PRESTO FILMOWE JUNIOR: Przygody egzotycznej wojowniczki [Raya i ostatni smok, Disney/Pixar]
„Raya i ostatni smok” (Disney/Pixar) to animowana opowieść o zaufaniu i dawaniu sobie drugiej szansy. Bardzo aktualna (momentami wręcz nachalnie), jeśli chodzi o tematykę – oto ludzkość jest trawiona przez „zarazę” nieufności i jedyne, co może ją uratować, to zjednoczenie. Nie jest to jednak takie proste…
Podzielone królestwo o wymownych nazwach: Serce, Kieł, Grzbiet, Szpon i Ogon jest nękane przez złe duchy, Druuny, którym mogłaby sprostać jedynie smocza magia. W tym celu księżniczka, będąca zarazem doskonałą wojowniczką, Raya, udaje się na poszukiwanie ostatniego smoka, Sisu, u źródeł jednej z wielu rzek.
Pomysł na fabułę wydaje się pierwszorzędny – opowieść zostaje osadzona w kulturze azjatyckiej, główna bohaterka jeździ nawet na gigantycznym owadzie (!) i walczy wschodnimi technikami walk. Nie brak tu jednak zabawnych odniesień i do amerykańskich filmów akcji czy baśni europejskich (zwłaszcza w prologu), a w starodawnych lokalnych strojach i fryzurach możemy dopatrzeć się także współczesnych inspiracji (być może chciano w ten sposób podkreślić, że współcześnie, często nawet nieświadomie, inspirujemy się tradycjami plemiennymi).
Na uznanie zasługuje sprawna i spójna narracja, dowcip sytuacyjny i nowoczesna, chociaż, jak wspomniałam, nawiązując do korzeni naszej cywilizacji, realizacja. Postaci są interesujące, przywiązują nas do siebie emocjonalnie, łatwo można się z nimi utożsamić – Raya pragnie spełnić marzenie ojca, jej rywalka Namaari chce z kolei chronić swój lud i zaspokoić ambicje matki. Obie tak naprawdę mają dobre intencje i obie są uwikłane w sieć rozmaitych uprzedzeń i zależności. Obie też pragną naprawić błędy popełnione przez siebie w latach młodzieńczych… Początek ich relacji był bowiem niełatwy – ojciec Rayi w pierwszych dniach jej dojrzałości do bycia strażniczką rodowego skarbu zaprosił do królestwa reprezentantów wszystkich sąsiadujących (i niestety zazdrosnych o wspomniany skarb) ludów. Wszystko po to, aby zaprowadzić pomiędzy zwaśnionymi plemionami pokój, aby na powrót nie spadły na świat nieszczęścia, tak jak przed wiekami, nim królestwo Kumandra rozpadło się na kilka części. Ojciec Rayi marzy o spokojnej przyszłości dla swojej córki i poddanych. Jednak nie będzie mu dane dokończyć swojej misji i przekaże ją właśnie Rayi. Stanie się to, gdy księżniczka zostanie podstępem zdradzona przez swoją rówieśniczkę Namaari, w wyniku czego skarb zostanie wykradziony z Serca i zniszczony, a złe duchy, które boją się wyłącznie wody, uwolnią się i zaczną zamieniać w posągi ludzi, w tym ukochanego ojca Rayi… Po latach ta ostatnia zrobi więc wszystko, aby ocalić swoich bliskich, ale w tym celu najpierw będzie musiała się uporać z urazami z przeszłości i pomimo wszystko nauczyć ufać innym. Ostatecznie i błędy każdemu z nas przydarzają się czasem „po coś”, może wręcz nie każdy z nich z perspektywy czasu wciąż wydaje się błędem.
Dobra reżyseria (Donald Hall Carlos López Estrada), piękna muzyka (James Newton Howard), ciekawa i oryginalna egzotyczna estetyka, uniwersalne wartości, takie jak potrzeba ratowania Matki Ziemi i okazania szacunku jej potędze czy uczciwość oraz szersze spojrzenie na relacje międzyludzkie, i, jeszcze raz podkreślmy, znakomity pomysł na całość. To wszystko cechuje „Rayę…”, która szczególnie spodoba się miłośnikom „Mulan” – jest niemal równie dobra, jak jej animowana wersja, a dużo lepsza niż najnowsza wersja fabularna, która miała swoją premierę w zeszłym roku. Choć trzeba zauważyć, że „Raya…” dzieciom poniżej piątego roku życia może się wydać nieco zbyt brutalna i zawiła.
Warto wybrać się na „Rayę…” do kina i nie czekać, aż ukaże się na DVD, ponieważ, zwyczajem studia Pixar, tuż przed filmem wyświetlana jest cudna animowana miniatura „Us Again” Zacha Parrisha o starym małżeństwie tancerzy, którzy po latach uczą się żyć ze sobą pomimo związanych z wiekiem ograniczeń – wzruszająca i według mnie zasługująca na Oscara.
(MB)