Słowo o "Chinatown"
„Jego kompozycja brzmi, jak muzyczne ścinki z innych filmów” – tak opisał pracę Jerry’ego Goldsmitha w „Chinatown” (1974) Phillip Lambro, autor odrzuconej ścieżki dźwiękowej do filmu Polańskiego.
- pisze Łukasz Jakubowski -
Przeczytaj lub wróć do rubryki Batutą po ekranie.
©Varèse Sarabande
W Hollywood roszady na stanowisku kompozytora to proceder znany i przez producentów lubiany. Jerry Goldsmith zastąpił m.in. Randy’ego Newmana w „Air Force One” i Maurice’a Jarre'a w „Dzikiej rzece”, natomiast na miejsce Goldsmitha wskoczył Brian Tyler w „Linii czasu”, Nigel Westlake w „Babe, świnka z klasą” czy Stewart Copland w „Wall Street”. Jak było w przypadku „Chinatown”? Młody kompozytor Phillip Lambro na początku lat 70. przysłał Romanowi Polańskiemu płytę z nagraniem swojego utworu "Structures For String Orchestra". Reżyser po śmierci Krzysztofa Komedy rozglądał się za twórcą, z którym mógłby nawiązać stałą współpracę, chętnie więc wysłuchał kompozycji. Co więcej, po zmontowaniu „Chinatown” na próbę zilustrował nią jedną scenę. Pasowało. Producent filmu Robert Evans z miejsca zatrudnił Lambro. Jednak finalny efekt rozczarował. Ścieżka do sekwencji, rozgrywających się w chińskiej dzielnicy brzmiała zbyt etniczne i nie kleiła się z obrazem. Negatywny był odbiór muzyki przez testową publiczność. Bronisław Kaper, którego Polański zwykł zapraszać na przedpremierowe pokazy swoich filmów, o „Chinatown” wypowiedział się pochlebnie, ale nie o ilustracji muzycznej. W tym samym czasie dziewczyna Evansa podsunęła mu score Jerry’ego Goldsmitha do dramatu „W cieniu dobrego drzewa” (1965). Pomimo zbliżającej się premiery producent postanowił zmienić kompozytora.
Mówi się, że „Chinatown” właśnie dzięki muzyce tak silnie oddziałuje na widza. Partytura Goldsmitha wydobyła z filmu to, co praca Lambro ignorowała – nostalgię, fatalizm, tajemnicę, a przede wszystkim subtelne emocje, wymykające się jednoznacznym określeniom. Sam scenarzysta Robert Towne (nagrodzony Oscarem) przyznał, że film uzyskał pełnię wyrazu dopiero z kompozycją Goldsmitha. Potwierdzają to, wbrew intencjom, słowa Phillipa Lambro, który w swojej książce „Close Encounters of the Worst Kind” pisze, że po testowych pokazach filmu z jego ścieżką widzowie podkreślali brak zainteresowania dla przedstawionej historii. Autor przywołuje również sytuację, w której Robert Evans wróży mu Oscara za „Chinatown”, a Polański robi producentowi awanturę za nieplanowaną zmianę kompozytora. Natomiast o pracy Goldsmitha pisze: „…which sounded to me like rejected cues from other Goldsmith film music never used”. Co Lambro miał na myśli, trudno stwierdzić. Sprawiedliwie należy zaznaczyć, że Goldsmith napisał tylko 23 minuty muzyki. Jak na film trwający ponad 2 godziny to zaskakująco mało, czego jednak podczas seansu się nie odczuwa. O tej dysproporcji poza względami artystycznymi, zadecydowały zapewne naglące terminy - kompozytor na zilustrowanie filmu miał tylko 10 dni. Ale na bok już dywagacje. Jakość muzyki Goldsmitha wielka jest, a soundtrack należy do kanonu muzyki filmowej. W przeciwieństwie do jakiejkolwiek pracy Phillipa Lambro.
Odrzucony score doczekał się w 2012 roku wydania jako: Los Angeles, 1937. Obecny jest również w trailerze „Chinatown”.
Bibliografia:
“Close encounters of the worst kind”, Phillip Lambro
Danny Gonzalez, recenzja płyty „Los Angeles, 1937”, portal Examiner.com
Paweł Stroiński, Tomasz Rokita, recenzja muzyki z filmu „Chinatown”, portal Filmmusic.pl
„Roman”, Roman Polański