PraWysłuchania [rozmowa z Ignacym Lisieckim]
Pianista, który swoją miłością do współczesnej muzyki chciałby zarazić wszystkich. Efekt? Dbanie o obecność innych niż mainstreamowe utworów na salach koncertowych oraz pierwszy w Polsce wykon Abrahamsena i Widmanna. A to nie koniec. Co jeszcze w zanadrzu ma Ignacy Lisiecki?
rozmawia Natalia Prokop
Recital we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki, Ty, fortepian i nieznane dotąd polskiej publiczności dzieła Abrahamsena i Widmanna. Jakie są Twoje odczucia i skąd akurat taki dobór utworów na dzisiejszy wieczór?
Przede wszystkim cieszę się, że mogłem przedstawić kompozycje, które w subiektywnej ocenie są arcydziełami. Spójrzmy na cały cykl etiud Abrahamsena. Obok arcytrudnych rytmicznie mamy takie, w których kolor i faktura ukazują najwspanialsze właściwości, jakie może zaoferować fortepian. Z kolei w wolnych etiudach narracja melodii i klimat przedstawia wciągający dla słuchacza i nieco obcy naszej słowiańskiej duszy nordycki świat zimnej jak kra lodu przestrzeni arktycznej. Natomiast w humoreskach Widmanna, niemieckiego kompozytora i klarnecisty, ujęło mnie doskonałe, zróżnicowane użycie rejestrów fortepianu i dbałość o kolor, świadczące o głębokiej znajomości tego instrumentu. Last but not least: jako pianista pamiętający z czasów studiów, że etiudy Ligetiego były stawiane za wzór tej formy w XX wieku, jestem szczęśliwy, że natrafiłem na inne dzieło, które jest równie wartościowe.
Skąd wzięło się zainteresowanie Abrahamsenem i Widmannem?
Na Widmanna zwróciłem uwagę dekadę temu, kiedy Daniel Barenboim jako dyrygent przedstawił go szerszej publiczności. Przejrzałem cały katalog dzieł Widmanna i tak trafiłem na humoreski wykonane wcześniej przez Yefima Bronfmana. Z kolei Abrahamsen to inna historia. Wpadł mi w ręce artykuł w „The Guardian” z 2020 roku o tytule: „20 najciekawszych kompozycji XXI wieku”. Powstał bez uwzględnienia ośmiu dekad, które przed nami. Z tego co pamiętam, uruchomiła mi się wewnętrzna potrzeba weryfikacji zachwytu nad tym. Abrahamsen był wymieniony na pierwszym miejscu z kompozycją „Let me tell you” na sopran i orkiestrę w wykonaniu Barbary Hannigan oraz Berlińskich Filharmoników. Po przejrzeniu całego katalogu kompozycji artysty zafrapował mnie szczególnie cykl etiud.
Byliśmy w Polsce, a teraz przenieśmy się do Japonii. Dlaczego akurat Kraj Kwitnącej Wiśni?
Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się w 2010 roku, kiedy była dwusetna rocznica urodzin Chopina. Z tej okazji wziąłem udział w trasie po Japonii. Recital zaowocował kolejnymi angażami koncertowymi. W następstwie tego zadebiutowałem m.in. z najstarszą zawodową orkiestrą japońską Tokyo Philharmonic Orchestra.
Czyli wcześniejsza styczność z tą kulturą spowodowała, że zakorzeniłeś się właśnie w Japonii? Czy były inne czynniki, które pomogły podjąć Ci decyzję?
Po zakończeniu studiów czułem potrzebę dalszego rozwoju muzycznego, stąd m.in. dyrygentura na Tokyo GEIDAI oraz chęć poznania odległej kultury, również innej perspektywy w podejściu do muzyki. W samym Tokio jest siedem orkiestr zawodowych. Miasto ma bogatą ofertę kulturalną. W stolicy Japonii ma miejsce wiele prawykonań, regularnie przyjeżdżają czołowe orkiestry z Europy i Stanów Zjednoczonych. Japończycy ujęli mnie własną kulturą, gościnnością i zdrową kuchnią. To były główne powody, żeby tam zostać.
Nie kusi Cię, by wrócić na stałe do Polski?
Nigdy nie czułem, żebym specjalnie wyjechał z Polski. Dwa–trzy razy w ciągu sezonu koncertowego jestem obecny z występami w którejś z polskich filharmonii. Nie zdążyłem zatęsknić za Europą. Zaabsorbowanie ciekawą muzyką sprawia, że nie ma czasu na takie dylematy. Służy mi natomiast rotacja kulinarna. Po przesycie sushi zawsze dobrze wrócić do swojskiego schabowego. (śmiech)
Jak wygląda Twoja codzienność w Japonii, czym dokładnie się zajmujesz?
