Startuje 7. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej Eufonie
Na tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej Eufonie trzeba się wybrać. Koniecznie. Będzie o tyle łatwiej, że Eufoniom spodobało się być nie tylko w Warszawie, ale i poza stolicą. I dobrze.
Szczególnie czujni powinni być ci miłośnicy muzyki, którzy nade wszystko cenią sobie artystyczne poszukiwania, odważne eksperymenty, muzyczne prowokacje, przekraczanie granic i chyba też zabawę konwenansami. „Chyba”, bo nie mam pewności, że jest ona zamiarem autorów tegorocznego programu, ale niektóre z propozycji programowych pozwalają nabrać takich podejrzeń. Żeby jednak każdy miał dobry powód na zainteresowanie się festiwalem, będą też propozycje dla melomanów, którzy lubią się tak po prostu zatopić w muzyce i czerpać z jej piękna. Ten program daje też więcej niż nadzieję, że Eufonie ponownie będą pełną przygód wycieczką dla eksploratorów muzycznych (i nie tylko) przestrzeni.
Kilkanaście lat temu pewien krytyk teatralny na koniec jednego z festiwali teatralnych wyznał mi w zaufaniu, że marzy, aby zobaczyć „klasyczny” spektakl w „klasycznym” wykonaniu. Od razu jednak ugryzł się w język i dodał – niby żartem – że przenigdy nie napisze czegoś takiego, a gdyby ktoś pytał, to nie przyzna się do tych słów za żadną cenę. Te jednak mocno zapadły mi w pamięć nie z powodu pewnej „niestabilności poglądów” owego krytyka, a dlatego, że zaczęło mnie nurtować pytanie, za czym ów tak naprawdę tęskni. Bo w tych słowach była ukryta jakaś tęsknota. I doszedłem do wniosku, że wcale nie za „klasycznym” teatrem, a za czerpaniem przyjemności z obcowania ze sztuką. Jako krytyk musiał obejrzeć, przeanalizować, zrozumieć, wytłumaczyć sobie i innym, ocenić. To rzeczywiście mogło być męczące. Bo przecież jest jasne, że sztuce lepiej jest się dać porwać, pozwolić, by nas uwiodła, otworzyć się i cieszyć tym, co ze sobą niesie. A co ze „złą” sztuką? Można być jak ów krytyk i zmęczyć się nią tak w ogóle (i tą „dobrą”, i „złą”). Albo przyjąć, że złej sztuki nie ma, tylko niekiedy jest zły nastrój, a czasami znaleźliśmy się nie w tym miejscu, w którym powinniśmy być.
Można też skorzystać ze swoistej rady zawartej w haśle tegorocznych Eufonii, które brzmi „poświaty i powidoki”. Poświata rozumiana metaforycznie to wszystko to, co zostaje w nas po doznaniu jakichś przeżyć. Powidok z kolei to nieco zamazany obraz jasnego obiektu, który trwa przez chwilę w naszym wzroku, kiedy gwałtownie odwrócimy głowę od wspomnianej jasności lub zamkniemy powieki. Organizatorzy Eufonii zapowiadają tym hasłem pewną nieuchwytność tego, co nam festiwal przyniesie, swoistą muzyczną ezoterykę. Chcą być może zwrócić uwagę, że tak naprawdę nie są ważne intencje i oczekiwania. Ważna jest emocja, a może nawet jej brak. Jasne, że chcą nas namówić do tego, by wziąć coś tylko dla siebie z propozycji, które przygotowali. Wziąć i pozostawić sobie, bez jakichkolwiek konieczności: tłumaczenia, dzielenia się, opowiadania. No, chyba że chcemy inaczej, to możemy zafundować bliźnim poświaty naszych poświat i powidoki własnych powidoków. Na pewno nie musimy jednak odpowiadać na natrętne pytanie zadawane przez wielu współczesnych artystów odnośnie do ich własnych dzieł: „Jak państwo odnajdujecie moją twórczość”? Po eufonicznych koncertach mamy zamknąć oczy i zapisać w pamięci te stany, uczucia i wrażenia, które będą nam w takiej chwili towarzyszyć. To jest najważniejsze. Dla mnie bomba, bo jeśli dobrze czytam te intencje, to chcę być przyjacielem autorów tego pomysłu. Wydaje mi się bowiem, że nie ma lepszego sposobu na uszanowanie dzieła artystycznego, twórcy i odbiorcy.
