Politycy nie chcą jakościowych mediów w Polsce?
Taki wniosek można wysnuć z decyzji posłanek i posłów, którzy przyjęli, co prawda długo wyczekiwane, zmiany w prawie autorskim, implementując dyrektywę unijną DSM (Digital Single Market), ale nie uwzględnili w projekcie poprawek sugerowanych przez m.in. Izbę Wydawców Prasy. Może nie chcą mediów w ogóle?
O co właściwie chodzi? Gdy rozmawiam z dziennikarzami i z czytelnikami o tym, jakie ich zdaniem warunki powinny spełniać modelowe media, słyszę:
- wysokie honoraria dla autorów, aby mogli przeznaczyć wystarczająco dużo czasu na zebranie informacji (co nie oznacza tylko przeszukiwania Internetu - to kontakty z ekspertami, zbieranie różnych punktów widzenia, weryfikowanie pozyskanych informacji w różnych źródłach itd.),
- wysokiej jakości treści, dobrze zredagowane, poddane korekcie, aby czytało się je z przyjemnością, aby dawały wiedzę i były po prostu ciekawe,
- brak reklam albo jak najmniej, żeby nie przeszkadzały w czytaniu wartościowych treści,
- dostęp za darmo lub w przystępnej cenie.
I zastanawiam się, jak to wszystko ze sobą pogodzić, bo z oczekiwań jasno wynika, że strona przychodowa nie ma szans spotkać się z kosztową (wysokie honoraria, wysokie koszty druku lub obsługi informatycznej portalu vs brak reklam i niski koszt dostępu do treści).
Wydawało się jednak, że rozwiązanie przyjdzie z najbardziej oczekiwanej strony, wraz z wdrożeniem dyrektywy DSM. Oto wreszcie, po ponad pięciu latach od przyjęcia tego aktu prawnego i po ponad trzech od ostatecznego terminu wdrożenia go w polskim ustawodawstwie, zmiany zostają zaimplementowane. Wreszcie big techy, czyli m.in. Google czy Meta (Facebook, Instagram) podzielą się zyskami wypracowanymi dzięki dostępowi do treści tworzonych przez dziennikarzy za pieniądze wydawców. A że są to zyski milionowe, wydawcy powinni liczyć na spore kwoty, które pozwoliłyby im za spełnienie powyższych oczekiwań zarówno dziennikarzy jak i czytelników. Okazuje się jednak, że przyjęte niedawno i w końcu zmiany w prawie autorskim (spektakularną większością 417 posłów za), ma istotne luki, które w praktyce zablokują wydawcom uzyskanie wynagrodzenia od gigantów internetowych.
Po co ta zmiana?
Dlaczego właściwie jednak zmiana prawa autorskiego jest potrzebna? Technologia zmieniła rynek zawodów kreatywnych, w tym - zawodu dziennikarza. Treści udostępniane są poprzez wyszukiwarki i media społecznościowe. A platformy wykorzystują ten fakt masowo i zarabiają – z jednej strony – na reklamach umieszczanych przy materiałach prasowych; a z drugiej strony zbierają ogromne ilości danych o internautach, które są następnie monetyzowane np. poprzez ich wykorzystywanie we własnych usługach komercyjnych. Dzięki temu niezwykle się rozwinęły i mają bardzo silną pozycję jako dystrybutorzy treści prasowych. Jednocześnie - nie wiem, czy zauważyliście? Od jakiegoś czasu nie trzeba wchodzić na wyświetloną przez Google (czy inną wyszukiwarkę, bo jest ich kilkanaście, ale to na marginesie) stronę, bo wyszukana informacja pojawia się od razu w oknie wyszukiwarki. Ruch na stronę, z której informacja pochodzi, jest więc zatrzymany. Ale reklamy i linki sponsorowane pojawiają się zawsze. Na Facebooku posty z linkami do zewnętrznych stron mają niższe zasięgi niż te bez linków. W domyśle: brak linku powoduje, że odbiorca zostaje na platformie (a reklamy pojawiają się zawsze).
Dyrektywa reguluje tę sytuację, ale tylko w teorii. Zmiana prawa bez poprawek, o których wprowadzenie postulują Izba Wydawców Prasy, Repropol i SGL (o czym za chwilę), właściwie nie zmieni sytuacji wydawców, bo raczej nie uda się wyegzekwować przepisami stosownych działań od big techów. A nawet jeśli za kilka lat wydawcy otrzymają wypłaty, będą one groszowe względem zysków platform.
Wysokie schody zmian
Izba Wydawców Prasy, ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy i Wydawców Repropol i Stowarzyszeniem Gazet Lokalnych, opierając się na doświadczeniach innych krajów (o czym napiszę za chwilę), postulowała więc istotne zmiany w prawie autorskim (uwaga, to będzie trochę skomplikowane, ale dodaję wyjaśnienia).
