Publiczność jest jak lustro [wywiad]
Najpierw były warsztaty taneczne dla młodzieży. W sumie piętnaście godzin. Młodzi przychodzili po szkole i ćwiczyli od 17.00 do 20.00 przez pięć dni. Wydawało się, że to przerośnie i prowadzące, i uczestników: Przygotować dwudziesto-minutowy spektakl w pięć dni? Z grupą, z którą dopiero się poznajemy? To wyzwanie. Ale okazało się, że z nimi, z tymi młodymi, jest to osiągalne – mówią zgodnie Magda Grabowska-Wacławek i Liwia Bargieł, które wraz z gorzowską roztańczoną młodzieżą przygotowały performance „Le voci del corpo / Głosy ciała” na IV Festiwalu Muzyki Współczesnej.
Kinga A. Wojciechowska: To był Wasz pomysł?
Magda Grabowska-Wacławek: Takie było zamówienie od pani dyrektor Moniki Wolińskiej: warsztaty taneczne z finałem na Festiwalu w Filharmonii Gorzowskiej. Zaraziła nas ideą. Wiedziałyśmy że mamy dużą scenę do zagospodarowania. Co było dla mnie istotne, to prześledzić repertuar [Festiwalu] i wpasować się z muzyką w charakter całego przedsięwzięcia. Ale to, co powstało, naturalnie wynikło z naszych zamiłowań ruchowych.
Liwia Bargieł: Dla mnie ważne było, że ma wystąpić duża grupa osób. Na co dzień pracuję z mniejszymi zespołami. Tu mamy aż 21 osób. Wiążą się z tym dwa aspekty. Po pierwsze, trudność by nauczyć dużej frazy ruchowej tyle osób, sprawić, by wykonywały ją równo. Ale z drugiej strony – jest dużo możliwości operowania przestrzenią ruchową. W procesie komponowania myślałyśmy o ruchomej przestrzeni. Stąd idea chóru – widzimy całość grupy, nie solistów.
Magda: W ten sposób zadajemy uczestnikom trudne zadanie kompozycyjne.
Na czym to zadanie polega?
Liwia: W środku tej choreografii są określone frazy ruchowe. A zapamiętanie układu przestrzennego nie jest proste.
A jaka jest trudność dla publiczności?
Liwia: Publiczność ma przede wszystkim przyjemność z oglądania takiego kalejdoskopowego ruchu.
Magda: Na przykład kwadrat z przekątną, albo duże koło, czy figura, z której powstają trzy linie.
Liwia: Powstają różne rysunki, nie zawsze symetryczne. Wymagania postawiłyśmy wysokie, bo powiedziano nam, że to będzie młodzież tańcząca.
Podczas koncertu. Fot. Krzysztof Grygiel
Więc to nie jest Wasza młodzież?
Liwia: Nie!
Magda: Przyjechałyśmy tu z wielkim znakiem zapytania, czy sobie poradzą.
A jak nie?
Liwia: To wtedy musiałybyśmy upraszczać.
I trzeba było upraszczać?
Liwia: W ogóle nie trzeba było! Tempo pracy, przyswajanie materiału przez tę młodzież były niespodziewanie szybkie.
Magda: I jest w nich też dużo pokory. To bardzo ważne.
Liwia: Myślę też, że to, że jednak to młodzież – przedział wieku od 16 do 19 lat – to powodowało, że mieli do nas duży szacunek. To bardzo pomagało w pracy z nimi.
A na co dzień co robicie?
Liwia: Pracuję w teatrach dramatycznych, jako choreograf-freelancer. Pracuję też czynnie jako tancerz. Lubię projekty interdyscyplinarne, realizowane z artystami wizualnymi. Współpracuję z Akademią Teatralną w Warszawie. I podróżuję po całym kraju.
Piękna praca.
Bardzo ją lubię, często siedzę w walizce, nie w domu. Ale ponieważ lubię tańczyć, jestem szczęśliwym człowiekiem.
A Magda?
Magda: Mam dość skomplikowany życiorys (śmiech). W marcu wydałam debiutancką płytę „Kaktus” pod pseudonimem Bovska. To spełnione marzenie, które zajmuje teraz większość mojego czasu. Poza tym uczę kompozycji ruchu na Uniwersytecie Muzycznym [w Warszawie] i działam czynnie jako grafik-ilustrator, projektując dla Bovskiej, ale nie tylko.
O Twojej płycie piszemy w Muzycznym Tyglu, w najnowszym Presto. Skąd ta Bovska?
Gra-bowska, Bovska gra.
Podczas próby. Fot. Krzysztof Grygiel
Ładnie! I co jeszcze robi Bovska?
Ten projekt tutaj – to coś, co uwielbiam. Z Liwią robiłyśmy spektakle. To spotkanie w Gorzowie jest takim powrotem i wykorzystaniem naszych doświadczeń. A w życiu muzyka, nazwijmy to – rozrywkowego, choć nie lubię tej etykietki – ruch jest jednym z ważnych elementów. Poza tym skończyłam rytmikę na UMFC, z czego jestem dumna, bo to wspaniały kierunek i grafikę na ASP. Jestem więc też grafikiem. I też cały czas podróżuję. Musiałam w drodze do Gorzowa wyskoczyć do Cieszyna.
Na koncert związany z Bovską?
Tak
Kobieta-kombajn.
Bycie kombajnem utrudnia życie
Dlaczego?
Bo to jest… trudne. Ale każdy ma swoją drogę…
Lubisz to, co robisz, mimo że to trudne?
Tak.
Serio??
No trochę mam dość, momentami. Chodzi o to, że doba ma 24 godziny. Ciągle jest na wszystko za mało czasu.
A jakie są Wasze oczekiwania przed jutrem?
Magda: To, co było najważniejszego, już się odbyło. Takie jest założenie warsztatów. To proces pracy nad tymi młodymi ludźmi jako osobami na scenie. To było najcenniejsze. Dziś najtrudniejsza była próba generalna.
Liwia: To najbardziej żmudne, bo wszystko trzeba zgrać, czeka się długo, my się musimy rozwarstwić, wszystko kontrolować i wydawać wszystkim polecania. Ale młodzież wytrzymała w skupieniu te cztery godziny. Mam nadzieję, że będą z siebie dumni i przeżyją coś ciekawego, skonfrontują się z publicznością. To też jest pewna całość. Czasem mamy kilkadziesiąt osób w audytorium. I one oddziałują na ludzi na scenie, to daje siłę, energię. W ich zadowoleniu oglądamy się jak w lustrze.
Magda: To są też już ludzie [tańcząca młodzież – przyp. KAW), którzy występowali na scenie, biorąc udział w musicalach organizowanych w Filharmonii Gorzowskiej. Niektórzy dotknęli sacrum sceny. Wyjątkową atmosferę tworzy tu muzyka, która też jest swoistym sacrum.
Czyja to muzyka?
Liwia: Kilka różnych fragmentów, ale przede wszystkim dwa Wojciecha Kilara: „Lament” na chór mieszany i „Moving to the ghetto”, główny temat z filmu „Pianista” i muzyka Arvo Parta. Jest też fragment z perkusją na żywo. To był dodatkowy element, skomponowany do ruchu na żywo. Dla mnie te korelacje ruchu z muzyką są ważne. Percepcja tej muzyki, pulsu, poczucie tego w ciele – to było wyzwanie. I ci młodzi poradzili sobie z tym.