Rodzina przyszłości [o filmie „Yang”]
„Yang” (USA) jest filmem innym niż wszystkie. To rodzaj psychologicznego dramatu science fiction z elementami filozofii. Kino kameralne, dyskretne, głębokie. Niedające prostych odpowiedzi, zadające za to wiele pytań.
Oto prosta historia patchworkowej rodziny, której psuje się ulubiony robot. Patchworkowej – w nowoczesnym rozumieniu tego słowa. Być może to zarazem sprytny sposób na spełnienie nowych, oscarowych kryteriów – biały ojciec, ciemnoskóra matka, adoptowane dzieci z Azji. A właściwie jedno dziecko, bo jest jeszcze… robot właśnie, pięknie nazywany tu przedstawicielem „techno sapiens”. Świat, do którego reżyser Kogonada (m.in. „Columbus”) nas zaprasza, to prawdopodobna wizja naszej przyszłości. Świat, w którym nie tylko roboty, lecz także klony są na porządku dziennym, choć wciąż wzbudzają sporo kontrowersji. Świat, w którym wychowuje się adopcyjne dzieci z terenów przeludnionych, co z pewnością pochwaliłby i sam mistrz zen Thich Nhat Hanh. Świat, w którym w muzeach ogląda się wspomnienia botów. W którym, tak samo jak i teraz, są mniej i bardziej legalne biznesy oraz w którym bogate korporacje kreują rzeczywistość i pod różnymi pozorami próbują śledzić obywatela.
Już czołówka „Yanga” (w oryg. „After Yang”) jest niezwykle interesująca. Czteroosobowe rodziny wirtualnie się ze sobą łączą, aby wziąć udział w konkursie tanecznym (trochę jak czyniliśmy to i my, w lockdownach podczas pandemii…). Montaż jest tu dynamiczny, szybki, zupełnie inny niż właściwa historia, opowiedziana powoli, subtelnie i z namysłem. Jednak to właśnie po tym tańcu robot Yang się zawiesza, a jego uszkodzenie okazuje się trudne do naprawienia. Naturalną koleją rzeczy utrata Yanga zaczyna być odczuwalna tak, jak niechciane pożegnanie z członkiem rodziny, a w każdym razie zdecydowanie dotkliwsza niż strata komputera. Yang był dla małej Miki starszym bratem, który jako jedyny przybliżał jej wspólne, chińskie korzenie (zresztą w tym celu został zakupiony, jak zostaje to nam wyjaśnione). Słuchał jej, rozumiał ją… I na swój sposób kochał. Choć czy został zaprogramowany na miłość? Czy w ogóle można kogoś zaprogramować na nadzieję, na wiarę? Tajemnicze umiejętności Yanga zaczną się odsłaniać w chwili gdy ojciec Miki (Colin Firth) zacznie obsesyjnie szukać specjalisty, który mógłby córce przywrócić ukochanego przyjaciela. W ten sposób dotrze do ukrytych wspomnień Yanga… i zacznie się zastanawiać, skąd właściwie w bocie znalazły się wspomnienia?
W filmie Kogonady widać autentyczną refleksję nad rozwojem technologii i potrzebę redefinicji człowieka jako istoty czującej i myślącej. Momentami obserwacja ta jest chłodna, jak i relacje doskonale przystosowanych do „idealnej” cywilizacji bohaterów, kiedy indziej poruszająca, zwłaszcza gdy rozmowy homo sapiens z techno sapiens dotyczą szczegółów codzienności. W zadumie pomaga też delikatna muzyka Aski Matsumiyi, która, notabene, została stworzona we współpracy ze słynnym Ryuichim Sakamoto.
ZOBACZ TRAILER FILMU „YANG”: