Przytulony do skrzypiec
Koncert Bartłomieja Nizioła w Toruńskim Dworze Artusa to muzyczny fajerwerk. Ten wieczór zdecydowanie należał do niego i jego zabytkowych skrzypiec Guarnieri del Gesú z 1727 r. W sali wielkiej Dworu Artusa, pękającej niemal w szwach od sporej ilości słuchaczy, zabrzmiał Koncert skrzypcowy D-dur op.77 Johannesa Brahmsa. Za pulpitem dyrygenta stanął wyśmienity Mirosław Jacek Błaszczyk.
Koncert Brahmsa – pomyślałam - znowu te romantyczne nudy. Okazało się, że od pierwszych nut wbiło mnie w siedzenie. Lepiej niż na seansie kinowym - pełny efekt 5D - dolby surround, wartka akcja, zawrotne tempo, rozmach, namiętny dźwięk i wzruszenie.
Koncert był napisany dla przyjaciela Brahmsa – Josepha Joachima, ówczesnego skrzypka, który brał udział w jego tworzeniu. Oto jak opisuje go sam Bartłomiej Nizioł - „Koncert Brahmsa jest swoistą symfonią ze skrzypcami w roli głównej, w której partie skrzypiec i orkiestry traktowane są równorzędnie.”
To prawda, gra solisty uzupełniała partie orkiestrowe w potoczystym, lekkim dialogu. Interpretacja tętniła życiem – co jest niewątpliwą zasługą genialnego duetu skrzypka i dyrygenta. Odniosłam wrażenie, że wraz z orkiestrą tworzyli jeden krwioobieg, w którym melodia, rytm i dynamika spójnie wypełniała muzyczną materię. Skrzypek wprost zdumiewał płynnością gry i znakomitą techniką. Elastycznie i śpiewnie pokonywał wszelkie trudności harmoniczne. Zaskoczył też dojrzałością emocjonalną. Potraktował tekst muzyczny jak własną poezję i hojnie dzielił się własnymi uczuciami. Jego Brahms lśnił wirtuozerią i opalizował szlachetnym brzmieniem. Najważniejszy jednak był duch i głębia, którą przekazał ze sceny.
Po koncercie, długa kolejka ustawiła się po autografy. Nie szczędzono słów zachwytu - „ochom i achom” nie było wprost końca. Mój przegrzany dyktafon zarejestrował, ledwie sapiąc:
„Bartek Nizioł to wspaniały muzyk, jego interpretacja była pełna wirtuozerii, precyzja gry taka sama jak w trakcie konkursu im. H. Wieniawskiego.” - mówi wicedyrektor ZSM w Toruniu, pani Elżbieta Bieńkowska-Sarba. „Artysta doskonale sprawdza się zarówno w roli koncertmistrza jak i kameralisty. Jest szczęśliwcem, ma zapewniony byt zagranicą, może realizować się jako solista, czerpiąc czystą przyjemność z koncertowania. Ma zdrowy dystans do siebie i posiada dojrzałość emocjonalną, która upiększa jego interpretacje i dodaje im głębi.”- dodaje.
Uśmiechnięty, ujmująco skromny, zakochany w muzyce - słowem wybraniec losu, Bartek Nizioł. Ledwo otrząsnęłam się ze snu, w jaki wpadłam na koncercie, a już stałam obok niego, słuchając jego słów.
„Wybrałem ten koncert, ponieważ towarzyszy mi od wielu lat, na wielu estradach świata. Jestem szczególnie do niego przywiązany. Ten utwór daje możliwość wykazać się techniką przed publicznością. – i dodaje - Wyemigrowałem do Szwajcarii 17 lat temu, otrzymałem rewelacyjną posadę w orkiestrze. W tamtym czasie nie było takich możliwości w Polsce. W Szwajcarii mam status koncertmistrza, dlatego z przyjemnością koncertuję po całym świecie. Mam momenty kiedy muszę odpocząć od muzyki, ale wypalenie zawodowe mnie nie dotyczy, przeżywam prawdziwą radość w graniu koncertów solowych, bo nie muszę w ten sposób zarabiać na życie. Teraz może zostałbym w kraju, bo dużo się zmieniło. Poziom nauczania, a przez to wykonania jest dużo wyższy. Polacy są w czołowych orkiestrach w Europie. Z tą tylko różnicą, że w Polsce muzyków kształci się na solistów, a za granicą na muzyków orkiestrowych.” - opowiada Bartłomiej Nizioł.
Wicedyrektor Zespołu Szkół Muzycznych w Toruniu, pani Elżbieta Bieńkowska-Sarba z uśmiechem dodała:
„Mamy w Polsce świetnych muzyków - przykład, Bartłomiej. Szkoda, że bardziej niż na Zachodzie musimy koncentrować się na utrzymaniu, a nie na stronie artystycznej i rozwijaniu pasji.”
Muzyka klasyczna z pewnością należy do rozrywkowych. Potwierdził to tłum rozanielonych słuchaczy - od maluchów po sędziwych dziadziów - którzy siedzieli zasłuchani w bezruchu.
Tego wieczoru bezspornie królowała namiętność i pasja do muzyki. Została we mnie do tej pory i buzuje jak krew w żyłach. Nie trzeba było mi nawet lampki wina, bo świat i tak zawirował w głowie.
Pozostał też obraz skromnie tulącego się do skrzypiec Bartka Nizioła - magika skrzypiec, uwodziciela publiki. Zauroczenie, które jak fala tsunami wdarło się do sali i z impetem zalało całą widownię, wywołało nieomal zbiorową ekstazę - spadł na nas po prostu deszcz olśnień i oczarowań, mimo to parasolki były zbędne. Młody czarodziej i muzyka po prostu nas uwiedli.
Nie tylko wybitni muzycy emigrują do innego świata. Wczorajszy koncert był jedną wielką emigracją do świata wyobraźni - zero przygnębienia, maksimum radości, niekończące się bisy. Toruniu oby tak dalej.
Anna Świerzyńska