumentacyjnie, z racji wiedzy i doświadczenia. Ale forma, odpuszczenia, nabudowania są moje. To jest tak, że przynoszę kompozycję od czasu do czasu i rozmawiamy, co jest ok, co jest do poprawienia. Jestem mu bardzo wdzięczny za wszystko.
A inspiracje?
Mnóstwo ich jest, bo jestem w wielu światach: od muzyki klasycznej przez jazz po muzykę filmową. Oczywiście „Universe” to nie jest eklektyczna kompozycja, ale są w niej różne idiomy. Na przykład nie potrafię napisać kompozycji bez stałego rytmu, takiego ostinato. To chyba po profesorze. Inne inspiracje: Ravel, Szostakowicz.
Wojtek Kostrzewa z Michałem Lorencem i Moniką Wolińską,
po koncercie finałowym.
Fot. Krzysztof Grygiel
Trochę dalekie…
Z Ravela: instrumentacje i feerie ornamentów. Parę zabiegów u niego podpatrzyłem. A Bartóka i Szostakowicza cenię za dzikość i rytmikę. Dużo jest muzycznych obrazów, które lubię. I „Universe” jest tak napisany, że gdybym był słuchaczem, to z chęcią bym go posłuchał. Tak jak Lutosławski mówił swoim studentom: piszcie tak, żebyście chcieli potem posłuchać tego, co piszecie.
Bardzo mądrze powiedziane. A pisałeś pod orkiestrę w Gorzowie?
Nie, ale ich znam, bo pisałem dla nich aranżację na Sylwestra. Świeża krew, młoda, więc świetnie grają.
„Universe” to trudny utwór?
Trudność może polegać na zgraniu się. Jest dużo linearnych motywów. Jeden instrumentalista przejmuje motyw od drugiego, a to wszystko jest akompaniamentem. Trudne jest, żeby instrumentaliści miedzy sobą się rozumieli.
To będzie słyszalne dla nas, publiczności?
Jeśli się nie uda – tfu, tfu – to tak [śmiech]. A jak się uda – to jak w muzyce filmowej – nie będzie tego słychać. Oczywiście teraz teoretyzuję, bo jeszcze tego nie słyszałem. Ale tak mi się wydaje. Techniczne trudności mogą być w perkusyjnej kadencji.
Co będzie w przyszłości: więcej grania czy pisania?
Nie mam pojęcia. Teraz jest różnie. Jak jest więcej pisania, to trudniej mi się skupić na wykonywaniu. I w drugą stronę to samo. Po całym dniu grania, wyładowaniu się energetycznym ciężko jest w domu wykonać pracę kreatywną, która ma sens. To jest moja największa walka. Miałem momenty zwątpienia z tą kompozycją [„Universe” – przyp. KAW] – że nie dam rady, a tu jeszcze trzeba głosy wysłać, ale się zmobilizowałem.
I teraz jest satysfakcja?
Tak, ale nie chcę tego rozdmuchiwać. Teraz chcę iść dalej. Mam wykonanie, ale chcę to pokazać komuś, może ktoś kiedyś coś u mnie zamówi. Muszę się wdrożyć w pracę. Mam nadzieję, że pani dyrygent będzie mi sprzyjać. Mam w sobie spokój, bo to pani Monika Wolińska czuwa nad całością wykonania.
Przez chwilę zastanawiam się, czy to nie za wcześnie na wywiad z Wojtkiem. Taki młody, jeszcze niedoświadczony… Jego tata uspokoi mnie następnego dnia, że syn ma na szczęście dobrze poukładane w głowie. Mam podobne odczucia. Kończymy rozmowę, bo Wojtek idzie na próbę. Zbieram więc wszystkie manatki. Jest tego sporo, bo na wywiad przyszła także moja trzyletnia córka. Razem z Wojtkiem rysowała owoce, ale i chmurki, i niebo, i słoneczko... Patrząc na te rysunki, Wojtek dodaje: „Komponowanie jest jak kolorowanie. Najpierw kontury – tworzę formę, wszystko sobie planuję, co gdzie ma być. Potem wypełniam to dźwiękami. Dlatego nie mógłbym, tak jak niektórzy, oddać swojego utworu do instrumentacji. To tak, jakby malarz narysował kontury a potem poprosił innych o wypełnienie ich kolorami. To już nie byłoby jego dzieło, prawda?”
Wojtek Kostrzewa o sobie: http://www.wojtekkostrzewa.pl