Rarytasy z lamusa
O Constantinie Silvestrim spokojnie można powiedzieć, że jest zapomnianym dyrygentem. Dzięki boxowi wydanemu przez EMI mamy okazję zaznajomić się z nagraniami, jakie rumuński dyrygent zarejestrował dla tej wytwórni w latach 50 i 60. Repertuar jest bardzo zróżnicowany – w zestawie mamy utwory 27 kompozytorów – od Webera do Szostakowicza. Nie obyło się bez standardowych romantycznych pozycji – symfonii Piotra Czajkowskiego, Antonina Dvořáka, Cesara Francka i Hektora Berlioza. Są też klasycy XX w. – Sergiej Prokofiew, Paul Hindemith, Igor Strawiński, Bela Bartók, Ralph Vaughan Williams i Dymitr Szostakowicz.
Orkiestr jest kilka – mamy legendarnych Wiedeńczyków, Philharmonia Orchestra, London Philharmonic i dwie orkiestry francuskie - Orchestre de la Société du Conservatoire i ORTF National Orchestra. Ale najciekawsze są nagrania z Bournemouth Symphony Orchestra, z której Silvestri w ciągu zaledwie kilku lat zrobił jeden z najlepszych zespołów w Europie. Zresztą – od początku jego kariery było wiadomo, że ma dryg do pracy z orkiestrą. Ktoś, kto w wieku 17 lat na swoim pierwszym koncercie wykonuje tak trudny utwór jak „Święto wiosny” Strawińskiego musi go mieć.
Silvestri był dyrygentem starej daty, który wszystko musiał robić po swojemu. Stąd wiele utworów ze zbioru brzmi bardzo indywidualnie, żeby nie powiedzieć - dziwacznie. Nie zawsze jego pomysły były trafione. Tak jest z nagraniami trzech ostatnich symfonii Czajkowskiego – są w nich fragmenty, które mogą zachwycić, innych nie da się słuchać bez irytacji. Jest kilka nagrań zupełnie przeciętnych. Ale są i takie, które zachwycają i których chce się słuchać raz za razem.
Niektóre utwory to prawdziwe samograje – którymi nieważne, kto zadyryguje, jaka orkiestra zagra, a i tak będą się podobać. „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego albo „Szeherezada” Rimskiego-Korsakowa - po prostu podobają się i już. Są też takie utwory, którym do podobania się potrzeba wykonania dużo lepszego niż przeciętne. Takim utworem jest choćby „Manfred” Czajkowskiego albo poematy Franza Liszta. Jeśli wykonanie nie jest najlepsze to słuchacz gotów pomyśleć sobie, że natchnienie kompozytora pojechało na wakacje. „Nie będę dyrygował tym gniotem” - miał powiedzieć Leonard Bernstein do znajomego muzyka o utworze Czajkowskiego. Silvestri z dużym przekonaniem pokazuje, że „Manfred” i utwory Liszta to kawał dobrej muzyki, w który trzeba po prostu włożyć trochę serca. Jego wykonania wbijają w fotel. Przez dobrą chwilę szukałem szczęki, która upadła na podłogę gdzieś na początku słuchania.
Słuchanie mniejszych utworów też powoduje takie emocje. Trudno byłoby mi znaleźć lepsze nagrania „Ucznia czarnoksiężnika” Dukas, „Os” Vaughana Williamsa albo „W stepach Azji Środkowe” Aleksandra Borodina. Wykonanie „Fantazji na temat Thomasa Tallisa” to temat na osobny artykuł. Vaughan Williams przeznaczył ten utwór do wykonywania w katedrze, i tam na szczęście został przez Silvestriego nagrany. Akustyka jest rewelacyjna, a dźwięki smyczków mają mnóstwo czasu, żeby się w niej rozpływać.
We współczesnym repertuarze rumuński dyrygent też czuł się dobrze – kto nie wierzy, niech posłucha „Le Chant de rossignol” Strawińskiego, „Symfonii w trzech częściach” Strawińskiego, „Divertimento” Bartoka albo symfonii „Mateusz malarz” Hindemitha.
Wielbiciele muzyki orkiestrowej w pierwszorzędnym wykonaniu – marsz do sklepów!
Nagrań słuchał Oskar Łapeta