Szczególnie ważnym dla mnie miejscem jest Yanagawa. Przygoda z tym japońskim miastem zaczęła się od recitalu wiosną 2022 roku. Byłem oczarowany samym miejscem występu. Wspaniała akustyka i architektura nowo otwartej sali koncertowej na 870 miejsc plus doskonały fortepian Steinwaya. Miasto jest urokliwe, położone nad kanałami, a stałym elementem krajobrazu są wierzby. Po rozmowie z managementem sali powstała idea stworzenia rezydującego zespołu, tzw. ensemble. Zaproponowałem formułę, w której punktem wyjścia był kwintet fortepianowy – dwóch skrzypków, wiolonczelista, altowiolista plus fortepian, z otwartością na współpracę z innymi instrumentalistami w zależności od potrzeb repertuarowych. Istotne było dla mnie zaproszenie do współpracy japońskich instrumentalistów, mających za sobą doświadczenie studiów w Europie. Japończycy, którzy mieszkali w Europie, lepiej rozumieją nasz kontekst kulturowy, a to naturalnie ułatwia wzajemne zrozumienie. Do zespołu zaprosiłem wybitnych muzyków, m.in. Sayako Kusaka, koncermistrzynię Konzerthaus Berlin i Yomiuri Orchestra. Od trzech lat pełnię tam funkcję dyrektora artystycznego. Dzięki temu decyduję o doborze repertuaru. Budowanie konceptu na każdy koncert pobudza inspirująco i pozwala urzeczywistnić plany repertuarowe, które miałem ochotę zrealizować od lat. To również duża odpowiedzialność. Trzeba zbalansować utwory charakterem i zbudować odpowiednią gradację, aby publiczność wyszła po koncercie zainspirowana, a nie znużona.
Czym kierujesz się przy doborze repertuaru?
Przede wszystkim dwoma czynnikami. Pierwszy – przynajmniej jedno prawykonanie światowe lub krajowe. Z tego powodu regularnie realizujemy zamówienia kompozytorskie. Uważam, że ten model funkcjonowania motywuje zespół do inspirującej pracy. Drugi to prezentowanie w każdym sezonie muzyki z innego regionu świata. W tym roku więcej uwagi poświęcimy muzyce amerykańskiej. Mamy ten komfort, że udało nam się zbudować zainteresowanie publiczności, która nie oczekuje od nas prezentowania wyłącznie mainstreamowego repertuaru. Obok utworów powszechnie znanych, np. „West Side Story” Bernsteina, w programie tegorocznego koncertu znajdzie się japońskie prawykonanie kwintetu fortepianowego cenionego amerykańskiego kompozytora Lowella Liebermanna oraz rzadziej wykonywane trio Bernsteina. Kieruję się zasadą, by każdy koncert zawierał przynajmniej jedno trio fortepianowe, jeden kwintet fortepianowy oraz duety fortepianu z instrumentami smyczkowymi, tak by każdy z członków zespołu mógł zaprezentować swój talent z osobna.

Wspomniałeś o wątku polskiej muzyki. Jakie utwory polskich kompozytorów wykonywaliście z Ensemble?
Prawykonaliśmy m.in. utwór Tomasza Skweresa, polskiego kompozytora działającego w Wiedniu, oraz Marcela Chyrzyńskiego, którego twórczość już nieraz była inspirowana Japonią.
Poza stałym projektem z Ensemble, jaki repertuar zwykle wykonujesz?
To zależy. Jeżeli orkiestra zaprosi mnie do współpracy, to od święta z przyjemnością i koncert Chopina wykonam. (śmiech) Z polskich akcentów – miał miejsce projekt z muzyką Szymanowskiego, zrealizowany wspólnie z japońskim skrzypkiem Kazuki Sawą.
Czyli Twoja największa miłość to nieodkryta dla szerszego grona muzyka współczesna?
Myślę, że kluczowe dla mojego zamiłowania do twórczości współczesnych kompozytorów są dwa wątki – prawykonania utworów najnowszych oraz prezentowanie mniej znanych koncertów fortepianowych skomponowanych w XX i XXI wieku.
Skąd się wzięło zainteresowanie tymi tematami?
Od przesytu wykonywania muzyki klasycznej. Pomyślałem w pewnym momencie, że nie podołam mentalnie wykonywaniu wyłącznie muzyki Chopina przez kolejne trzy dekady, choć to piękna muzyka. Potrzebowałem powiewu świeżości.
Czy był jakiś moment, który najbardziej nakierował Cię na przestrzenie muzyki współczesnej?
Przyjmuję, że punktem zwrotnym był recital w Filharmonii Narodowej. Prawykonałem zapomnianą II Sonatę Romana Palestra oraz utwór „Dichotomie” Esa Pekka Salonena, fińskiego kompozytora i dyrygenta. W tej muzyce zafascynowało mnie to, jak w bardzo autentyczny sposób oddaje ona charakter naszych czasów. Słyszę w niej wszystkie dźwięki wydobywające się z telefonów komórkowych. Wszystko w tej muzyce jest migotające, można to porównać z wizytą w serwerowni. Ta muzyka świetnie obrazuje świat, w którym dzisiaj żyjemy, gwałtowne zmiany technologiczne, szybki przepływ informacji.