Chodziło mianowicie o dodanie mechanizmu arbitrażowego w art. 99. - Doświadczenia z wielu krajów na świecie pokazują, że negocjacje z platformami technologicznymi muszą być wspierane przez instytucje państwowe, potrzebujemy również takich regulacji w Polsce - pisze IWP, Repropol i SGL w uzasadnieniu zmian.
Inne zmiany może brzmią sucho, ale zasadniczo wpływają na to, czy wydawcy otrzymają wynagrodzenie od platform internetowych:
a) wykreślenie zapisu w art. 101 ust. 2 „z wyłączeniem praw wydawców prasowych do
publikacji prasowych w ramach świadczenia usług drogą elektroniczną”.
Uzasadnienie brzmi: W projekcie całkowicie zrezygnowano z możliwości uzyskiwania przez wydawców rekompensat od dostawców usług udostępniania treści online, czyli m.in. Facebooka, Youtube, Vimeo, TikToka, X, WhatsApp. Wszystkie inne rodzaje utworów, ich twórców i producentów, projekt implementacji chroni. Wydawców i dziennikarzy – nie;
b) wykreślenie z art. 99 ust 2.1 zapisu „w celu korzystania z niej w sposób, o którym mowa
w pkt 2”, a to dlatego, że zapis jest niezgodny z Dyrektywą, pola eksploatacji zostały powiązane w ten sposób, że pole zwielokrotniania publikacji prasowych zostało zupełnie pozbawione
samodzielnego znaczenia;
c) dodanie dwóch ustępów w art. 99 precyzujących zakres przedmiotowy prawa
pokrewnego, zapewniający większość skuteczność i uniemożliwiający „obejście” regulacji
tzn. aby pojedyncze słowa, bardzo krótkie fragmenty bądź treść linków nie pozwalały na
udostępnianie chronionych publikacji.
W skrócie chodzi o to, aby treści dostępne w internecie były zawsze rozpowszechniane z poszanowaniem prawa autorskiego, niezależnie, czy będą to całe artykuły, czy tylko niewielkie fragmenty treści, na wszystkich platformach internetowych. A to poszanowanie praw to wykupienie licencji lub wypłacenie rekompensaty czy ustalenie stawki - udziału w zysku od korzyści finansowych, jakie platforma uzyskuje z faktu, że korzysta z treści wydawców.
Oczekiwania vs rzeczywistość
Szefowa działu komunikacji Google’a, pani Marta Jóźwiak, deklaruje, że po wdrożeniu dyrektywy w Polsce firma będzie umawiać się z wydawcami tak, jak robi to w całej UE. Brzmi dobrze? No to sprawdźmy, jak to wygląda w innych krajach.
We Francji, która jako pierwsza implementowała dyrektywę DSM, konieczna była interwencja urzędu antymonopolowego (Autorité de la concurrence), który po prawie trzech latach w końcu zmusił jednego z gigantów internetowych do wywiązania się z zobowiązań wobec wydawców. Mimo wdrożenia nowego prawa urząd antymonopolowy:
a) zakwestionował praktykę polegającą na narzucaniu wydawcom prasowym nieodpłatnego udostępniania treści prasowych (mimo istnienia nowego, odpłatnego prawa pokrewnego wydawców prasowych);
b) nałożył obowiązek prowadzenia negocjacji z wydawcami prasowymi w dobrej wierze; c) w obliczu braku korekty postępowania obciążył koncern olbrzymią karą w wysokości 500 mln euro (Google ostatecznie zrezygnował z prawa odwołania);
d) w maju 2022 roku zaakceptował propozycję amerykańskiego koncernu dotyczącą prowadzenia uczciwych i transparentnych negocjacji, w tym przede wszystkim obowiązku dostarczenia francuskim wydawcom informacji umożliwiających obiektywną ocenę zakresu eksploatacji publikacji prasowych.
Na marginesie, w marcu 2024 r. koncern Google został ponownie ukarany karą, tym razem w wysokości 250 mln euro, za unikanie realizacji zobowiązań podjętych wobec francuskich wydawców.
Podobnie jak we Francji, również w Niemczech konieczne było zaangażowanie niemieckiego urzędu antymonopolowego (Kartellamt), w wyniku postępowania, którego Google zmienił postanowienia i sposób podpisywania umów. Następnie sprawa przeciwko Google i Microsoft została skierowana do sądu arbitrażowego przy Urzędzie ds. Patentów i Znaków Towarowych. Tymczasowo zasądzone kwoty 3.6 mln euro od Google i 0.8 mln euro od Microsoft zostały już wypłacone. Postępowanie w toku.