Tegoroczny festiwal, to jak jest wymyślony, przywołuje we mnie także pewne wspomnienie. Kto jest rodzicem, a tego „nie przerabiał”, bardzo dużo stracił. Otóż dzieci, które trochę jeszcze pełzają, a trochę zaczynają raczkować, podejmują również poznawanie świata w sposób, który my, dorośli, możemy w pełni zrozumieć. „Dochodzą” na przykład do granicy pomieszczenia, w którym się znajdują, i uważnie rozglądają, by po chwili spróbować „pokonać tę granicę” – powiedzmy – przedpokoju. To dla nich ogromne osiągnięcie. Te odważniejsze podejmują często większą wyprawę, mniej odważne potrzebują drugiego albo i trzeciego podejścia, by spenetrować ten nowy „kosmos”. Kiedy zobaczyłem program tegorocznych Eufonii, od razu przypomniała mi się córka, która wybrała się na taką „wycieczkę”. Dlaczegóż?, ktoś może zapytać. Dlatego, że Festiwal wydawał się nie do „wyciągnięcia” z Warszawy. Wreszcie w ubiegłym roku nieśmiało „wyściubił nosek” ze stolicy, by w tym roku śmiało ruszyć w Polskę i nie tylko. To też bardzo dobra wiadomość. Bo Eufonie, ze swoją specyficzną wrażliwością, unikalnym pomysłem na eksplorację muzyki i chęcią prezentowania tak po prostu naszej muzyki, nam najbliższej są potrzebne w różnych miejscach i to z wielu powodów. Wymienię takie: trzeba pokazywać, jak można prezentować to, co w muzyce tradycyjne, ale i nowoczesne. Trzeba uczyć jak kreować projekty, jak budować publiczność i trzeba walczyć ze stereotypem, że takie projekty są domeną wielkich ośrodków z „przygotowanym” odbiorcą. Nie są a publiczność nigdzie nie jest „gorsza”. I Eufonie to wiedzą.
Program tegorocznego festiwalu otwiera Instalacja dźwiękowa Konrada Smoleńskiego „Everything Was Forever Until It Was No More” do obejrzenia do 25 stycznia przyszłego roku w krakowskim MOCAKu.
Eufonie na dobre zaczną się 13 listopada w sali NOSPR w Katowicach koncertem przygotowanym według dziewiętnastowiecznej „receptury” przez autora aranżacji Tomasza Pokrzywińskiego wraz z zespołem Equilibrium Strin Quartet i sopranistką Olgą Pasiecznik, którzy wykonają wybrane fragmenty kwartetów smyczkowych Józefa Elsnera i Stanisława Moniuszki oraz fantazje Franciszka Lessla i Karola Kurpińskiego a to wszystko przeplecione będzie pieśniami Chopina. Koncert ten zostanie dzień później powtórzony pod tytułem „Pokrewieństwa: Chopin, Moniuszko, Elsner, Lessel, Kurpiński” w Warszawie w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego.
Niezwykle interesująco zapowiada się koncert macedońskiego projektu Makedonissimo, który wykona utwory inspirowane kulturą tradycyjną autorstwa Pandego Shahova. Zajął się on dawnymi pieśniami i tańcami ludowymi z Macedonii. Folklor niezmiennie inspiruje twórców muzyki klasycznej i to od wieków. Efekty fascynacji Shahova są niezwykle ciekawe, bo znakomicie połączył on chwilami porywającą żywiołowość macedońskiego folkloru z klasycznym ujęciem muzyki. I tak, można się spodziewać wirtuozerskich popisów, bo przecież wspomniany żywioł stawia muzykom naprawdę spore wymagania. Na tę muzyczną ucztę najbliżej będą mieli melomanii i Warmii, bo koncert odbędzie się w Olsztynie 19 listopada.