A w jakiej muzyce Ty znajdujesz inspirację?
Najbardziej interesuje mnie muzyka, w której obecny jest kontrast, nie wyłącznie na zasadzie zmiany dynamiki, a raczej koloru i nastroju. Z polskich twórców miał to Penderecki, było to u niego świetnie zbalansowane. Podobne cechy odnajdziemy u Beethovena. U niego zawsze jest skrajny kontrast. Nagłe przestawienie nastroju wymaga od wykonawcy dzieła uzewnętrznienia własnej emocjonalności. To niezwykle wyczerpujące.
Dlaczego to właśnie muzyka współczesna, ta nieznana, niszowa zajęła wyjątkowe miejsce w Twoim sercu?
Z muzyką współczesną jest jak z oglądaniem wczorajszych wiadomości. Żyjemy tu i teraz. Świadomy wykonawca powinien w pierwszej kolejności mieć styczność z tym, co dzieje się obecnie, aby nie stracić kontaktu z rzeczywistością. Z muzyką powstałą dwieście lat temu jest jak z wizytą w muzeum. Chętnie jej słuchamy i zawsze do niej wracamy, ale zastanówmy się: my współcześnie żyjący nie do końca jesteśmy nawet pewni konwenansów, zwyczajów, które panowały w czasach Mozarta. Mamy tylko wyobrażenie, dlatego bardziej pewnie czuję się w wykonywaniu obecnie tworzonej muzyki.
A jak ze zrozumieniem tej muzyki przez publiczność?
Często rozmawiając z publicznością po koncertach, utwierdzam się w przekonaniu, że wciąż istnieje stereotyp muzyki współczesnej. Dużo osób kojarzy ją z awangardą końcówki lat 60., „Tren Ofiarom Hiroszimy”. To miało miejsce już ponad pół wieku temu. Teraz komponuje się zupełnie inaczej. Owszem, jest nurt podobny do tamtej epoki, ale jest obecnie większy rozrzut stylistyczny: minimal music itp. W odbiorze nowej muzyki staram się nakierować uwagę słuchacza nie na melodię. Szukajmy klimatu, pozwólmy zadziałać wyobraźni, skojarzenia przyjdą same w trakcie słuchania.
Czy to oznacza, że gdy w Polsce zapraszają Cię do współpracy, wiąże się to zwykle z propozycją niewykonywanego dotąd w kraju repertuaru?
Trochę śmieję się w duchu, że organizatorom życia filharmonicznego w Polsce zacząłem się wyłącznie kojarzyć z wykonywaniem muzyki współczesnej albo rzadziej wykonywanych koncertów fortepianowych. Rok temu zostałem poproszony o zaprezentowanie drugiego koncertu fortepianowego Aleksandra Tansmana w Filharmonii w Szczecinie. Ówczesna dyrektor nakłoniła mnie do zainteresowania się drugim koncertem fortepianowym, który był dedykowany Charliemu Chaplinowi. Twórczość kompozytora nie była mi obca, w NOSPR-ze grałem jego sonatę z wiolonczelistą Davidem Geringasem, ale tego konkretnego koncertu nie znałem. Jego twórczość jest dość nierówna, nie byłem przekonany, czy to utwór dla mnie, ale finalnie okazało się, że jest świetny. Odnoszę wrażenie, że obok melomanów przychodzących na koncert, aby wysłuchać V Symfonii Beethovena, spora część publiczności filharmonicznej jest nieco znużona mainstreamem i wybiera koncerty fortepianowe kompozytora, o którym słyszała, ale niekoniecznie zna jego utwór.
Jakie są Twoje nadchodzące artystyczne plany?
W Polsce PWM szykuje premierę nut „Parafrazy na temat Adagietto” z V Symfonii utworu Mahlera. Układanie transkrypcji fortepianowych jest delikatną odskocznią od samego wykonawstwa. W planach mam oczywiście prawykonania nowych kompozycji. W ostatnich dwóch sezonach prawykonałem koncerty fortepianowe Dariusza Przybylskiego i Pawła Hendricha. To świetne koncerty i jestem przekonany, że na trwałe wejdą do stałego repertuaru pianistycznego nie tylko w Polsce. W Japonii z kolei czeka mnie m.in. prawykonanie utworu Mateusza Śmigasiewicza. W najbliższych tygodniach w japońskim wydawnictwie nutowym ukaże się nowe opracowanie dzieł fortepianowych Szymanowskiego pod moją redakcją.
Czy w najbliższym czasie będzie można posłuchać Cię również w Polsce?
Polska jest zawsze obecna w moich muzycznych planach. We wrześniu wystąpię m.in. w Zakopanem na festiwalu „Muzyka na Szczytach” na zaproszenia Pawła Mykietyna. Szczególnie cieszę się na prawykonanie kompozycji jednej z największych osobowości muzycznych naszych czasów – Patricii Kopatchinskaja.