Proces wytoczony samemu sobie [rozmowa z Christianem Oldenburgiem]
„Myślę, że każdy człowiek dochodzi do takiego momentu w życiu, w którym zastanawia się, jak jego życie układało się do tej pory. Czy byłem dobrym człowiekiem? Co ja czuję do siebie i co inni czują wobec mnie? I jakie wnioski z tego wyciągam?” – mówi Christian Oldenburg*, odgrywający rolę Józefa K. w polskiej prapremierze „Procesu” Philipa Glassa, który już w niedzielę 13 grudnia o 20.00 będzie można obejrzeć na stronie www.opera.szczecin.pl oraz na kanale Opery na Zamku w serwisie YouTube. Christian Oldenburg za tę rolę otrzymał nominację w XIV Teatralnych Muzycznych im. Jana Kiepury w kategorii „najlepszy śpiewak operowy”. O nowym odczytaniu arcydzieła Franza Kafki, swojej interpretacji roli i technice aktorskiej opowiada w rozmowie z Magdaleną Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Czy zaskoczyło Pana zupełnie inne podejście reżyserki Pii Partum do interpretacji procesu głównego bohatera? Że nie otacza go żadna bezduszna machina? Że to nie jemu ktoś lub coś wytacza proces, ale on sam sobie?
Christian Oldenburg Nie, wcale nie. Artystyczna forma opery polega zawsze na reinterpretacji i ponownym odkryciu słynnego dzieła, zwłaszcza w przypadku muzyki nowej i współczesnej. Pia Partum znalazła przekonującą dla mnie interpretację.
Zatem dlaczego Józef K. jest taki stłamszony i samotny?
Józef K. został przedstawiony jako nowoczesny człowiek, ze wszystkimi współczesnymi międzyludzkimi problemami i troskami. Ma oczywiście duże kłopoty w kontaktach z innymi ludźmi. Jednym z powodów może być ekstremalna presja na to, by osiągnąć sukces, przed którą do dziś stoimy. To powoduje, że nacisk jest kładziony tylko na pracę i sukces gospodarczo-społeczny. Moim zdaniem Józef K. zapomniał, jak trzeba się zachowywać w kontaktach interpersonalnych.
I ucieka. Przed kim właściwie ucieka Pana bohater w projekcji przed rozpoczęciem spektaklu?
Projekcja przedstawia ucieczkę Józefa K. przed sobą samym, a rozpacz i panika, która w nim wezbrała, wybucha z niego.
„Przed sobą samym”… Czy wobec tego każdy z nas powinien się ze sobą „rozliczyć”? Bo to chyba clou tej inscenizacji.
Myślę, że każdy człowiek dochodzi do takiego momentu w życiu, w którym zastanawia się, jak jego życie układało się do tej pory. Czy byłem dobrym człowiekiem? Co ja czuję do siebie i co inni czują wobec mnie? I jakie wnioski z tego wyciągam?
A Pan wyciąga wnioski? „Rozlicza” się ze sobą jako osoba prywatna i artysta?
Oczywiście, choć nie jestem wielkim zwolennikiem słowa „rozliczanie się” , to pytam wciąż siebie samego i później regularnie snuję refleksje nad tym, co robię lub mówię. Moim zdaniem jako artysta człowiek częściej dochodzi do tych punktów. To część bycia człowiekiem i uważam, że jest to niezbędna „higiena duszy”.
A teraz porozmawiajmy chwilę o Pana kreacji. Polska prapremiera, więc odpowiedzialność ogromna. Jak Pan się do przygotowywał do roli? Zaczął Pan od muzyki, powieści czy libretta?