Dzień później Eufonie zapraszają na zupełnie nieoczywistą przygodę muzyczną. Artyści z projektu „Polski piach”, czyli Patryk Zakrocki, Piotr Mełech i Piotr Domagalski to znakomici improwizatorzy. Trudno zaprzeczyć, że wszystkich inspiruje blues. Nie tylko jednak, bo zajęli się świetną skąd inąd ścieżką dźwiękową do animowanego serialu dla dzieci, którego bohaterem był uroczy psiak imieniem Reksio. Starszym tego bohatera dawnych „Dobranocek” przedstawiać nie trzeba. Młodszym – o ile jeszcze się z Reksiem nie spotkali – warto polecić zapoznanie się z jego przygodami jako lekturę obowiązkową. Muzykę do serialu skomponował Zenon Kowalowski i powiedzieć, że jest to kompozycja niebanalna to w zasadzie nic nie powiedzieć. A czy słów zabraknie, by opisać ten koncert? Zobaczymy, ale jest to bardzo możliwe. Wydarzenie odbędzie się w jednej z dwóch stolic polskiej animacji, czyli w Łodzi.
W Warszawie warto będzie się wybrać na recitale chopinowskie młodych polskich pianistów wyróżnionych stypendiami przez Narodowego Centrum Kultury oraz na koncert pod tytułem „Maski. Szymanowski, Bacewicz, Bacevičius”. Historia rodziny Bacewiczów to temat na książkę. Mieszkali w Łodzi. Czworo dzieci, owoców litewsko-polskiego mezaliansu (on był nauczycielem i muzykiem ona wywodziła się z ziemiaństwa) było muzycznie uzdolnionych. Drugi syn, Vytauskas, kształcił się w litewskim Kownie i Paryżu a w 1940 roku wyemigrował do Nowego Jorku, gdzie zmarł 30 lat później. Młodsza o cztery lata Grażyna pozostała w Polsce i znana jest pod spolszczoną wersją nazwiska ojca – Bacewicz. Oboje nie kryli swej fascynacji muzyką Szymanowskiego, ale sami także pozostawili po sobie wybitny dorobek. Czy muzyczne spotkanie tej trójki zaskoczy? Przekonamy się 22 listopada o godzinie 18 w Zamku Królewskim. Wykonawczynią koncertu będzie pianistka Yusuke Ishii.
Tego samego dnia równie ciekawie będzie w Gdańsku, gdzie Stefan Wesołowski zaprosi na Songs of the Night Mists, czyli pełen zwrotów i zaskoczeń muzyczny eksperyment wypełniony muzyką chwilami intensywną a momentami delikatną niczym miśnieńska porcelana, wykorzystującą równie udanie to, co ambientowe jak i bardzo klasyczne.
Miłośnicy ambientu nie powinni przegapić koncertowej premiery projektu Hatti Vatti. Pod tym szyldem kryje się gdańszczanin, Piotr Kaliński, który w belgijskiej wytwórni R&S specjalizującej się w promowaniu muzyki elektronicznej wydał album pt. Zeit. Kalińskiemu towarzyszą znani z projektów jazzowych Piotr Chęcki na saksofonie, Paweł Stachowiak na gitarze basowej i perkusista Rafał Dutkiewicz. Efekt ich współpracy jest znakomity. Materiał to udany koktajl muzyczny wielu gatunków, jak wspomniany ambient, dub, kosmiche musik i oczywiście jazz. Jeśli ktoś odnajdzie tam nawiązania do twórczości reprezentantów muzycznej psychodelii a nawet niemieckich gigantów spod szyldu Kraftwerk, to nie powinien się dziwić.