No to może lepiej jest w Grecji? Zmiany w prawie autorskim weszły w życie 24 listopada 2022 roku. I zgodnie z art. 51B (ust. 5-7) wynagrodzenie wydawców przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego ma być ustalane z uwzględnieniem ruchu w sieci chronionych treści, lat działalności i udziału w rynku dostawców usług społeczeństwa informacyjnego i wydawców, liczby dziennikarzy zatrudnionych u każdego z wydawców, korzyści finansowych, a także wszelkich innych kryteriów uznanych za odpowiednie do jego obliczenia. Krajowa Komisja Telekomunikacji i Poczty (Hellenic Telecommunications and Post Commission – EETT) może zwrócić się do każdej z zainteresowanych stron o dostarczenie danych finansowych niezbędnych do określenia wynagrodzenia. Decyzją Zgromadzenia Plenarnego EETT ma zostać wydane rozporządzenie określające, jakie kryteria będą stosowane do wyliczenia przedmiotowego wynagrodzenia. Jeżeli w ciągu sześćdziesięciu (60) dni od złożenia zaproszenia do rozpoczęcia negocjacji przez jedną z zainteresowanych stron nie zostanie osiągnięte porozumienie w sprawie wysokości opłaty, każda ze stron może w ciągu kolejnych trzydziestu (30) dni złożyć wniosek do EETT o wydanie opinii doradczej. W przypadku braku takiego wniosku, sprawa może zostać skierowana do Sądu Pierwszej Instancji w Atenach. Czyli - nad relacjami wydawców z big techami i tutaj czuwa urząd.
Ciekawe rozwiązanie wprowadzono w Czechach. Od 5 stycznia 2022 roku działa nowe prawo, a w nim § 87b, który zawiera kryteria pomocne przy ustalaniu wynagrodzenia należnego wydawcom. Przy negocjowaniu tego wynagrodzenia uwzględnia się terytorialny zakres korzystania z publikacji prasowej, jej wpływ na odbiorców, starania poczynione przez wydawcę w zakresie pozyskiwania treści jego publikacji prasowej oraz korzyści ekonomiczne dostawcy usług internetowych wynikające z korzystania z publikacji prasowej, w tym dochody z reklam. Jeżeli strony negocjacji nie osiągną porozumienia w sprawie wysokości wynagrodzenia w ciągu 60 dni, każda ze stron ma prawo złożyć do Ministerstwa Kultury wniosek o ustalenie wysokości wynagrodzenia zgodnie z wyżej wymienionymi kryteriami. Ministerstwo musi otrzymać, na żądanie, wszystkie dane uznane za niezbędne do ustalenia wynagrodzenia. Raz ustalone wynagrodzenie może zostać poddane przeglądowi nie wcześniej niż po upływie 3 lat, chyba że okoliczności, na podstawie których ustalono wysokość wynagrodzenia, ulegną istotnej zmianie.
Za oceanem, w Kanadzie, sytuacja wygląda za to tak: 29 listopada 2023 roku kanadyjski rząd ogłosił podpisanie umowy z Google, na mocy której koncern zapłaci branży informacyjnej 100 mln dolarów kanadyjskich (ok. 300 mln zł), wypełniając obowiązki kanadyjskiego prawa zobowiązujące firmy technologiczne do płacenia wydawcom za wykorzystywanie ich treści. Meta natomiast dalej twierdzi, iż spełnia tylko życzenia swoich użytkowników i – by nie płacić, będzie nadal blokować kanadyjskie treści prasowe na FB i Instagramie. Sprawa jest rozwojowa.
Chcemy tego?
To tylko kilka przykładów, w dodatku dotyczących największych marek na rynku, które jednak dość dobitnie pokazują, że bez interwencji państwa i doprecyzowania przepisów mali wydawcy (a nawet ci więksi) nie mają z big techami szans. Może wydawcy powinni teraz symbolicznie pokazać, jak będą wyglądać media w rzeczywistości narzuconej przez platformy, bez stosownej ochrony działalności wydawniczej? Kiedyś czarne plamy na jedynkach największych tytułów prasowych zwróciły uwagę nie tylko opinii publicznej ale i polityków na potrzeby mediów i niekorzystne zmiany prawne. Może czas powtórzyć akcję? Bo media mają to do siebie, że interweniują w wielu ważnych sprawach, zwracają uwagę na problemy i potrafią w ten sposób zmieniać rzeczywistość na lepsze, albo chociaż - tak jak Presto - inspirować do twórczego życia (czyli też - lepszego). Jednak w swojej sprawie zwykle zgodnie… milczą. Jeśli jednak teraz się nie odezwą, może się okazać, że w końcu zamilkną na zawsze. Chcemy tego?