Sacrum Profanum – gąszcz dźwięków w Nowej Hucie!

02.10.2017
Essence, fot. Michał Ramus

WOJCIECH KWIATKOWSKI: Piątkowy wieczór (29.09) stanowił festiwalową esencję, zderzającą ze sobą trzy różne estetyki: minimalizm Eastmana, spektralizm Rădulescu i postinternet Walshe.

Około 19.00 w Teatrze Ludowym zebrały się tłumy czekające na otwarcie drzwi głównej sali. Kilka minut po zajęciu miejsc na scenie pojawił się konferansjer ogłaszający „problemy techniczne” i związane z nimi opóźnienia. W tym samym czasie z głośników dobiegał naszych uszy cichy dźwięk, lecz muzyków wciąż nie było na scenie. Publiczności wręczona została słowna partytura piątej symfonii George’a Brechta zapowiadająca podział wykonania na trzy części: „przed”, „w trakcie” i „po” słuchaniu. Wtedy już można było sobie uświadomić, że jesteśmy w pewnym sensie „wkręcani”. Po około 30 minutach konferansjer powrócił i ogłosił, że eksperyment z naszym udziałem właśnie dobiegł końca, a na scenę wyszli muzycy z Apartment House. Publiczność, w sporej części nieświadomie, współtworzyła radykalną autorską interpretację symfonii Michała Libery. Ten performans, balansujący na granicy muzyki, z całą pewnością sprowokował wśród odbiorców refleksję związaną ze świadomym odbiorem muzyki, a właściwie z różnymi trybami słuchania jakimi się posługujemy — tym razem, zdezorientowani, nie wiedzieliśmy czy słuchać informacyjnie, czy już uruchomić zmysły do odbioru nastawionego na muzykę.

Kolejny punkt programu stworzony został przez Roberta Piotrowicza, polskiego dźwiękowego artystę-kompozytora. Jego tegoroczna kompozycja „Mewo Pan” bezapelacyjnie utrzymywała w stanie ciągłego zaciekawienia. Rozpoczynając od dramatycznych gestów muzyków z Apartment House (odrobine przedrzeźniających dyrygenturę), przez brzęczące struny, robotyczno-elektroniczne dźwięki rozstrojonego radia, aż po zdeformowane, bełkotliwe wyśpiewanie polskiego tekstu. Mimo dynamiki muzycznych działań i sporej ilości pomysłów w nich zawartych, kompozycja pozostawiała sporo miejsca na oddech.

Ostatni punkt wydarzenia „Eastman / East Men” w Teatrze Ludowym stanowiły dwa utwory jednej z najważniejszych postaci tegorocznej edycji festiwalu — tytułowego Juliusa Eastmana. Wokalistka Apartment House pojawiłą się na scenie z różańcem, by zaśpiewać krótką modlitwę „Hail Mary”. Zaraz po niej usłyszeliśmy bezpretensjonalną, kończącą pierwszy koncert, opartą na powtórzeniach i dość wesołą piosenkę „Stay on it”, której końcówka jednak wprawiła nas w lekko melancholijny nastrój.


Eastman/East Men, fot. Michał Ramus

Bohater wieczoru się nie zmienił, zmieniło się natomiast miejsce. W Teatrze Łaźnia Nowa wysłuchaliśmy początkowo jednej z najbardziej znanych kompozycji Eastmana, czyli „Evil Nigger”. Jeżeli część z osób wchodząc na sale nie miała świadomości, że Julius poza byciem wybitnym kompozytorem, był również afroamerykańskim gejem, to słuchając wspomnianego utworu za pośrednictwem ogromnego emocjonalnego ładunku w nim zawartego, mieli oni okazję odczuć, że Eastman był poszarganym przez los aktywistą. Dwudziestominutowe „Evil Nigger”, w wersji smyczkowej Arditti Quartet, sprezentowało nam przekrój stanów emocjonalnych sięgających od pełnego niepokoju zmieszania, po wyrazisty, jednogłośny gniew obecny w głównym motywie kompozycji.

Następnym elementem „esencji” festiwalowej była polska premiera "Streichquartett Nr. 4, Opus 33: "Infinite to be cannot be infinite, infinite anti-be could be infinite” Horațiu Rădulescu. Rumuński spektralizm w tej wersji brzmieniowo kojarzył się z ogromnym dźwiękowym rojem. Gdy zamknęło się oczy i zapomniało, że przed nami znajduje się smyczkowy kwartet, można było ulec momentami złudzeniu, że dobiegające nas dźwięki wydobywają się z zupełnie innych instrumentów, takich jak tuby, flet, czy nawet didgeridoo. Ich intensywność zmieniała się nie tylko w czasie, lecz również w przestrzeni, sprawiając, że część publiczności oglądała się za siebie licząc na dostrzeżenie tam dodatkowego instrumentalisty. Ten niegroźny rodzaj złudzenia idealnie wprowadził nas do postinternetowego świata płynnej granicy między prawdą a fałszem, do którego odnosi się ostatnia artystka piątkowego wieczoru — Jennifer Walshe.

„Wszystko jest ważne” — tak brzmi tytuł zaprezentowanego w Łaźni projektu. Twitty, kosmos, zdjęcia z instagramie, samochody wyścigowe, symulacje walki, potas, E=mc2... wszystko jest ważne. Irlandzka kompozytorka wraz z Arditti Quartet nie tyle zagrała dla nas koncert, lecz raczej wygłosiła audiowizualny wykład, będący małym manifestem „nowej dyscypliny”. Nie bez powodu jej nazwisko jest aktualnie na ustach wszystkich osób zainteresowanych muzyką nową w Europie. Mało jest artystów, którzy tak umiejętnie i krytycznie podchodzą do otaczającego ich świata. Do „tu i teraz”. A Jennifer Walshe zagrała rzeczywistością, bo o ile kiedyś „wchodziło się do internetu”, teraz wszyscy „w nim” jesteśmy. Umyślnie przejaskrawione gesty sceniczne i wokalne artystki, tekst skonstruowany z internetowych wpisów („LOL the hard problem with consciousness”), pytania Walshe (przykładowo „who’s responsible for instagram „inspiring” posts?!”), sample nagrań dźwiękowych z sieci i wyświetlane na ekranie internetowe śmieci — wszystko to, wraz z podbiciem kwartetu, stanowiło realną esencję współczesnego świata. Walshe opowiedziała nam historię o nas samych.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.