Zupełnie innym wydarzeniem będzie koncert poświęcony twórczości Antonina Dvořáka (nie jedyny w tej edycji Eufonii) oraz wielkiego rumuńskiego kompozytora George’a Enescu. Czech jest w Polsce doskonale kojarzony. Enescu, którego 70 rocznicę śmierci obchodziliśmy w tym roku, to twórca tyleż wybitny co niedoceniony w Europie. A warto bliżej poznać jego dzieła, bo choć czerpał pełnymi garściami z rodzimej dla siebie kultury, to są to kompozycje uniwersalne, zrozumiałe dla każdego odbiorcy. No i jest to muzyka znakomita, warta promowania i dużej uwagi. Koncert najpierw odbędzie się w Bukareszcie (to zagraniczny Debiut Eufonii), ale i polscy melomani będą mieli okazję obcować z twórczością tego wybitnego kompozytora. Rumuńscy filharmonicy pojawią się bowiem w Krakowie a potem w Warszawie.
Na tym jednak nie koniec, bo Chór Męski i Orkiestra Filharmonii Narodowej w Warszawie zaproszą na jeszcze jeden wieczór, w którym królować będzie twórczość inspirowana kulturą tradycyjną, w tym tworzona właśnie przez Enescu, choć nie tylko. W sali Filharmonii na Jasnej w Warszawie wybrzmi Poemat rumuński op. 1 Enescu. Będzie można skonfrontować ten utwór z muzyką zainspirowaną folklorem polskim i węgierskim przez – odpowiednio – Mieczysława Wajnberga i Zoltana Kodalyego.
W programie tegorocznych Eufonii nie mogło zabraknąć twórczości Krzysztofa Pendereckiego i to z chyba najlepszego okresu. Mowa o Pasji według św. Łukasza, którą usłyszymy w osieroconych przez Elżbietę Penderecką Lusławicach i w Filharmonii Narodowej a 7 grudnia – na koniec festiwalu – także w Dębicy.
Niezwykle zapowiada się również wieczór w warszawskiej Butelkowni. Projekt Natura świata sygnowany przez Karolinę Mikołajczyk i Iwo Jedyneckiego to poszukiwanie tego, co w muzyce ukryte, niedostrzegalne, choć wyczuwalne. To swoiste muzyczne „czytanie między wierszami” będzie dotyczyło twórczości znanych i cenionych dwudziestowiecznych kompozytorów z Polski (Górecki), Węgier (Ligeti), Ukrainy (Silwestrow) czy Estonii (Tüür) a także młodszych autorów muzyki nowej (Przybylski, Jasnulyte, Vasks). Wszystko to spięte zostanie improwizowanymi intermezzami w wykonaniu autorów całego projektu. Pojawią się również wiersze zmarłej w tym roku poetki Urszuli Kozioł w interpretacji Poli Błasik. Będzie to prawykonanie projektu.
Tegoroczna wizyta filharmoników z Bukaresztu to na pewno duże wydarzenie, ale warto też zauważyć inną międzynarodową kooperację. Chór i Orkiestra Radia i Telewizji Chorwackiej zaproszą na spotkanie z twórczością kompozytorów tworzących w tym bałkańskim kraju. Berislav Šipuš i Frano Parać to współcześni artyści tworzący dzieła o charakterze kontenplacyjnym, podobnie jak wybitny estoński kompozytor Arvo Pärt. Dlatego obecność jego utworów w tym koncercie nie może dziwić i nie tylko dlatego, że ten pomysł jest bardzo zgodny z ogólną ideą Eufonii.
Zwieńczeniem festiwalu będzie mikołajkowa prezentacja Quo vadis, sceny według powieści Henryka Sienkiewicza na głosy solowe, chór, orkiestrę i organy op. 30 Feliksa Nowowiejskiego w Filharmonii Krakowskiej i wspomniane już wykonanie Pasji Pendereckiego w Dębicy.
Program Eufonii jest wręcz majestatyczny, ale nie traci nic ze swej świeżości i pozostaje wierny artystycznym założeniom, które leżą u podstaw tego wydarzenia. Eufonie zmieniają się jednak, dojrzewają i rozprzestrzeniają się. Bogactwo programowe i ten właśnie rozwój przestrzenny to chyba najbardziej charakterystyczne cechy tegorocznego Festiwalu. Do różnorodności artystycznej zdążyliśmy przywyknąć. Ona niezmiennie bardzo cieszy. Tak, jak całe Eufonie, które wyrastają na jedno z najciekawszych wydarzeń muzycznych w naszej (a może nawet nie tylko naszej) części Europy.