Przeczytałem ponownie powieść, a następnie przeczytałem wyciąg fortepianowy, aby stworzyć sobie obraz treści według Philipa Glassa. To przedstawienie jest pierwszą interpretacją kompozytora. Potem przyszła dyskusja na temat muzyki i stylu, także kwestia języka angielskiego. Wtedy rodzą się we mnie emocje i obrazy, które przy interpretacji reżyserskiej mogą zostać wykorzystane... Jednak do rozpoczęcia próby powstrzymuję się od gotowych pomysłów. Przedtem jestem jak biała kartka papieru. Oczywiście my, śpiewacy, wkładamy również wiele pracy w proste uczenie się nut i tekstu.
Czy to wymagająca rola? Co musi wyczuć, zrozumieć artysta, który ją odgrywa?
Przede wszystkim jest to bardzo duża partia do zaśpiewania, śpiewak opuszcza scenę na krótko. Do tego potrzebuję wytrzymałości i dobrej techniki śpiewania. Emocjonalnie odtwórcy głównej roli potrzeba wiele siły, aby opanować ten wieczór. Moją strategia polega na tym, aby pozwolić sobie całkowicie się w to zanurzyć, poddać się muzyce i odpowiednim sytuacjom. Na przykład staram się uważnie słuchać moich kolegów na scenie, aby później we właściwy sposób się zachować.
Józef K., podczas roku, bo tyle trwa jego „proces”, coraz bardziej się zmienia. Jakich technik Pan użył – głosowych i aktorskich – by pokazać spektrum emocji: od zdumienia, wręcz wzruszenia ramionami, przez walkę o swoje prawa aż po rezygnację?
Moja technika aktorska polega na tym, aby pracować „od wewnątrz na zewnątrz”. Oznacza to, że muszę zrozumieć, co robię, co czuję, co widz powinien postrzegać i rozpoznawać. Na przykład staram się postrzegać siebie fizycznie na scenie, odczuwać własny oddech, wsłuchiwać się. Na scenie nie myślę już o technice wokalnej, tę pracę wykonuję w domu, a później jest ona tak zautomatyzowana, że mogę w pełni skoncentrować się na aktorstwie i moich emocjach.
A emocji tu sporo, prawda? Bo „Proces” jest bombą neutronową, małą, ale z potężną siłą rażenia – tak mówi o swoich kameralnych operach sam kompozytor Philip Glass. Narastająca groza w tle, powtarzalność struktur dźwiękowych stymuluje grę na scenie?
Powtórzenia motywów i pętli dźwiękowych tworzą interesujący świat dźwięku i prowadzą mnie jako wykonawcę od zmęczenia i wyczerpania do paniki i strachu. Myśli krążą wokół mnie i wprawiają mnie w rodzaj transu... Koło zaczyna się kręcić, co jest nie do powstrzymania.
Wobec tego jak Pan ocenia trudność w skali od 1 do 10?
10.
Maksymalnie! Jako Józef K. – co chciałby Pan przekazać publiczności?
„Drodzy odbiorcy, troszczcie się o siebie, nie dajcie się stłumić, nigdy nie działajcie wbrew swoim uczuciom, bo cóż będzie naszym bogactwem, jeśli nie zatroszczymy się o nasze relacje międzyludzkie? Przyjaciele i rodzina są najdroższym dobrem człowieka. Miłość, którą obdarzamy, wraca do nas!”.
A jako Christian Oldenburg?
Prawdę mówiąc, nie potrafię oddzielić tu jednego od drugiego.
Zdradzę zakończenie, ale zakładam, że to dzieło Kafki każdy, kto chce je zobaczyć na scenie w formie opery, zna. W spektaklu zostaje Pan zabity. To oczywiście metafora, ale właściwie dlaczego Józef K. jest skończony jako człowiek?
Józef K. po swoim wewnętrznym procesie przestaje widzieć jakikolwiek sens w swoim życiu.
Ale mimo śmierci kolejne przedstawienia się odbędą? (śmiech)
Postaram się znów ożyć! (śmiech)
Bo teatr żyje zawsze! Nawet jeśli jest tylko w sieci. Dziękuję za rozmowę.